Recenzja A.Lange & Söhne Grand Lange 1
W małej, urokliwej wiosce Glashütte na wschodzie Niemiec powstają mechaniczne zegarki najwyższej zegarmistrzowskiej próby. Takie jak Grand Lange 1, które właśnie przetestowaliśmy.
Wiecie, jaka jest najprzyjemniejsza część bycia zegarkowym dziennikarzem? Choć robienie w życiu tego, co się naprawdę lubi, możliwość poznania wyjątkowych ludzi czy wreszcie szansa na odwiedzanie ciekawych miejsc i przyglądanie się powstawaniu mechanicznych czasomierzy od zaplecza są bez wątpienia zaletami, najciekawsza jest szansa obcowania z samymi zegarkami, czyli to, co regularnie prezentujemy Wam w formie recenzji i testów. Nie oszukujmy się – inaczej nigdy nie miałbym okazji ponosić tylu różnych, często znakomitych czasomierzy. Zegarki to drogie hobby wiec przyjemność poużywania różnych modeli przez choćby tylko dwa tygodnie jest dla mnie – pasjonata – największą nagrodą (chociaż nie miejcie wątpliwości – przygotowanie opracowań takich jak to jest ciężką pracą). Zanim jednak przejdziemy do tego konkretnego testu, który – patrząc na przeszło 50 przeprowadzonych recenzji – dał mi najwięcej frajdy, jeszcze słowo o chyba najbardziej niewymiernym elemencie zegarkowego świata – prestiżu.
Mimo że co roku pojawiają się dziesiątki wszelkiej maści rankingów, zestawień i tzw. piramid prestiżu, jak tak naprawdę zdefiniować co to prestiż? Gdyby posadzić koło siebie 10 pasjonatów i kazać im ocenić, co to prestiż i które manufaktury są najbardziej godne tego miana, otrzymalibyśmy pewnie 10 różnych odpowiedzi. Umowne, niepisane rankingi branży często mówią o tzw. wielkiej trójce zegarmistrzowskich tuzów, czyli Audemars Piguet, Vacheron Constantin i Patek Philippe. Marki to znakomite i zasłużone – bez dwóch zdań – dla mnie brakuje wśród nich jednak innej, równie imponującej manufaktury. I to takiej, która bynajmniej nie pochodzi z uznawanej dziś za kolebkę mechanicznego zegarmistrzostwa Szwajcarii. Kiedy wróciliśmy wyczerpani z tegorocznego BaselWorld, ledwie zdążyłem rozpakować walizkę i odespać tydzień nieprzerwanego biegania, a już czekała na mnie przesyłka z Niemiec (to o tym tajemniczym kraju mowa), z zegarkiem, na którego przetestowanie czekałem od dawna. Nie tylko po to zresztą, by opisać sam konkretny model, ale i na argumentach opisać, czemu stawiam A.Lange & Söhne na samym szczycie umownej piramidy Wielkiego Zegarmistrzostwa. Zanim więc o samym zegarku – Grand Lange 1 – słów kilka o niemieckiej manufakturze i jej wyjątkowości.
Lange historycznie
Ojcem założycielem całego niemieckiego zegarmistrzostwa był Ferdinand-Adolf Lange. Urodzony w Dreźnie, w roku 1815 F.A.Lange jest bez wątpienia najważniejszą postacią w historii zegarmistrzostwa z Glashütte i okolic, a jego dokładną sylwetkę możecie przeczytać TUTAJ. Po nim stery przejmowali potomkowie, na czele z Emilem Lange i jego bratem Richardem, któremu zresztą dedykowana jest jedna z obecnych kolekcji marki.
Lange współcześnie
Poza nimi inne kluczowe postaci, odpowiedzialne za dzisiejszy kształt manufaktury, to nieżyjący już niestety Gunter Blumlein i Walter Lange. Ten pierwszy był zdaniem wielu prawdziwym geniuszem zarządzania branżą zegarkową, w grupie VOD (obecnie Richemont) odpowiedzialnym za sukces nie tylko Lange, ale i IWC Schaffhausen oraz Jaeger-LeCoultre. By zrozumieć, jak wyjątkową i ważną postacią był Blumlein, wystarczy przytoczyć słowa Waltera Lange: „Był uniwersalnym geniuszem. Szwajcarska branża zegarmistrzowska miała dwóch wybitnych bohaterów ery współczesnej: jednym był Hayek, drugim Blumlein”.
