Recenzja Calibre de Cartier
Luksusowa marka Cartier to piękne jubilerstwo i, o czym wielu zdaje się nie wiedzieć, znakomite zegarmistrzostwo. To skomplikowane i to bazowe – Calibre de Cartier.
Na współczesnej mapie branży zegarkowej znajdziemy manufaktury i marki praktycznie każdego możliwego rodzaju, od tych tanich oferujących głównie zegarki kwarcowe, przez proste mechaniki, nieco bardziej zaawansowane mechanizmy z komplikacjami, poważniejsze komplikacje manufakturowe, aż po wielkie komplikacje i szalone innowacje, które wynoszą zegarmistrzowską sztukę na zupełnie nowe poziomy. Podobnie zróżnicowane są historie marek. Jedne mają jej bogate dekady, zapisane na kartach kurzących się archiwów, inne dopiero ją tworzą, starając się obronić przed brakiem wiekowego dziedzictwa. Zróżnicowane jest także tło działalności zegarkowych marek. Cześć z nich to stricte zegarmistrzowskie manufaktury, część jednak (mniejsza, ale istotna) ma inne zaplecze. Coraz śmielej w świecie zegarków poczynają sobie firmy dotychczas kojarzone raczej z innymi dobrami luksusowymi. Louis Vuitton czy Ralph Lauren to modowi giganci, którzy na poważnie wkroczyli świat zegarków. Hermes, kojarzony bardziej z wyrobami galanteryjnymi i słynną torebką „Birkin”, w ciągu ostatnich kilku lat prezentował kolekcje zyskujące duże uznanie ekspertów i koneserów, ale dwie manufaktury budzące chyba największą dyskusję to Montblanc i Cartier. Pierwsza to oczywiście niemiecki potentat branży piśmienniczej, za słynną kolekcją Maisterstuck i… znakomitą manufakturą zegarmistrzowską, w dużej części opartą na pozyskanej kilka lat temu marce Minerva. Cartier – temat przewodni poniższego testu – cierpi z kolei na nieodzowne skojarzenie z biżuterią. I jest to skojarzenie w dużym stopniu krzywdzące.
Cartier historycznie
Choć istotnie Cartier jest jednym z potężniejszych udziałowców rynku biżuterii luksusowej, marka ma także bardzo bogatą, długą i znaczącą historię zegarmistrzowską. Podwaliny firmy położył w połowie XIX stulecia Louis-Francois Cartier – Francuski jubiler, ojciec Alfreda, dziadek Pierra, Louisa i Jacuqesa – sukcesorów rodzinnego biznesu i autorów wyprowadzenia marki na szersze, międzynarodowe wody.
Pierwsze zegarki sygnowane logo firmy to z kolei bliska przyjaźń jednego z braci Cartier z brazylijskim lotnikiem Albertem Santos-Dumont. Powstały z tych relacji, kwadratowy model Santos jest dzisiaj jedną z ikon marki, która na przestrzeni kolejnych 100 lat stworzyła cały szereg równie ikonicznych czasomierzy (choćby model Tank inspirowany obrysem widzianego z góry czołgu Renault) i zegarów takich jak słynne swego czasu Mystery Clocks ze wskazówkami jakby zawieszonymi w powietrzu. Choć przez całe lata firma kojarzona jest przede wszystkim z jubilerską stroną działalności, Cartier równie mocno stoi dziś zegarkami, a wszystko rozpoczęło się od przejęcia marki przez dzisiejszą grupę Richemont, w pierwszej połowie lat 90. ubiegłego stulecia.
Cartier dzisiaj
By dobrze zrozumieć, jak wysoko w zegarmistrzowskiej hierarchii stoi dzisiaj francusko-szwajcarska manufaktura, trzeba najpierw przywołać rok 2006 i osobę Caroline Forestier-Kasapi. Ta wykształcona w szkole zegarmistrzowskiej w La Chaux-de-Fonds i praktykująca w studiu Renaud & Papi zegarmistrzyni wniosła do firmy potężną dawkę innowacji i wiedzy. Jako Szefowa Działu Rozwoju Forestier-Kasapi wywindowała Cartiera na zupełnie nowy poziom, tworząc na przestrzeni ledwie kilku lat całą gamę bardzo i bardziej skomplikowanych mechanizmów z torubillonami, repetycjami i kalendarzami, w wielu absolutnie fenomenalnych kombinacjach.
