
Z wizytą w manufakturze Zenith
Ulokowana w szwajcarskim Le Locle manufaktura marki Zenith nie ma przed dziennikarzami tajemnic. Opisałbym ją krótko – „szwajcarska precyzja”. A co się za nią kryje?
Dla prawdziwego fana zegarków zobaczenie na żywo procesu ich powstawania jest z pewnością jedną z największych przyjemności. Premiowanej dodatkowo, kiedy oczekiwania równają się rzeczywistości. Niedawno miałem okazję odwiedzić manufakturę Zenith, której czasomierze – przynajmniej niektóre modele – można śmiało opisać jako te „w zasięgu portfela” (kosztują ok. 15.000zł). W związku z tym od razu pojawiło się pytanie, czy niższa cena zakupu – w stosunku np. do wcześniej odwiedzanych Vacheron Constantin i Jaeger-LeCoultre – będzie miała duży wpływ na sposób produkcji?

Na odpowiedź przyszło mi trochę poczekać. Trwającą dwa dni wizytę rozpoczęliśmy (wraz z innymi dziennikarzami) w urokliwym Neuchatel, gdzie mieliśmy okazję zwiedzić zamek, poznać historię i pieczołowicie pielęgnowane tradycje tego rejonu. Przyznam, że klimat opowiadanych wydarzeń dość szybko wpływa na wyobraźnię i od razu łatwiej zrozumieć, że w niektórych miejscach czas po prostu płynie wolniej. Spacery, luźne rozmowy i nawiązywanie znajomości z pozostałymi uczestnikami wyprawy skutecznie odsunęły temat czasomierzy na kolejny dzień.
Samo Neuchâtel to zlokalizowane nad jeziorem miasteczko, a równocześnie stolica kantonu o tej samej nazwie. Zamieszkuje je niewiele ponad 30 tysięcy ludzi, którzy w przeważającej większości posługują się językiem francuskim. Okolica to marki jak Panerai (nowy budynek) czy Hautlence. Ale wróćmy do Zenitha…
Główna siedziba manufaktury znajduje się w Le Locle. Sam budynek nie robi wielkiego wrażenia i pewnie gdyby został ulokowany w scenerii miejskiej bez logo Zenith, nikt nie zwróciłby na niego uwagi. Powszechnie wiadomo jednak, że to co kryje się w środku ma większe znaczenie i tutaj ta zasada również się sprawdziła. Wnętrze budynku to już o wiele ciekawsza historia…

Kiedy wyciągnąłem aparat gotowy do robienia zdjęć, czekałem na uprzejme, lecz stanowcze zdanie – „I’m sorry sir, but you are not allowed to make any photos inside” – które jednak nie padło ani w tym momencie, ani podczas dalszego zwiedzania. Zenith to manufaktura nie mająca przed dziennikarzami tajemnic – pozwala uwieczniać poszczególne etapy procesu produkcji według uznania. Dzięki temu możecie je teraz prześledzić razem ze mną.

W pierwszym odwiedzanym pomieszczeniu, przy użyciu superszybkiej kamery testowane są wybrane elementy zegarka. Widoczne na zdjęciu (po lewej) urządzenie rejestruje kilka tysięcy klatek na sekundę. Podczas demonstracji pokazano nam w zwolnionym tempie proces przeskakiwania wskazań daty i błąd wynikający ze zbyt słabej sprężyny. To właśnie tu wychwytuje się i eliminuje takie niedociągnięcia.

Tuż za drzwiami rezydują osoby odpowiedzialne za projektowanie 3D. Na ekranie monitora widać toczące się prace nad modelem Christophe Colomb.

Z kolei na powyższym zdjęciu możecie zobaczyć zwieńczenie prac, czyli gotowy mechanizm. Z tym konkretnym egzemplarzem wiąże się zresztą dość ciekawa historia. Otóż… to jego ostatnie zdjęcie. Wyobraźcie sobie, że w chwilę po tym jak je wykonałem, mechanizm wypadł trzymającej go przedstawicielce płci pięknej z rąk i zakończył swój żywot po dość smutnym, ale spektakularnym zetknięciu z ziemią. Myślę, że mało kto (o ile ktokolwiek) na świecie mógł sobie pozwolić na strzaskanie takiego werku! A tu – proszę: mówisz i masz. I jak tu nie kochać kobiet?

Następnym etapem zwiedzania był dział produkcji. Rozpoczęliśmy od przygotowywania płyt bazowych.

I tu dochodzimy do sedna sprawy, a więc różnic w produkcji zegarków w Vacheron Constantin czy Jeager-LeCoultre. Otóż w Zenith’cie za pracę przy sporej ilości modeli odpowiadają w dużej mierze najnowocześniejsze, ciche maszyny, a człowiek pojawia się wśród nich od czasu do czasu, żeby sprawdzić czy wszystko chodzi jak w przysłowiowym „szwajcarskim zegarku”. Na pewno dzięki temu udaje się zachować wysoki standard, jakość i precyzję wykonania, ale ja i pewnie wielu mi podobnych zawsze, kiedy słyszy słowo manufaktura w kontekście zegarków, wyobraża sobie zegarmistrzów, którzy przy pomocy „szkiełka i oka” pracują nad najbardziej skomplikowanymi częściami składowymi. Należy jednak uczciwie stwierdzić, że ten trend z pewnością będzie się rozszerzał i wkrótce zmusi do rewizji naszych skojarzeń.
Na zdjęciach widać stosy płytek, które maszyny automatycznie pobierają i transportują (strzałki na zdjęciu pokażą Wam o czym mówię) pomiędzy poszczególnymi stanowiskami. Na każdym z nich wykonywane są inne prace np. nawiercanie otworów.

