Recenzja TAG Heuer Autavia [zdjęcia live, cena]
Reedycje modeli historycznych stanowią dzisiaj zegarkową codzienność. Reedycja TAG Heuera współtworzona przez Internautów to z kolei unikatowe wyjście naprzeciw przyszłym nabywcom i kolekcjonerom. Oto stara/nowa Autavia – retro we współczesnym wydaniu.
„Urodziłem się w roku 1932 i miałem cudowne dzieciństwo. Studiowałem inżynierię elektryczną na ETH w Zurychu i otrzymałem dyplom inżynierski tuż przed świętami roku 1957. Rok później zacząłem pracę inżyniera produkcji w naszej małej, rodzinnej firmie. Pracowało tam zaledwie 30 osób, a ja byłem czwartym pokoleniem z rodziny Heuerów. Specjalizowaliśmy się w ręcznych stoperach i mechanicznych chronografach. W gruncie rzeczy jestem człowiekiem produktów: Autavia, Carrera, Monaco i Monza – to kilka modeli mojego autorstwa i ciężko ukryć mi dumę oraz satysfakcję gdy widzę jak ciągle znakomicie sobie radzą.
Dzisiaj jestem zachwycony niesamowitym rozwojem mojej marki, liczącej już sobie ponad 150 lat. Równie dużo przyjemności daje mi czynny udział w nowym rozdziale historii Autavii. Przedstawiona w roku 1933 jako instrument pokładowy do samochodów i samolotów, zniknęła z rynku w roku 1957, kiedy przerwałem jej produkcję. Do czasu, gdy ponownie przywróciłem ją do życia w roku 1962, już jako zegarek na nadgarstek. To było wyjątkowe osiągnięcie. Autavia była całą gamą sportowych chronografów, w wielu wariantach, z dwoma lub trzema licznikami i różnymi skalami na bezelu. Była to całkiem odważna strategia jak na tamte czasy, a wszyscy czołowi kierowcy Grand Prix: Jo Siffert, Mario Andretti, Derek Bell, Clay Regazzoni, Gilles Villeneuve, Niki Lauda, Jacky Ickx, Jochen Rindt optowali za jednym z wariantów.
Autavia ma za sobą prawdziwie zachwycającą i inspirującą historię, bardzo w Heuerowym stylu. Moi przodkowie, Edouard, Charles-Auguste oraz Charles-Edouard uwielbialiby ją dokładnie tak samo jak ja.” – Jack Heuer.
Słowa te to wstęp do specjalnej książki „Autavia – Story of an icon”, przygotowanej przez TAG Heuera na okoliczność wskrzeszenia modelu, który zapisał się złotymi zgłoskami w historii zegarmistrzostwa. Jack Heuer – jak sam wspomniał w cytacie, który właśnie przeczytaliście – stworzył kultowy chronograf przeszło 55 lat temu. Pewnie nie wiedział, jakiego kalibru ikonę projektuje, ale sądząc po mnogości jej referencji i ciągłym, niesłabnącym uwielbieniu kolekcjonerów, wykonał kawał solidnej roboty. Na aukcjach stare Autavie biją kolejne rekordy, a za egzemplarz z drugiej ręki w dobrym stanie trzeba zapłacić krocie. Nic dziwnego, że to Autavię TAG wybrał (decyzją CEO – Jean-Claude’a Bivera) na obiekt kolejnej reedycji. W przeciwieństwie jednak do Carrery, Monaco i Monzy, który były autorskimi projektami marki, Autavię „zaprojektowali” internauci.
Referencji, wariantów i edycji Autavii jest tyle, że spokojnie moglibyśmy rozszerzyć ten tekst do rozmiarów encyklopedycznego opracowania, a i tak pewnie miałoby ono swoje braki. Najprościej będzie mi odesłać was do wspomnianej już książki, w której w detalach opisano praktycznie wszystko, co chcielibyście o tym zegarku wiedzieć. W telegraficznym skrócie – historia zaczęła się od wspomnianych już instrumentów pokładowych. Pierwszy nosił nazwę „Track of Time” i sprowadzał się do prostego, ręcznie nakręcanego urządzenia, którym można było zmierzyć np. czas wyścigowego etapu.
