Recenzja Tudor Fastrider Blackshield
Ceramiczny, sportowy chronograf od siostrzanej marki Rolexa – Fastrider Blackshield. Testujemy nowoczesnego Tudora.
Od 4 lat marka Tudor przeżywa prawdziwe odrodzenie. Nadal pozostając znacznie uboższą siostrą wielkiego i mocarnego Rolexa, firma stanęła mocno na nogi stając się szybko jedną z najciekawszych propozycji „entry-level” na całym zegarkowym rynku. Jeśli weźmiecie pod uwagę fakt, że Tudory powstają w niemal identycznych warunkach co uznawany za wzór doskonałości Rolex, a przy tym wyceniane są na bardzo atrakcyjnym poziomie (na co składa się kilka elementów, o których za chwilę) owa atrakcyjność wydaje się dość oczywista. Ostatnio przetestowaliśmy już dla was vintage’owy, inspirowany historią marki model Black Bay, ale należy pamiętać, że Tudor to także czasomierze nowoczesne i to w zaskakująco zaawansowanym wydaniu.
Nowy stary Tudor
Jako, że historię genewskiego Tudora możecie przeczytać we wspomnianej recenzji Black Bay’a, przypomnimy tylko, iż pierwotnie obie marki (Tudor i Rolex) oferowały dość podobne portfolio zegarków sportowych (diver i chronograf). Tudor miał swojego snowflake’a i chronografy Tiger i Monte Carlo, ale o ile Rolex w mniejszym lub większym stopniu pozostał przy wypracowanych wzorcach, Tudor mocno zaskoczył nowością pokazaną na ostatnim Baselworld. Inspiracja stojąca za modelem, który miałem przyjemność przetestować wyszła ze związku firmy ze światem sportów motorowych, a w tym przypadku konkretnie z włoską marką Ducati.
Ducati to założony w roku 1926 w Bolonii producent rasowych, sportowych motocykli. I to właśnie z tymi motocyklami związany jest bezpośrednio model Fastrider Blackshield. Na potrzeby wspomnianego Baselworld Ducati zbudowało wspólnie z projektantami Tudora specjalną wersję motocykla Diavel Carbon, a jego czarno-czerwona stylistyka znalazła swoje wierne odzwierciedlenie w zegarku. Seria Fastrider była już obecna w ofercie marki od kilku lat, jednak jej nowe wcielenie to zupełnie inna historia.
Ceramika
Projektując nowego Fastridera, chwytliwie określonego przydomkiem Blackshield (z ang.: czarna tarcza) Tudor zdecydowanie nie poszedł na łatwiznę. Teoretycznie można było ot tak pokryć stalową kopertę czarną powłoką DLC, dorzucić do tego nową tarczę i sprzedać całość w odpowiedniej marketingowej otoczce. Na całe szczęście jednak Szwajcarzy traktują swoje ostatnie działania bardzo serio i na potrzeby nowego Fastridera posunęli się do dość odważnego kroku – wykorzystania ceramiki. Obserwując współczesną branżę zegarkową nie da się wręcz uciec od całej plejady nowych materiałów i kompozytów wykorzystywanych do budowy coraz bardziej ekstremalnych czasomierzy – ceramika jest jednak w tym zestawieniu wyjątkowa. Pamiętając, że ta zegarkowa nie ma kompletnie nic wspólnego z kruchym białym tworzywem zastawy stołowej, a wręcz przeciwnie: jest kompozytem trwałym, stosunkowo lekkim i niemal kompletnie odpornym na zarysowania.
Wykonana przez Tudora własnym sumptem ceramiczna koperta to tzw. „monobloc” czyli jednolity element z jednego kawałka materiału, plus domontowany na stałe bezel (z wygrawerowaną laserowo skalą tachymetru) i dekiel. Koperta ma 42mm średnicy, efektowne, matowe wykończenie, pełny, wkręcany dekiel z ząbkowaną krawędzią i napisami „TUDOR GENEVE SUISSE” oraz drobne detale w postaci wycięć przy bezelu i uszach oraz przetłoczenia między uszami, które płynnie przechodzą w gumowy pasek. W zestawieniu z ceramiką użyto czarnej, piaskowanej stali, idealnie uzupełniającej całość. Powstała z niej zakręcana koronka (z logo Tudora) i przyciski stopera oraz ładnie wkomponowany z lewej strony korektor daty.
Chylę czoła przed Tudorem za zastosowanie nowoczesnego kompozytu w zegarku na takim poziomie cenowym (o nim na końcu), a do tego wykonanie go w tak znakomity sposób. Koperta bardzo przyjemnie leży na nadgarstku, a przy tym daje to bezcenne poczucie obcowania z zegarkiem z wyższego pułapu technologicznego. I o ile obudowa Fastridera Blackshield zasługuje na same pochwały, zdecydowanie bardziej dyskusyjny jest zamknięty w niej cyferblat.
Tarcza
Fastrider Blackshield dostępny jest w dwóch wariantach kolorystycznych tarczy. Oba spaja czarna, lekko połyskująca baza, zestawiona z czerwonymi lub złoto-brązowymi akcentami. Obie wersje mają swoje plusy i minusy, choć zasadnicza wada wersji testowanej – czarno-czerwonej – to czytelność. Kombinacja czarnej tarczy z krwistoczerwonymi indeksami i wypolerowanymi, czarnymi wskazówkami z czerwoną luminową oraz malutkim, czarno-czerwonym okienkiem daty (między godz. 4 a 5) nie jest w kwestii łatwego odczytywania czasu kompozycją najdoskonalszą, zważywszy, że szafirowe szkiełko ma bardzo przeciętnej jakości powłokę antyrefleksyjną plus czerwoną uszczelkę na obrzeżu. Nie, żebym się specjalnie czepiał – przy projektowaniu zegarków all-black nie kładzie się największego nacisku na czytelność – ale mogłoby być trochę lepiej. Na tym polu zdecydowanie lepiej wypada wersja czarno-złota, choć jest ona zdecydowanie mniej „sportowa” w charakterze.
