Recenzja A. Lange & Söhne Datograph Up/Down
Zegarmistrzostwo stworzyło miliony zegarków, ale ledwie kilka z nich ociera się o doskonałość. Datograph to czasomierz niemal kompletny, co postaram się udowodnić w niniejszej recenzji.
Zastanawialiście się kiedyś, jaki powinien być perfekcyjny zegarek? Perfekcyjny oczywiście z punktu widzenia Waszego gustu, upodobań i potrzeb – bo te przecież każdy ma inne. Dla mnie taki czasomierz winien mieć kilka elementów. Najistotniejszy oczywiście jest design, bo zegarek kupujemy i kochamy oczami. Jeszcze kilka lat temu napisałbym o masywnej, minimum 44mm kopercie, sportowym stylu i mocno złożonej tarczy, coś a’la Hublot, w myśl zasady więcej znaczy lepiej. Minimalistyczne, klasyczne projekty uznawałem za mocno „dziadkowe”, ale że człowiekowi gust się zmienia… Kwintesencja zegarkowego designu to właśnie ta klasyka, minimalizm odpowiadający koncepcji „form follows function”, gdzie wizualna strona stanowi czytelne, uniwersalne i nienachlane tło dla mechaniki. Mechanika z kolei (w zegarmistrzostwie aspekt bez dwóch zdań najistotniejszy) powinna być precyzyjna, funkcjonalna i najwyższej jakości. O ile zgadzam się zasadniczo z twierdzeniem, że nikt dzisiaj nie kupuje zegarka mechanicznego by precyzyjnie wskazywał czas, fajnie mieć czasomierz (zwłaszcza, gdy wydało się na niego konkretne pieniądze), który trzyma wysoki standard w kwestii dokładności. Miło również, gdy ma w sobie zawarte przydatne funkcje – np. datownik – i coś ekstra. Dla mnie tym dodatkiem jest chronograf – moja ulubiona komplikacja, z racji jej złożoności, wyglądu i przyjemności użytkowania. Poziom wykonania oczywiście każdy chciałby mieć jak najwyższy, lecz tutaj determinującym czynnikiem jest budżet. Zegarek dopieszczony w detalach, wykonany i wykończony ręcznie musi kosztować (co nie oznacza bynajmniej, że te z tańszej półki są zrobione źle). Kiedy zbierzemy do kupy wszystkie te parametry, oczom naszej wyobraźni ukazuje się zegarek z naszych marzeń – i tak się szczęśliwie złożyło, że taki zegarek miałem okazję ponosić przez 2 tygodnie testu. O Datographa Up/Down prosiliśmy nieśmiało, ale kiedy już przyjechał specjalnym kurierem prosto z Glashutte, paczkę otwierałem drżącymi rękami. Tak tak, wiem, że to tylko zegarek, ale kiedy do tematu podchodzi się z pasją, emocje przychodzą same – pewnie doskonale znacie to uczucie. Czy Lange & Söhne Datograph Up/Down to zegarek perfekcyjny? – Nie, ale jest bardzo blisko.
Historia
Jak już się pewnie orientujecie, współczesne Lange & Söhne istnieje na zegarkowej mapie zaledwie 25 lat. Dopiero gdy upadł berliński mur, Walter Lange (prawnuk Ferdinanda-Adolfa, ojca niemieckiego zegarmistrzostwa) mógł zrealizować swoje marzenie przywrócenia świetności firmy noszącej jego rodowe imię. Kiedy Glashütte zostało zbombardowane przez aliantów ostatniego dnia wojny, jeden z pocisków trafił budynek manufaktury Lange, a to, co cudem ocalało z nalotu, rozkradli potem i wywieźli z miasteczka czerwonoarmiści. Wiara w sercu Waltera Lange nie zgasła jednak ani na chwilę i w roku 1990, przy wydatnej pomocy dzisiejszej grupy Richemont i Guntera Blumleina, marka powstała z martwych. Pierwsza kolekcja czterech wyposażonych we własne kalibry zegarków przyszła ledwie 4 lata później.