Walter Lange z kolei to potomek Ferdinanda-Adolfa i twórca A.Lange & Söhne w formie, jaką znamy dzisiaj. Kiedy w 1948 roku rodzina Lange została przez komunistyczny ustrój NRD zmuszona do opuszczenia rodzinnych stron i ucieczki na Zachód, w sercu młodego wtedy Waltera nawet na moment nie zgasło marzenie o podtrzymaniu rodzinnej tradycji i odrodzeniu zegarmistrzostwa made-in-Glashütte w należytym stylu. Spełnienie przyszło blisko 24 lata temu – 7 grudnia 1990 roku Walter Lange zarejestrował markę A.Lange & Söhne. Prace nad nową manufakturą i zegarkami ruszyły pełną parą. Ich kulminacja przyszła 4 lata później. W październiku roku 1994 (24. dnia miesiąca), w drezdeńskim Pałacu Królewskim Lange dumnie zaprezentowało 4 premierowe modele: damską Arkadię i męskie Tourbillon „Pour Le Merite”, Saxonia i Lange 1. I to ten ostatni jest szczególnie istotny w kontekście tego, o czym przeczytacie za chwilę.
Kiedy wreszcie Lange dało nam zielone światło na możliwość przetestowania jednego ze swoich czasomierzy, pojawił się odwieczny problem wyboru… i dość szybko sam się rozwiązał. Nie ma bowiem lepszego do zaprezentowania Lange & Söhne modelu, niż kultowe wręcz Lange 1. Zegarek, pochodzący ze wspomnianej, premierowej kolekcji Lange, w dużym stopniu zbudował DNA marki, zarówno od mechanicznej jak i stylistycznej strony. Oto więc moje wrażenia po dokładnie 2-tygodniowym noszeniu jego nieco powiększonej wersji Grand.
Grand Lange 1
Jeden rzut oka na tarczę GL1 (Grand Lange 1) wystarczy, byście sami zrozumieli, czemu jest ona tak ważnym elementem DNA marki. I jeśli wydaje się Wam, że układ wskazań na cyferblacie jest rozłożony przypadkowo – nic bardziej mylnego. Cały asymetryczny projekt ma swoje umocowanie w tzw. złotym podziale, który pozwolił dokładnie określić położenie tarczy wskazania godzin i minut, małej sekundy oraz dużego datownika. To pierwsze zajmuje lewą połowę cyferblatu, ale już mała sekunda przesunięta jest na prawą stronę (na wysokość godz. 5), razem z rezerwą chodu (godz. 3) i datownikiem (godz. 1). Choć potencjalnie na matowo-czarnej (czasem wpadającej w szarość) powierzchni dużo się dzieje, projekt – także dzięki wspomnianej zasadzie podziału – jest spójny, „charakterny” i czytelny. Tarczka „czasu”, z nałożonymi indeksami rzymskimi i podziałką minutową ma odpowiedni rozmiar, a sekundnik to zawsze miły dodatek. Jeden z flagowych elementów designu Lange – duży datownik – to otoczone wypolerowaną ramką dwa okienka daty. Jej dyski są białe z namalowanymi na nich czarnymi cyframi – i o ile do czytelności datownika nie może być jakichkolwiek zastrzeżeń, ja mam jedno wielkie „ale”. Otóż przez 9 dni każdego miesiąca lewe okienko, to wskazujące dziesiątki, jest puste – widać w nim tylko biały dysk.
Nie mam pojęcia, co kierowało projektantami Lange, ale gdybym na jeden dzień mógł zając miejsce Wilhelma Schmida w fotelu CEO manufaktury, tudzież Anthonego De Haasa na stanowisku szefa działu projektowego, zmieniłbym ten właśnie mały detal. Cyfra „0” w miejscu pustego, białego tła wyglądałaby znacznie lepiej.
Jako że Lange & Söhne to stylistyczna konsekwencja i tradycja, również w tych ramach utrzymane jest całe zewnętrze zegarka. Opisana już tarcza zamknięta została w wykonanej z 18ct, białego złota kopercie o wymiarach 40.9×8.8mm – idealnej proporcji dla zrównoważonej czytelności i komfortu użytkowania zegarka.
Charakterystycznie wycięte, smukłe uszy razem z paskiem ze skóry krokodyla (ręczne szycie, czarna nić, podszycie czarną skórą) i prostą, tradycyjną klamerką sprawiały, że zegarek nosił się tak, jak powinien – jakby się go nie miało na ręku. I to nawet mimo faktu, że białe złoto jest wyraźnie cięższe od stali, a w 41mm kopercie trochę go jest.