Z czasem pojawiły się wersje bardziej rozbudowane – i to właśnie one okazały się początkiem końca serii. W jednym z wyścigów Jack Heuer, zasiadający w fotelu pilota, nieprecyzyjnie odczytał wskazanie licznika minutowego, przez co jego załoga zajęła tylko 3 zamiast 1 miejsca. Młody Jack zirytował się tak bardzo, że wycofał zegary z produkcji. Autavia wróciła dopiero kilka lat później (1962), już w wersji nadgarstkowej (Ref. 2446). Był to pierwszy zegarek na rękę stworzony przez wtedy 30-letniego potomka rodu Heuerów.
Najpierw z manualnie nakręcanymi kalibrem Valjoux 72, później już w wersji automatycznej. Napędzający pierwszą Autavię Automatic (z napisem „Chronomatic” na tarczy) mechanizm – kaliber 11 z mikrorotorem – powstał w wyniku objętej kryptonimem „Projekt 99” współpracy między czterema szwajcarskimi manufakturami: Heuer, Breitling, Buren oraz Hamilton. Trafił on do osobliwie wyglądając, stalowej koperty w kształcie beczułki, z pokaźną średnicą 42mm i koronką po lewej stronie. Ref. 1163 dał początek całej serii beczułkowatych Autavii, na czele z jednym z moich ulubionych wariantów – Ref.7763 „Joe Siffert”, dedykowanej brytyjskiemu kierowcy wyścigowemu.
Saga dobiegła końca w roku 1985, zwieńczona serią czterech Autavii w kopertach pokrytych czarną, szarą, oliwkową albo złotą powłoką, z pasującymi kolorystycznie cyferblatami. Potem zegarek popadł w zapomnienie (z krótkim epizodem z roku 2003)… aż do ery Jean-Claude’a Bivera. Zegarkowy Midas przejął stery należącej do LVMH marki i praktycznie z marszu przewrócił jej dotychczasową strategię do góry nogami. Na szczęście obok kolorowych zegarków i armii młodocianych ambasadorów, Biver postanowił docenić także nieco bardziej dojrzałego i świadomego klienta, który niekoniecznie wzruszy się na widok Cary Delevingne i Belli Hadid.
Cały projekt nazwano chwytliwie „Autavia Cup” (pisaliśmy o nim TUTAJ). Jego koncepcja sprowadzała się do otwartego, internetowego plebiscytu, w którym każdy zalogowany użytkownik mógł określić jak ma wyglądać (a raczej czym ma być bezpośrednio zainspirowana) nowa Autavia. Wyboru dokonywano spośród 16 historycznych referencji, pogrupowanych po dwa zegarki w parze, z których drogą głosowania jeden przechodził do kolejnej rundy. Summa summarum ponad 50.000 głosów wyłoniło zwycięzcę – Ref. 2446 Mark 3 „Jochen Rindt” z roku 1966. To ten model miał posłużyć TAGowi za bazę do stworzenia współczesnej reedycji.
Autavia 2017
Od początku wiadomo było, że zgodnie z filozofią Bivera, nowa Autavia nie będzie dokładną reedycją. Takie podejście do tematu jest według charyzmatycznego CEO nie fair w stosunku do kolekcjonerów i nowych klientów, którym nie powinno się oferować produktu dokładnie skopiowanego z pierwowzoru. Ref.2446 „Rindt” posłużył więc projektantom z La Chaux-de-Fonds jako wzorzec, który należało odpowiednio zmodyfikować, dopasowując do nadgarstka współczesnego mężczyzny. Z oryginału zostały kluczowe detale: czarna tarcza z trzema srebrnymi totalizatorami w układzie 3,6,9 i oryginalnym logo Heuer, obrotowy, czarny bezel ze skalą 12-godzinną i charakterystyczna forma koperty z przyciskami „pump-pusher” po prawej stronie. Detale lekko przeprojektowano, zwymiarowano na nowo i złożono do kupy w zegarek, który na pierwszy rzut oka łatwo porównać, a jednocześnie odróżnić od oryginału. Dokładnie tak, jak miało być.