To ona ukształtowała drogę, jaką Lange podążało i podąża do dnia dzisiejszego. Wizję własnego chronografu, ochrzczonego imieniem Datograph, marka przedstawiła w roku 1990. Zegarek otrzymał platynową, 39mm kopertę, lekko asymetryczną czarną tarczę z dominującym okienkiem dużego datownika i ręcznie nakręcany kaliber (L951.1). Choć od daty premiery modelu minęło już 25 lat, to nadal model poszukiwany i ceniony, z zaporową ceną na rynku wtórnym. Jako że ćwierć wieku to kawał czasu, 3 lata temu Datograph przeszedł zabieg odmładzający. Zamiast jednak ingerować w projekt jak chirurg plastyczny w twarz wiecznie niezadowolonej kobiety (która z każdą ingerencją wygląda coraz bardziej groteskowo), Lange zmieniło Datograpaha kosmetycznie, dodając mu walorów.
Inni pewnie zbudowaliby zupełnie nowy zegarek, ale jak podkreślił w rozmowie ze mną Antony de Hass: „Lange jest konsekwentne w swoim wizerunku i nie widzi potrzeby wychodzenia ponad swoje DNA”.
Up/Down
Chyba najistotniejsza zmiana nowy-vs-stary Datograph zawarta została w nazwie modelu. Niby pod pojęciem Up/Down (tudzież w wersji oryginalnej Ab/Auf) kryje się tylko wskazanie rezerwy chodu, ale de facto oznacza ono zupełnie nowy kaliber.
To ciągle chronograf, duża data, tradycyjny, manualny naciąg i estetyka małego dzieła sztuki plus kilka nowych detali. Jedną z większych bolączek starego Datograpaha (choć zbyt wiele styczności z nim nie miałem) była tylko 36 godzin, przez jakie zegarek pracował po pełnym nakręceniu. Manuale mają to do siebie, że całą przyjemność używania tkwi w rytualnym nakręcaniu sprężyny – wielu mówi nawet o specjalnej więzi z zegarkiem. Miło jest jednak mieć zegarek, który można na weekend odłożyć do szuflady bez konieczności ustawiania na nowo w poniedziałek. Ten „problem” rozwiązano zapewniając nowiutkiemu kalibrowi L951.6 pełne 60h rezerwy (w rzeczywistości nawet minimalnie więcej), kumulowanej w jednym bębnie sprężyny głównej.
Mechanizm ma ponadto koło kolumnowe, które gwarantuje precyzyjne i płynne operowanie stoperem. Ten ma tradycyjnie dwa przyciski we flance koperty – jeden do startowania i stopowania, drugi do resetowania chronografu. Flyback z kolei pozwoli w dowolnym momencie momentalnie (przyciskając przycisk resetu) rozpocząć nowy pomiar, bez konieczności stopowania sekundnika. Co istotne, to jeden z najprzyjemniejszych w obsłudze chronografów, z jakimi miałem do czynienia (a było ich sporo). Start, stop i reset są płynne, przycisków nie trzeba wciskać z zaciśniętymi zębami, a centralnie umocowany sekundnik rusza bez irytujących przeskoków. Ponieważ mechanizm taktowany jest na tradycyjne dla zegarków hand-wound 2.5 Herca (czyli 18.000 A/h), sekundnik ma ten charakterystyczny, lekko drgający ruch jak w chronografach vintage, a precyzja pomiaru to ¼ sekundy. Sam balans ma 6 regulacyjnych bloczków i włos robiony in-house przez Lange.
Kapitalnie rozwiązany został licznik minut. Generalnie chronografy pod tym kątem dzielą się na dwa rodzaje. W jednych wskazówka minutowa zlicza upływający czas, poruszając się płynnie razem z sekundnikiem. W drugim przeskakuje niemal idealnie w momencie upływania pełnej minuty. Niemal – bo wskazówka wykonuje zauważalny skok, zaczynając swój ruch mniej więcej 2-3 sekundy przed czasem. Lange w swoim mechanizmie wyeliminował owo „niemal” – wskazówka przeskakuje jednym ruchem idealnie we właściwym momencie – niby mały detal, a pokazuje jaką wagę manufaktura przywiązuje do najdrobniejszych szczegółów. Specjalnie w tym celu zegarmistrzowie zaprojektowali i opatentowali dedykowaną dźwigienkę z kotwicą rubinową.