O ile jednak wielkie komplikacje, powstające w nowoczesnej siedzibie marki w La Chaux-de-Fonds, robią z oczywistych względów potężne wrażenie, znacznie istotniejsze było stworzenie prawdziwego, manufakturowego mechanizmu bazowego. Stare porzekadło mawia słusznie, że najtrudniej jest zbudować coś prostego a funkcjonalnego. Dla zegarkowej manufaktury posiadanie własnego werku-bazy jest być może daleko bardziej ważne niż wspomniane komplikacje. To zegarki z tzw. „entry-level” budują wizerunek marki w szerszym gronie odbiorców, a i uzyskiwana w ten sposób niezależność jest wartością nie do przecenienia. Tą właśnie droga poszedł Cartier pod wodzą Forestier-Kasapi, prezentując w roku 2010 w Genewie (na SIHH) model o wszystko mówiącej nazwie – Calibre de Cartier. Specyficznie uformowany zegarek z automatycznym werkiem 1904 MC i całą masą „Cartierowego” DNA wpadł mi w oko już przy pierwszych zapowiedziach, a po 4 latach od premiery miałem wreszcie dwa pełne tygodnie na przekonanie się o słuszności moich pierwotnych zachwytów.
Calibre de Cartier
Ponieważ testowane CdC to zegarek istotny przede wszystkim ze względu na premierowy mechanizm, to od niego zacznijmy. Rzeczony kaliber to wspomniane już 1904 MC – automatyczny werk z centralnym naciągiem w postaci dużego, łożyskowanego ceramicznymi kulkami wahnika, 48h rezerwy chodu, małą sekundą i datownikiem.
Stworzona przez Cartier konstrukcja to solidny, prosty a zarazem funkcjonalny mechanizm z możliwością rozbudowy, np. o komplikację chronografu, która pojawiła się 2 lata temu w formie kalibru 1904-CH MC.
4-Hercowy balans zegarka, regulowany specjalną przesuwką, zapewnia porządne wartości chodu (w granicach wyznaczonych przez standardy COSC), szybka korekta datownika i stop-sekunda ułatwiają precyzyjne ustawienia a duży wahnik idealnie spełnia swoją rolę. Jak na werk bazowy przystało, zestaw dość podstawowych dekoracji sprowadza się do estetycznie wyglądających pasów genewskich na rotorze i mostkach plus kilku wypełnionych na czarno grawerów. Niby nic specjalnego, jednak wizualnie kaliber wygląda przyjemnie, o czym pozwala przekonać się umieszczenie go pod szafirowym okienkiem dekla.
Prezentując światu swój pierwszy bazowy mechanizm Cartier zdecydował się na odważny krok i przygotowanie dla niego nowej, zaprojektowanej od zera koperty.
Zdecydowanie na plus trzeba zapisać marce przygotowanie zupełnie nowego modelu, tym bardziej, że wyszło to bardzo efektownie i „charakternie”. Dostępna w kilku wariantach (stal, stal i złoto, złoto) 42 milimetrowa konstrukcja (proporcjonalne 10mm grubości) ma mocno złożoną formę z wieloma detalami, wykończonymi na przemian satynowaniem i polerowaniem na wysoki połysk.
Pierwsza, rzucająca się w oczy rzecz to uszy – masywne, bardzo mocno wyprofilowane i zagięte w dół, z wkręcanymi teleskopami. Z jednej strony tak mocny profil powinien gwarantować idealne dopasowanie do przegubu, z drugiej jednak – co wyszło w teście – wszystko zależy od kształtu nadgarstka. Ja miałem spory problem z dobrym dopasowaniem, tym bardziej, że sprawy nie ułatwia pasek i jego zapięcie. To zdecydowanie największy minus Calibre de Cartier – i o ile jeszcze wykonany ze skóry aligatora, półmatowy czarny pasek pasuje zegarkowi, zatrzaskiwana klamerka to mocne przeoczenie projektantów.
Nie dość, że klips jest bardzo niewygodny na ręce (za długi i z przedziwnym sposobem podwijania paska) to jeszcze zapina się i odpina zatrzaskowo, „na siłę” – trzeba dosłownie zrywać zatrzask. Na szczęście dużo lepiej zaprojektowano całą resztę.
Poza masywnymi uszami koperta to także świetnie wykończona osłona siedmiokątnej koronki (niestety nie zakręcanej) z błękitnym kaboszonem, i wąski, wypolerowany od góry bezel z nietypowo osadzonym poniżej jego poziomu szafirowym szkiełkiem. Prawdziwe DNA Cartiera to jednak dopiero tarcza.
To co charakteryzuje stylistykę Cartiera to duże, graficzne elementy, rzymskie indeksy i giloszowanie – i wszystko to znajdziemy na białej tarczy Calibre de Cartier. Patrząc od zewnątrz widzimy ząbkowany ring bezela, następnie namalowany ring minutowy z indeksami arabskimi, giloszowany ring z zestawem rzymskich i prostokątnych indeksów godzinowych, wpuszczony w tarczę sporych rozmiarów licznik małej sekundy (z indeksami arabskimi) i wreszcie otwarte okienko datownika z trzema widocznymi datami. Poza tym ostatnim elementem, który niekoniecznie pasuje do tak w sumie klasycznego cyferblatu, cały monochromatyczny projekt jest spójny i bezbłędnie „Cartierowy” – szczególnie dzięki dużemu indeksowi XII. Gdzieniegdzie umieszczono też niewielką ilość zielonej luminowy. Co ważne, design jest na tyle specyficzny, że ciężko byłoby znaleźć podobny projekt, a to działa zdecydowanie na plus Cartiera. Podobnie jest z charakterem zegarka.