Pięknie wypada wykończenie zestawiające polerowany bezel, uszy i krawędzie z delikatnie satynowanymi flankami. Takie połączenie dodaje zegarkowi klasy i smaku, spotęgowanych przez przeszklony szafirowym okienkiem, satynowany i przykręcony sześcioma śrubkami dekiel.
Manual
Jest jeszcze jedna niezwykle tradycyjna wartość, której hołduje A.Lange & Söhne – manualne kalibry mechaniczne. Manualne, czyli te wymagające bliższego związku właściciela z zegarkiem, kiedy trzeba co jakiś czas nakręcić jego magazyn energii – sprężynę. Poza kilkoma wyjątkami zegarki Lange wyróżnia manualny werk, tak zresztą lubiany i ceniony przez pasjonatów. Nawet wielkie komplikacje i chronografy konsekwentnie napędzają mechanizmy pozbawione wygodnego ale i mającego swoje wady naciągu automatycznego. Kaliber z ręcznym naciągiem to tradycja i klasyka a jednocześnie stabilność, precyzja, mniejsze gabaryty i możliwość stosunkowo łatwej rozbudowy o kolejne komplikacje.
W złotej kopercie Grand Lange 1 pracuje kaliber o symbolu L095.1, w dniu premiery jedenasty werk w historii kolekcji Lange 1, który zaprojektowano pod nowe, większe wymiary zegarka i jego tarczy. Duży bęben sprężyny kumuluje pełne 3 dni (72h) rezerwy chodu, małe koło balansowe zabezpieczone grawerowanym mostkiem tyka z częstotliwością 3Hz (21.600 A/h), a po odciągnięciu koronki (nie zakręcanej) do akcji wkracza mechanizm stop-sekundy. Co więcej, L095.1 wyposażony jest we własną, produkowaną w Glashütte sprężynę balansową i wykorzystuje w swojej budowie tzw. „niemieckie srebro”, czyli stop miedzi, cynku i niklu.
Suma summarum mechanizm GL1 jest funkcjonalny, wygodny w obsłudze (choć koronka do największych z pewnością nie należy), świetnie trzyma czas i rezerwę chodu, ma szybką korektę datownika przyciskiem po lewej stronie koperty, a ponadto rewelacyjnie wygląda. Jest w tradycyjnych metodach dekoracji Lange coś, co nawet mimo popularnie stosowanych wzorów wyróżnia te właśnie mechanizmy na tle konkurencji. Na płycie 3/4 i mostkach L095.1 znajdziemy pasy Glashütte (podobne do pasów genewskich), fazowane i ręcznie wypolerowane krawędzie, złote szatony z montowanymi w nich kamieniami rubinowymi, wypolerowane błękitne i stalowe (tj. srebrne) śrubki, złote grawery, wypolerowane na lustrzany połysk elementy stalowe i wreszcie wspomniany mostek balansu.
Ten – w każdym dokładnie zegarku Lange & Söhne – jest zdobiony kwiatowym motywem, grawerowanym ręcznie przez specjalnie szkolonych artystów, którzy w manufakturze w Glashütte mają swój własny, osobny pokój. Wzór który powstaje na każdym mostku jest na tyle wyjątkowy, że nawet po latach można poznać, który z artystów ozdobił konkretny element.
Zegarmistrzostwo Lange to absolutnie top topów i kaliber napędzający Grand Lange 1 jest tego doskonałym, choć skromnym na tle innych kreacji manufaktury, przykładem. Architektura, wykonanie i wykończenie, funkcjonalność i działanie werku stoją na najwyższym poziomie, z małym wyłączeniem datownika, który przeskakuje na kolejny dzień dobre 25 minut po północy.
Wrażenia ogólne
Wspomniałem już na początku, że testowanie zegarków jest niewątpliwym przywilejem mojej pracy. Z drugiej strony konieczność spakowania i odesłania czasomierza do manufaktury jest trochę jak żegnanie się z dobrym kumplem – nic przyjemnego. Grand Lange 1 rosło w moich oczach z każdym kolejnym dniem testu. Jako jeszcze dość młody człowiek (przynajmniej sam tak lubię uważać) preferuje raczej nieco mniej klasyczne i konserwatywne zegarki – tym bardziej więc Lange zasługuje na brawa za stworzenie zegarka klasycznego, a jednak z pazurem. Asymetryczny design generuje zupełnie inny zestaw wrażeń niż w przypadku klasycznego zegarka z tarczą poukładaną wedle kanonów. Choć z całą pewnością nie każdemu przypadnie do gustu, dla mnie jest nie tylko świetnym projektem, ale i swego rodzaju ikoną, która od razu – choć nie nachalnie – krzyczy: Lange & Söhne!