Powyższe pomieszczenie to jeden z działów kontroli, których Zenith ma całkiem sporo. Lewa część przedstawia raczej tradycyjne metody, na których sprawdza się grubość elementów i jakość ich wykończenia. Natomiast z prawej widoczny jest sprzężony z komputerem mikroskop, który obrazuje strukturę materiału i od razu pozwala na odrzucenie lub pozostawienie wybranej próbki.

Najbardziej skomplikowane elementy produkowane są na jednej, specjalnie do tego celu stworzonej maszynie. Stopień zawiłości powstających tu, gotowych części widać na rysunku i części fotografii.
Dalej wybrane elementy są nawiercane i szlifowane

Maszyny odpowiadają również za perłowanie, którego proces widać na powiększeniu.

Zautomatyzowanie produkcji widać na każdym kroku. Przyjrzyjcie się powyższemu zdjęciu. Taśma pobierana jest niejako z „rolki”. Z drugiej strony obrabiarki wyskakują gotowe, powycinane elementy.

Następnie wszystkie komponenty są sprawdzane.

Zenith – korzystając z własnych maszyn – testuje każdy z mechanizmów. Powyższe zdjęcie przedstawia urządzenie, do którego trafiają werki. Weryfikacja poprawności chodu trwa 10 minut i – w przypadku gdy coś jest nie tak jak trzeba – kaliber ląduje ponownie na biurku zegarmistrza.

Końcową fazą wizyty było zwiedzanie pracowni zegarmistrzowskich. Podzielono je na miejsca, gdzie wykonuje się czynności proste (jak instalowanie bębna sprężyny) i te bardzo skomplikowane (np. regulację tourbillona).
Największe wrażenie – co w sumie jest dość oczywiste – robi dział wykonujący zegarki skomplikowane. Pracujący tu zegarmistrzowie w całkowitym skupieniu, jakby wyłączeni z całej otaczającej ich rzeczywistości, wydają się dostrzegać tylko drobne elementy czasomierzy, nad którymi aktualnie pracują.
Powyżej widać werk Christophe Colomb oraz gotowy już zegarek. „Columbusem” w całym Zenith’cie zajmuje się zaledwie dwóch zegarmistrzów. Praca nad jednym egzemplarzem zabiera – przy założeniu, że wszystko idzie zgodnie z planem – 2 tygodnie. A, że w 60% przypadków część elementów wymaga poprawy, czas ten często się wydłuża.
Wizyta w dziale komplikacji zakończyła jednocześnie zwiedzanie działu produkcji manufaktury w LeLocle. Mury Zenitha opuszcza rocznie 32000 zegarków, podczas gdy z nieoficjalnych danych wynika, że Patek produkuje ich 42000, Audemars Piguet 33000 a Jaeger-LeCoultre 40000.
Na finał zobaczyliśmy prezentację zegarków oraz tegorocznych nowości. Co prawda opisywaliśmy je już TUTAJ, ale kilka zdjęć więcej nie zaszkodzi.

Patrząc na „debiutantów” trudno było się oprzeć wrażeniu, że rok 2013 upłynie pod znakiem pilotów. Zenith, który jest właścicielem praw do nazwy Pilot (w odniesieniu do zegarków), zaprezentował zarówno wersje ogromne (!), które bardziej przypadną pewnie do gustu kolekcjonerom (lub osobom gabarytów Sylvestra Stallone czy Arnolda Schwarzeneggera), jak i te dla przeciętnych śmiertelników. Mały Pilot wywołał liczne westchnienia – w tym moje – zjednując sobie zainteresowanie zarówno kobiet jak i mężczyzn. Mam przeczucie, że szykuje się nam hit, który może nieco namieszać w głowach miłośników zegarków o stylistyce zbliżonej do Panerai.

W tym miejscu chciałbym wspomnieć, że w tle pomieszczenia, w którym nas goszczono znajduje się ściana z wyróżnieniami otrzymanymi przez markę Zenith na przestrzeni lat. Wśród nich – a jakże – nasza nagroda Zegarek Roku, przyznana w 2011 roku dla modelu El Primero Stratos Flyback (w kategorii Zegarek Sportowy).
Gdybym miał podsumować wizytę w manufakturze Zenith jednym słowem byłaby to „precyzja”. Precyzja na etapie projektu, na etapie produkcji, a przede wszystkim na etapie kontroli. Precyzja osiągana w dużej mierze techniką, a niekoniecznie ludzkimi dłońmi. Pierwszy raz odwiedziłem manufakturę, w której maszyna wykonuje tak dużo czynności. Początkowo miałem zamiar to przedstawić jako wadę, ale czy tak jest naprawdę? W dobie poszukiwania dokładności i wydajności coraz więcej procesów ulega mechanizacji. Wkrótce nie będzie się można na to obrażać. Ponadto dzięki automatyzacji Zenith może zaproponować naprawdę świetne zegarki w atrakcyjnych cenach. Nie zapominajmy też o modelach takich jak Christophe Colomb, przy których ludzkie dłonie są zdecydowanie nie do zastąpienia, a które pokazują potencjał i możliwości firmy spod znaku gwiazdy.
Druga część dnia upłynęła na wizycie w fabryce tarcz METALEM. Relacja na CH24.PL już wkrótce…