Wielu zakwalifikowałoby go pewnie do kategorii sportowych (szczególnie na opcjonalnej, stalowej bransolecie z satynowanymi ogniwami) ale równie dobrze pretendować może do miana casualowego, a nawet do mniej zobowiązującego garnituru, szczególnie z białym cyferblatem. Czarny jest dużo mniej formalny. Dość uniwersalny rozmiar (42mm z białą tarczą i cienkim bezelem robi optycznie większe wrażenie), i nienachlana aparycja predestynują CdC o bycia świetnym zegarkiem na co dzień. A gdybyście preferowali coś bardziej sportowego, idealnie sprawdzi się naprawdę ciekawy Calibre de Cartier Diver czyli nurkowa wersja Calibre z ceramicznym, obrotowym bezelem, gumowym paskiem, WR 300m i profesjonalnym certyfikatem ISO.
Cartier = zegarmistrzostwo
Nie wiem, czy tym tekstem jestem w stanie przekonać kogokolwiek, że Cartier to marka, którą należy traktować jako pełnoprawną manufakturę zegarmistrzowską, ale jeśli spojrzycie na CdC i inne dokonania marki, fakty mówią same za siebie. Pod wodzą Forestier-Kasapi i Richemonta firma dynamicznie ewoluuje, a jej coroczne nowości SIHH są jednymi z bardziej wyczekiwanych. Co ważne, do swoich imponujących mechanizmów pokroju Astrotourbillona czy koncepcyjnego ID One i ID Two dołączono bardzo dobry, podstawowy kaliber, który obecnie pracuje także w kultowych modelach Tank – MC i MC Chronograph.
Za stalowe Calibre de Cartier na pasku trzeba zapłacić 25.000PLN. Za manufakturowy mechanizm, bardzo dobrze wykonaną i złożoną kopertę plus ciekawą tarczę to dość rozsądne pieniądze, choć rzecz jasna znajdziemy konkurentów za mniejsze ale i za większe pieniądze. I tu wracamy do punktu wyjścia, czyli postrzegania marki. Z jednej strony rozumiem pewne automatyczne skojarzenia i niechęć do firm, które robią wszystko – sam nie jestem zwolennikiem marek oferujących mydło i powidło. Z drugiej jednak takie patrzenie może w rezultacie mocno wypaczyć rzeczywistość, bo ot choćby taki Montblanc niby robi pióra, ale i ma jednocześnie genialne zegarmistrzowskie zaplecze w postacie Minervy. Podobnie jest z Cartierem. Niby marka odruchowo przywodzi na myśl biżuterię, ale gdy poświęcić jej nieco więcej czasu i uwagi, rysuje się naprawdę poważny gracz branży zegarkowej. Calibre de Cartier to świetna baza kolekcji marki, a jego udane wykonanie być może świadczy o manufakturze lepiej, niż nawet najbardziej szalone komplikacje. Także sama marka, i jej dźwięcznie brzmiąca nazwa, mi przynajmniej z automatu kojarzy się z luksusem – a to także, nie oszukujmy się, wartość dodana.
Na (+)
– bardzo dużo detali
– charakterystyczny, spójny z DNA marki design
– manufakturowy, bardzo dobry mechanizm
– sportowo-casualowo-elegancki = uniwersalny
Na (-)
– mocno nieudane, niewygodne zapięcie
– zbyt mocno, dla wielu nadgarstków, wyprofilowane uszy
– niezakręcana, luźna koronka
Cartier Calibre de Cartier
Ref: W7100037
Mechanizm: 1904 MC, automatyczny, 48h rezerwy chodu, 28.800 A/h, mała sekunda, datownik
Tarcza: biała z nakładanymi indeksami, czarne wskazówki
Koperta: 42×10mm, stal, szafirowe szkło, szafirowy dekiel
Wodoszczelność: 30m
Pasek: skóra aligatora z zatrzaskiwanym zapięciem
Limitacja: —
Cena: 25.000PLN
Zegarek do testów dostarczył Cartier.
Louis Vuitton
No proszę – mój pomysł z konkursu z zegarkiem Longines Hydroconquest… Bardzo szkoda, że przegrał z pomysłem na cykl artykułów o klasycznych sikorach…
Ale cieszę się, że pomysł zostanie zrealizowany – naprawdę brakuje takiego kompleksowego kompedium wiedzy o zegarkach. Pozdrawiam serdecznie!
OK