Mniej precyzyjny jest datownik. Składają się na niego dwa okienka – jedno z wartościami dziesiętnymi, drugie z jednostkowymi daty. Dyski obu (ten od dziesiątek ma formę krzyża) są białe z namalowanymi, czarnymi cyframi. To, że data nie zmienia się idealnie o północy to mały kłopot, większy ciągle mam z detalem, o którym wspominałem już przy okazji recenzji Grand Lange 1. Przez każde 9 pierwszych dni miesiąca lewe okienko datownika jest puste (pusty biały dysk) i wygląda to dużo mniej estetycznie, niż gdyby umieszczono tam 0. Lange jest w tym rozwiązaniu jednak bardzo konsekwentne… nie wiedzieć zupełnie czemu.
Godna pochwały konsekwencja dotyczy natomiast innych detali mechanizmu, jak grawerowany ręcznie mostek (pisaliśmy o tym więcej przy okazji wizyty w Lange) i pełen wachlarz dekoracji. Aplikuje się je ręcznie z najwyższą pieczołowitością, nawet na elementy których nie widać gołym okiem (łącznie jest ich 451). Mostki, z załamanymi i wypolerowanymi krawędziami, zdobią pasy Glashütte, śrubki termicznie zabarwiono na metaliczny niebieski kolor, cztery rubiny osadzono w złotych szatonach – praktycznie każdy element werku otrzymał jakiś stopień dekoracji. Każda dźwignia ma satynowany front i wypolerowane boki, a tło całości to płyta ozdobiona perłowaniem.
Słyszałem wiele różnych opinii na temat chronografów i co najmniej kilka z nich stawiało kaliber Lange na samym szczycie mechanicznych stoperów. Nawet jeśli automat wydaje się bardziej użytecznym wariantem, handaufzeug (z niem. ręczny naciąg) ma bardziej tradycyjny charakter. L951.6 jest na dokładkę łatwe w obsłudze (stop sekunda, szybka korekta daty przyciskiem na godz.10) i precyzyjne granicach wartości chronometrycznych.
Datograph style
Wspomniałem już, że nowy Datograph niewiele stylistycznie różni się od pierwowzoru – tak na dobrą sprawę istotne są 2 detale. Wykonana z drogocennej platyny (typ 950) koperta urosła o 2mm i mierzy teraz 41mm średnicy plus 13mm wysokości. Te 2 dodatkowe milimetry można uznać za lekki (na szczęście nie przesadzony) ukłon w stronę współczesności. I choć platyna dodaje zegarkowi konkretnej wagi, nadal jest on komfortowy oraz dobrze dopasowany do nadgarstka. Nie ma sensu dywagować czy 39 jest lepsze niż 41mm – różnica jest naprawdę nieznaczna i raczej nieodczuwalna.
Trzyczęściową konstrukcję wykończono polerowaniem (wąskie, wycięte lekko uszy, bezel i pierścień dekla) zestawionym z ładnie szczotkowaną sekcją środkową i deklem. Lange stosuje ten zestaw z powodzeniem we wszystkich swoich modelach i nie ma się czemu dziwić – estetyka polerowano-szczotkowanej, ładnie wyoblonej koperty idealnie pasuje do eleganckiego charakteru Lange. Koronka (nie zakręcana, z logo Lange) i prostokątne przyciski mają właściwe proporcje i bez zastrzeżeń spełniają swoje funkcje.
A. Lange & Söhne stosunkowo rzadko montuje w swoich zegarkach czarny cyferblat. Można przyjąć, że takich modeli jest jednocyfrowy procent w skali całej kolekcji – ale Datograph to właśnie czerń – bardziej casualowa i uniwersalna, niż biel czy srebro. Powierzchnia tarczy jest lekko porowata i półmatowa, a sama konstrukcja ma dwa poziomy. Zewnętrzny pierścień ze skalą tachymetru i logo manufaktury (namalowanymi wypukłą, biała farbą) uniesiony jest nieco ponad powierzchnię reszty. Na nią nałożone są prostokątne, fazowane indeksy z białego złota, ramka okienka datownika, wskaźnik rezerwy chodu i dwie małe tarczki. Ulokowano je nieco poniżej poziomej osi symetrii cyferblatu i wykończono szlifem ślimakowym na srebrnej powierzchni z czarnymi indeksami. Rezerwę rozwiązano w formie obracającego się, małego dysku ze srebrną strzałką i korespondującej z nim skali Ab/Auf (Auf to maksymalne naładowanie bębna).