Już kiedy TAG ogłosił laureata „Autavia Cup”, największe wątpliwości w finalnym produkcie (jeszcze zanim powstały pierwsze szkice) budził rozmiar i proporcje. Wątpliwości te spotęgowało jeszcze pokazanie pierwszego prototypu. W stosunku do Ref.2446 Autavia Ref.CBE2110 urosła niczym dobrze odżywiony, starszy brat… po kilku treningach na siłowni. Stalowa koperta ma 42mm średnicy (o 3mm więcej od protoplasty), 15.6mm grubości plus WR na poziomie 100m. Całość, łącznie z kanciastymi uszami, koronką i przyciskami stopera oraz rantem bezela jest wypolerowana na błysk. Szeroki bezel zrobiono z aluminium, pomalowano na czarno (ze srebrnymi indeksami godzinowymi) i zaopatrzono w ząbkowany rant. Łatwo obraca się nim w obie strony, np. żeby odczytać czas w drugiej strefie.
W deklu opisanym kilkoma podstawowymi informacjami zamontowano szafirowe okienko. Z tego samego szafiru zrobiono szkło frontowe, wypukłe jak w starych wersjach z plexi, z antyrefleksem. Cyferblat prawie żywcem przeniesiono z zakurzonego archiwum. Na czarną, matową powierzchnię trafiły nałożone i wzbogacone o luminowę indeksy godzinowe w imitującym vintage kolorze beżowym. Luminowa trafiła też na dwie proste, stalowe wskazówki. Kontrastujące z czernią srebrne tarczki ozdobiono szlifem ślimakowym i zaopatrzono w czarne indeksy oraz wskazówki. Liczniki na godz.3 oraz 9 odpowiadają za stoper (odpowiednio 30 minut i 12 godzin). Układ uzupełnia mała sekunda na godz.6, z wkomponowanym weń subtelnie okienkiem datownika. Na godz.12 na biało napisano nazwę modelu i logo Heuera, na dole natomiast widać czarny napis Heuer 02 – zwiastun tego, co w środku.
Heuer 02
O ile przy designie TAG zdał się na internetową publikę, przy mechanice postawił na swoim… dosłownie. Autavię wybrano na debiut nowego, manufakturowego kalibru Heuer 02. Kalibru, nad którym TAG, pod wieloma nazwami, pracował od lat, praktycznie od momentu premiery kalibru 1887. Ten powstał na licencji Seiko (więcej TUTAJ) i nie do końca zaspokoił ambicję marki, nie wspominając o zjadliwych komentarzach krytyków. TAG chciał zbudować swój w 100% własny, manufakturowy w pełnym tego słowa znaczeniu mechanizm, który jednocześnie poprawiłby parametry werku od Japończyków i zapewnił seryjną, długoletnią produkcję. W tym celu powstała nawet specjalna, mocno zautomatyzowana manufaktura w Chevenez i szeroko zakrojony plan budowy zintegrowanego chronografu z dużą rezerwą chodu, kołem kolumnowym i precyzyjnie określonymi, uniwersalnymi parametrami.
Kolejno powstawały werki chrzczone symbolami 1969 i CH-80, ale żaden z nich nie wszedł do seryjnej produkcji. Chevenez popadło w lekkie zapomnienie, i dopiero pojawienie się Bivera tchnęło w projekt oraz pokaźną finansową inwestycję nowe życie.
Heuer 02 ma 80h rezerwy chodu, koło kolumnowe, wertykalne sprzęgło, automatyczny naciąg, 4-Hercowy balans (28.800 A/h) i w sumie 233 komponenty. Razem całość ma zaledwie 6.9mm grubości, co jak na automatyczne chrono z centralnym wahnikiem jest wynikiem bardzo dobrym. By go osiągnąć, mechanizm zaprojektowano w specjalny sposób, z użyciem jak najmniejszej ilości śrubek montażowych i z elementami, które składają się w całość zazębiając odpowiednio między sobą. Poza odciążeniem konstrukcji zadbano o jej trwałość oraz łatwy serwis. Wymiana lub naprawa bębna sprężyny np. nie powinna zając zegarmistrzowi więcej, niż 10 minut, bez konieczności rozbierania mechanizmu naciągu.
Strona estetyczna Heuera 02 wygląda przyzwoicie, z mostkami ozdobionymi pasami genewskimi, polerowanymi śrubkami, czerwonym kołem kolumnowym i dużym, szkieletowanym, pokrytym czarną metaliczną powłoką wahnikiem. W sumie to więcej, niż można by się od takiego typu kalibru (czytaj – woła roboczego) spodziewać.
