Time to meet Tudor
Bohaterem i honorowym gościem trzeciego spotkania z cyklu „Time to meet” był genewski Tudor. Marka właśnie oficjalnie weszła na polski rynek.
„’Time to meet’ to z założenia spotkania, podczas których w nieco mniej formalnej atmosferze chcemy łączyć ludzi i ich pasje. Udało nam się już opowiadać o zegarkach w otoczeniu ręcznie wykonywanych krawatów i poszetek oraz samochodów. Teraz w roli głównej obsadziliśmy wkraczającą na rynek polski markę Tudor w towarzystwie wyśmienitej kuchni i wina.” – Tomasz Kiełtyka, CH24.PL
Chłodne i mokre dni tegorocznego listopada to znakomity pretekst by spędzać wieczory na tym, co sprawia nam prawdziwą przyjemność. Oczywiście dla każdego z Was będzie to oznaczać co innego, ale możemy chyba założyć z dość dużym prawdopodobieństwem, że są to także zegarki, obcowanie z nimi, oglądanie i rozmawianie o nich. Zestawmy naszą zegarkową pasję z dobrym jedzeniem, znakomitymi trunkami oraz kameralnym miejscem, a dostaniemy receptę na idealny scenariusz „Time to meet” organizowanego przez CH24.PL. Tym razem, po raz pierwszy, spotkaliśmy się w Warszawie, w gościnnych progach Wine Taste by Kamecki.
Ulokowany w wieżowcu Cosmopolitan niedaleko Placu Grzybowskiego sklep/tasting room należy do Piotra Kameckiego, człowieka rozkochanego w dobrym winie i wszelkich niuansach z nim związanych co najmniej tak, jak my w mechanicznym zegarmistrzostwie. Wybór gwiazdy wieczoru był dla nas dość prosty, zwłaszcza biorąc pod uwagę kwestie, o których wspomniał już Tomek. Tudor w tym roku jeszcze podkręcił tempo, pokazując kolejno swój pierwszy, manufakturowy mechanizm (kaliber MT5621), tworząc unikatowy model Black Bay One na aukcję Only Watch (osiągnął zawrotne 370.000CHF) a później, na jego bazie, przygotował seryjną wersję zegarka z czarnym bezelem. Jaka była reakcja rynku zapewne wiecie – Black Bay Black opanował Internet, w sklepach ustawiły się długie kolejki, a wielu pasjonatów przez kilka dni rozmawiało tylko o nim, mimo że to w sumie prosty, trzywskazówkowy nurek w stali z automatyczną ETĄ w środku (czytaj TUTAJ).
Napisaliśmy już wiele tekstów o Tudorze, wliczając w to dwie obszerne recenzje (TUTAJ i TUTAJ) i prawie po każdym kolejnym dostawaliśmy sporo pytań o to, kiedy marka trafi do szerokiej, oficjalnej dystrybucji w Polsce. Miło nam poinformować, że staje się to faktem, a Tudor jest już dostępny w pierwszym punkcie sprzedaży, w sieci W.Kruk. Nasz bardzo kameralny wieczór to w sumie kilkanaście osób, które jako jedne z pierwszych w naszym kraju miały okazję obejrzeć Tudory na żywo, łącznie z najnowszymi referencjami.
O marce, jej historii i reaktywacji opowiedział Gabriel de Mestral (odpowiedzialny za Rolexa i Tudora w Polsce). Gabriel prywatnie jest zegarkowym pasjonatem i kolekcjonerem, nie było więc żadnych komunikacyjnych barier, a i samą prezentację sprowadziliśmy do kilku kluczowych faktów, by jak najszybciej przejść do zegarków.
Zgromadzona podczas wieczoru w Wine Taste kolekcja to głównie linia Heritage plus sportowy, ceramiczny Fastrider, na czele z jego najnowszą, pokazaną raptem kilka dni wcześniej wersją czarno-białą (detale TUTAJ). Goście mogli z bliska obejrzeć, przymierzyć i sfotografować (witamy w erze smartfonów i Instagrama) model Heritage Ranger z jasnobrązowym, skórzanym paskiem „bund strap” i manufakturowego North Flaga, na wspomnianym już, automatycznym werku „made by Tudor”. Temu czasomierzowi poświęcimy jeden z naszych najbliższych testów.
Mocno niedocenianym i mniej popularnym, choć zdecydowanie wartym uwagi modelem jest bazujący na modelu z roku 1957 Heritage Advisor. Wyróżnikiem zegarka jest mechaniczny alarm, komplikacja nie często spotykana w zegarku na rękę. Advisor, choć z pewnością nie tak popularny jak reszta kolekcji marki, znajduje swoich sympatyków, również wśród naszych gości.
Jak pewnie nie trudno się domyślić, niekwestionowanymi zegarkowymi bohaterami „Time to meet” z Tudorem były wszystkie 3 wersje Heritage Black Bay i – ku naszemu sporemu zaskoczeniu – model Black nie był jednoznacznym faworytem. BB ma w sobie nieodparty, vintage’owy urok i na nylonowym NATO, i na skórzanym, postarzonym pasku, i na solidnej, stalowej, satynowanej bransolecie. Pewnie dla siebie wybrałbym wersję czarną, gdyby… miała datę.
Dla mnie z kolei najbliższy sercu jest Heritage Chronograph – model, który noszę na co dzień. Wszystkie trzy dostępne referencje: czarną tarczę z szarymi licznikami, szarą z czarnymi (moja ulubiona) i niebiesko-srebrną, zaprojektowano w oparciu o modele vintage z lat 60. ubiegłego stulecia. Co ciekawe, zaraz po premierze pierwszych dwóch wersji na BaselWorld 2010 ceny oryginałów poszybowały do góry kilka, a nawet kilkanaście razy. Osoby, które miały vintage’owego Tudora w swojej kolekcji, niespodziewanie zrobiły świetny interes.
Każdy, kto kupi sobie współczesnego Tudora, może nie zarobi na nim tyle co na egzemplarzu vintage, ale będzie nosił na nadgarstku kawałek świetnie zrobionego czasomierza. Trzeba pamiętać, że Tudor to młodszy, skromniejszy brat wielkiego Rolexa – a to samo w sobie gwarantuje wysoki poziom. Rejestrując firmę Hans Wielsdorf miał w głowie pomysł budowania zegarków o jakości Rolexa, ale z ceną o kilka segmentów niższą. I tak, w dużym stopniu, jest również dzisiaj.
Więcej o historii Tudora przeczytacie w naszym obszernym opracowaniu TUTAJ.
Za pomoc w realizacji kolejnego „Time to meet” dziękujemy marce Tudor i firmie W. Kruk. Największe podziękowania kierujemy jednak do naszych gości, bo to dzięki nim takie wieczory pozostają w pamięci, a zegarkowa pasja jest jeszcze większą przyjemnością.