Dwie centralnie zamocowane wskazówki (godzinowa i minutowa) wypełnia niewielka ilość luminowy – jedyne luminescencyjne punkty na całej tarczy Datograpaha. Sekundnik stopera (podobnie jak mały sekundnik) ma długą przeciwwagę, zakończoną małym rombem. Obie małe wskazówki (sekunda i licznik minutowy chronografu) są niebieskie. Choć pozornie na tarczy Datographa Up/Down dużo się dzieje, całość jest czytelna, świetnie wykonana i w pełni funkcjonalna. No i piękna, ale to oczywiście kwestia gustu. Nawet, gdyby dołożyć do niej komplikację wiecznego kalendarza i faz księżyca, design dalej emanowałby klasą i elegancją.
Gdybym był bogaty…
Jak się zapewne domyślacie, platyna, in-house’owy mechanizm tej klasy i marka muszą niechybnie złożyć się na wysoką cenę Datographa Up/Down. Zegarek z tego segmentu rynku to już coś ponad zwykłe narzędzie do odmierzania czasu, a sposób, w jaki Lange buduje swoje czasomierze, tylko to wrażenie potęguje. Każdy detal dopieszczany jest ręcznie, często ponad miarę i bardziej dla samego faktu. Kiedy rozważamy zegarmistrzostwo jako formę artyzmu, na myśl przychodzi raczej rząd zgarbionych za swoimi dziwacznymi biurkami zegarmistrzów, nie fabryka z zaawansowaną maszynerią. „W Glashütte każdy zegarek – czy to wielka komplikacja czy prosty automat – powstaje z taką samą uwagą” mówi Antony de Haas, i o ile można by to uznać za przechwałki na wyrost, my na własne oczy widzieliśmy, że tak istotnie jest. Zerknijcie zresztą do recenzji Grand Lange 1 – te same sposoby wykończenia, detale, smaczki. Ile wiec to wszystko kosztuje – niemało. Datograph Up/Down Ref. 405.035 to wartość… dwupokojowego, nowego mieszkania w dobrej lokalizacji w Warszawie(!). Konkretnie 75.700Euro, czyli około 306.000PLN.
To zdecydowanie najdroższy zegarek, jaki dane nam było do tej pory przetestować i – jak na ironię – jeden z bardziej racjonalnie wycenionych. Pomijając koszt materiału (uncja platyny to obecnie 1.151USD) trzeba brać pod uwagę opisane wyżej wartości manufakturowe, wkład pracy ludzkich rąk, poziom firmy, jej wolumen produkcyjny (rząd wielkości 5000 sztuk rocznie) i prestiż. Lange zbudowało go w ledwie 25 lat, a to świadczy o marce bardziej, niż jakiekolwiek liczby. Datograph to – odpowiadając na twierdzenie ze wstępu – zegarek kompletny. Ma wszystko, czego szukam w zegarku mechanicznym, zrobione na najwyższym możliwym poziomie. Starałem się, by ta recenzja nie zabrzmiała jak seria peanów pochwalnych, ale to po prostu tak dobry zegarek. Znajomi najpierw oglądali go dość obojętnie, a potem – z każdym kolejny opowiedzianym faktem – robili coraz większe oczy. Największe wyskakiwały oczywiście przy cenie. Gdybyście jednak chcieli sprawić sobie Datographa na pokaz – próżny trud. To zegarek, który kupuje się dla siebie, dla własnej przyjemności.
P.S. Na tegorocznym SIHH Lange pokazało model Datographa w kopercie z różowego złota.
Na (+)
– klasyczny, stylowy, spójny design
– topowe wykonanie
– manufakturowy mechanizm z najwyższej półki
– detale, detale… detale
– chronograf(!)
– prestiż
Na (-)
– „puste” okienko daty
– (niestety) astronomiczna cena
A. Lange & Sohne Datograph Up/Down
Ref: 405.035
Mechanizm: L951.6, manualny, 60h rezerwy chodu, 18.000 A/h, datownik, chronograf flyback
Tarcza: czarna, ze złotymi aplikacjami, polerowane wskazówki
Koperta: 41×13.1mm, platyna, szafirowe szkło, szafirowy dekiel
Wodoszczelność: 30m
Pasek: skóra aligatora, czarna, przeszycie szarą nicią, platynowa klamerka z trzpieniem
Limitacja: —
Cena: 305.000PLN
Zegarek do testów dostarczyło A. Lange & Söhne.
Zdjęcia: Marcin Klaban