Wrażenia
Heuer Autavia zostanie zapamiętany jako pierwszy w pełni komercyjny zegarek z dużej manufaktury, o którego losie zdecydowali przyszli klienci. Przez ponad 2 tygodnie noszenia znajdowałem w nim wiele elementów, które zapewne wielu przekonają do wyjęcia z portfela 4.600EUR (~20.000PLN). Klasyczne Autavie z lat 60. mają w sobie dużo uroku, a przeszczepienie ich designu do współczesnej wersji to w sumie niespecjalnie trudna i gotowa recepta na sukces. Tym bardziej, że ceny oryginałów powędrowały mocno w górę (także za sprawą reedycji), a za Mark 3 „Johan Rindt” w dobrym stanie trzeba zapłacić dzisiaj minimum 4 razy tyle, co za nową wersję.
Gdyby zamiast do internautów Jean-Claude Biver zwrócił się do mnie, pewnie zasugerowałbym mu mniejszą kopertę, nieco węższy bezel (moim zdaniem najmniej udany detal) i jednak sporo cieńszy profil koperty – szczególnie, że mechanizm jest ponad dwukrotnie cieńszy, niż cały zegarek. Czy mówiąc wprost wolałbym wersję jeszcze bliższą oryginałowi? – pewnie tak. 42mm z jednej strony są dzisiejszym standardem, z drugiej ważniejsze od suchych cyferek są proporcje, a przy prawie 16mm grubości Autavia po prostu jest dużym, masywnym chronografem. Dla mnie i mojego niezbyt dużego nadgarstka nieco za masywnym i dużym, choć nie w stopniu odczuwalnie niekomfortowym.
Z dwóch dostępnych opcji, do testu wybrałem Ref.CBE2110.FC8226 z grubym, jasnobrązowym paskiem z cielęcej skóry i stalową klamerką. Drugi wariant, za dodatkowe kilkaset złotych, to stalowa, wypolerowana bransoleta z ogniwami w kształcie ziarenek ryżu – taka, jaką Heuer oferował w swoich starych Autaviach.
Kiedy rok temu TAG pokazał reedycję Monzy, zegarkowy świat westchnął głośno, a zegarek pojawił się w prawie każdym rankingu „Best of…” targów. Sam westchnąłem, przetestowałem (czytajcie TUTAJ)… a potem z przyjemnością i szerokim uśmiechem dodałem do prywatnej kolekcji. Autavia nie wzbudza może aż takiego hura-entuzjazmu tłumów, ale to niewiele mniej udane przedsięwzięcie. Fani vintage powinni być zadowoleni, fani tego klimatu we współczesnym wydaniu tym bardziej. Nosi się i wygląda dobrze, a do tego dochodzi manufakturowy silnik, który za chwile będzie TAG’owym standardem, w szerszej gamie modeli. Pewnie na ocenę jego jakości jest jeszcze trochę za wcześnie, ale marce, która jest ekspertem od komplikacji stopera, pewien kredyt zaufania wypada dać.
A jeśli przez cały ten tekst zastanawialiście się skąd właściwie pochodzi nazwa Autavia? – powstała z połączenia dwóch niemieckich słów „Automobil” i „Aviatik”, oznaczających odpowiednio samochód i lotnictwo.
PS. Obok regularnej wersji zegarka TAG przygotował także nieco przemilczaną, specjalną edycję na 85. urodziny Jacka Heuera. Zegarek ma tarcze klasycznej „pandy” czyli srebrne tło i czarne totalizatory plus skalę minutową na bezelu i pełny grawerowany dekiel.
Autavia
Nazwa modelu | Autavia |
Ref. | CBE2110.FC8226 |
Mechanizm | z automatycznym naciągiem |
Rezerwa chodu (h) | 80 |
Tarcza | czarna |
Koperta | stal |
Średnica (mm) | 42 |
Wodoszczelność | 100m |
Pasek | skórzany |
Cena (PLN) | 20790 |
Reedycje to dobry pomysł na przyciągnięcie klienta można powiedzieć trochę starszego. Ale także młodzi kolekcjonerzy chcą mieć ów mechanizm zegarkowy w swych kolekcjach. Więc oby więcej takich pomysłów i inicjatyw.
Historia manufaktur jest pełna pięknych jak i smutnych chwil. Zmieniają się osoby, które zarządzają tymi manufakturami. A te manufaktury ciągle trwają mimo upływu wielu lat. I dają nam chwile, które wywołują wiele uśmiechu na mnóstwie twarzy.