Za designem idzie bez dwóch zdań topowe wykonanie. Lange robi rocznie około 5000 zegarków i ten malutki w skali branży wolumen jest widoczny w detalach wykonania. Miałem okazję już 2 razy odwiedzić Glashutte oraz manufakturę przy Altenberg Straße i mogę zapewnić, że ilość ręcznej pracy jest przytłaczająca. Widać to doskonale po wykończeniu werku, szlifach koperty i detalach cyferblatu, dopieszczonych w każdym milimetrze. Rzecz jasna taki poziom kosztuje – w przypadku Grand Lange 1 w białym złocie niebagatelne 34.600Euro (~143.600PLN). Kwota to potężna (zdecydowanie najdroższy zegarek, jaki dotychczas testowaliśmy) ale w znacznej mierze uzasadniona – płacimy za zegarmistrzostwo najwyższej próby. Piszę to nie dlatego, by nadmiernie chwalić A.Lange & Söhne ale ponieważ zwyczajnie uważam markę za jedną z najlepszych – jeśli nie najlepszą – na dzisiejszej mapie zegarkowej. Lange to konsekwencja, to tradycja, klasa, limitowana produkcja i bardzo spójny wizerunek, na pierwszy miejscu stawiający zegarmistrza i jego umiejętności. Grand Lange 1 usatysfakcjonuje każdego miłośnika klasyki z bonusem, czyli miłośnika tradycyjnego czasomierza z nieco nie-tradycyjną stylistyką. A jeśli niekoniecznie podchodzi Wam ten model, to linia Lange 1 liczy sobie jeszcze kilka innych wersji, łącznie z wiecznym kalendarzem i tourbillonem.
Haute Horlogerie (Wielkie Zegarmistrzostwo) to nie tylko Szwajcaria, a malutkie i urokliwe Glashütte śmiało może konkurować z Valle de Joux czy La Chaux-du-Fonds. A manufakturze Lange & Söhne – z okazji 20 urodzin – życzymy Wszystkiego Najlepszego!… i wielu ikon pokroju Lange 1.
Na (+)
– świetny, niestandardowy design
– idealne połączenie klasyki i nowoczesności
– manufakturowy, doskonały mechanizm z…
– …przepięknym wykończeniem
– logo wyjątkowej manufaktury
Na (-)
– puste okienko datownika przez pierwsze 9 dni miesiąca
– troszkę za mała koronka
– bardzo wysoka cena (niestety)
A.Lange & Söhne Grand Lange 1
Ref: 117.028
Mechanizm: L095.1, manualny, 72h rezerwy chodu, 21.600 A/h, mała sekunda, duży datownik, rezerwa chodu
Tarcza: czarna ze złotymi aplikacjami, polerowane złote wskazówki
Koperta: 40.9×8.8mm, białe złoto, szafirowe szkło, szafirowy dekiel
Wodoszczelność: 30m
Pasek: skóra krokodyla, czarna, czarne przeszycie, klamerka z trzpieniem
Limitacja: —
Cena: 143.600PLN
Opracowanie: Łukasz Doskocz
Zdjęcia: Wiktor Ruzik, Łukasz Doskocz
Ten na paseczku
Brawo, brawo, brawo – jestem pod wrażeniem, tym bardziej, że jeszcze nie tak dawno życzyłem naszemu rodzynkowi samych sukcesów. Chronos-Art. mnie zachwyca i jestem pewien, że sprawa własnego mechanizmu jest kwestią czasu – z całego serca tego życzę !! W naszej historii było paru kapitalnych zegarmistrzów, m/innymi Henryk Majewski, który miał zadatki na wielkiego mistrza, i który zdobywał medale i wyróżnienia, m/innymi w w Besancon Observatory, Stuttgarcie, Genewie i brązowy medal w Paryżu w 1878 roku. Tak, Chronos-Art. jest zalążkiem naszej myśli, jest manufakturą w 100 % polską i to zachwyca !! Prezentowany model, a zwłaszcza tarcza, to już zalążek właściwej drogi na podobieństwo kilku dobrych szwajcarskich manufaktur, nie mówiąc o własnym module – brawo ! Moim cichym marzeniem jest, aby za kilkanaście lat, nasza perełka znalazła się na jednej z czołowych aukcji ! Można powiedzieć – „cudze chwalicie, swojego nie znacie”, a już się można cieszyć – oby tak dalej i oby dorównać Majewskiemu, Gostkowskiemu i innym – życzę samych sukcesów !!
mówisz, że to jest niebieski?