Silnik
Najbardziej wyraźna różnica między zegarkami Rolexa i Tudora leży nie w sposobie ich wykonania i nie w materiałach, a w mechanizmach używanych przez obie marki. Jako że stosowanie kalibrów in-house (czyli manufakturowych, wykonywanych przez daną markę) znacznie podwyższa cenę zegarka (nie wspominając nawet o procesie budowania takich kalibrów), Tudor w swoich współczesnych czasomierzach wykorzystuje popularne kalibry ETA – Fastridera napędza automatyczne Valjoux 7753.
Nie ma nic złego w tym, że Tudor oferuje swój innowacyjny materiałowo model ze standardowym, szeroko dostępnym mechanizmem – VJ 7753. To kaliber o statusie legendy, wół roboczy, pewny i sprawdzony werk o zintegrowanej konstrukcji (chronograf jest wkomponowany w mechanizm zamiast stosowania dodatkowego modułu), określonej randze, renomie i parametrach. Dla przypomnienia – mechanizm ma 46h rezerwy chodu uzyskiwanej z jednego bębna sprężyny (z możliwością dokręcenia ręcznie), tradycyjną dla stoperów częstotliwość 4Hz (28.800 A/h), 27 kamieni i wymiary 30.4×7.9mm.
Ponieważ Valjoux w Tudorze zamknięto pod pełnym, ceramicznym deklem, nie mogę napisać o jakości jego dekoracji – mogę natomiast wspomnieć o wrażeniach z niespełna 2-tygodniowego użytkowania. Niemodyfikowany kaliber napędzający testowanego Fastridera zachowuje się dokładnie tak, jak ten sam werk w każdym innym wyposażonym weń zegarku. Trzystopniową koronką dokręcimy sprężynę główną, przestawimy datę i ustawimy czas (z pomocą stop-sekundy). Chronograf chodzi z właściwym sobie oporem, a korektor datownika łatwo obsługiwać dostarczonym w zestawie z zegarkiem, plastikowym elementem w kształcie logo Tudora.
Konkurencja
Gdyby poszukać na rynku modeli konkurencyjnych, to w cenie Blackshielda takowej nie uświadczymy. Za ceramiczną (w pełni, łącznie z tarczą, przyciskami, koronką i klamerką) Omegę Speedmaster „Dark Side of The Moon” zapłacić trzeba ponad dwa razy więcej.
Ceramiczny Girard Perregaux Chrono Hawk to już wydatek ponad 50.000PLN, a zakup ceramicznej wersji chronografów od IWC i Audemarsa Piguet wiąże się z jeszcze większym wydatkiem – w przypadku AP grubo ponad 100.000PLN. Rzecz jasna wszyscy wymienieni konkurenci mają mniej lub bardziej zaawansowane mechanizmy, a i same marki są pozycjonowane wyżej niż Tudor. Wybór należy więc do Was, a raczej do waszego portfela.
Cena, jakość, wrażenia
Opisując ceramiczną kopertę Blackshielda wspomniałem, że ta robi świetne wrażenie także z racji kwoty na metce. Za tak w sumie innowacyjną konstrukcję, bardzo dobry poziom wykonania, ciekawy i efektowny lecz odpowiednio stonowany design trzeba zapłacić 4700CHF (~16.000PLN). Próżno szukać w tym przedziale cenowym realnej konkurencji – Tudor wykonał znakomite posunięcie decydując się na ceramiczną kopertę bez radykalnego zwiększenia kosztów. Do tego zegarek rewelacyjnie wygląda (no chyba, że nie lubicie czarnych czasomierzy) i bardzo przyjemnie się nosi. Mam wrażenie, że 42mm jest idealnym rozmiarem dla sportowego chronografu na co dzień – zapewnia zarówno komfort jak i odpowiednią czytelność (choć w rzeczonym Tudorze ta jest problematyczna) i to poczucie zegarka na nadgarstku, które wielu z nas tak lubi.
Od dnia swojego zmartwychwstania i premiery Heritage Chronograph w 2011 roku (ciągle mojego ulubionego Tudora) bacznie przyglądam się drodze, jaką obrała genewska marka. Nie można oczywiście Tudora porównywać do Rolexa, ale mówiąc zupełnie szczerze, nowości tej pierwszej marki wywołują u mnie daleko głębsze emocje. Budowanie wizerunku marki opartego na reaktywowaniu historycznych modeli okazało się genialnym posunięciem, a uzupełnienie kolekcji najpierw o tytanowego divera Pelagos, a teraz ceramicznego Fastraidera Blackshield dopełniło całości. Co więcej, Fastrider Balckshield świetnie uzupełniłby każdą złożoną z klasycznych czasomierzy kolekcję o dobrej klasy sportowy zegarek, który nie krzyczy swoją innością czy awangardowym designem. I to z gwarancją jakości Rolexa w tle.
Na (+)
– ceramiczna, świetnie wykonana koperta
– spójny design
– bardzo dobry stosunek cena/jakość
– wygodny – dobre gabaryty
– świetna guma z bardzo dobrym zapięciem
– bezbłędnie sportowy charakter
Na (-)
– średnia czytelność wskazań
– słaby antyrefleks
– czerwono-czarna kompozycja wymaga przyzwyczajenia
– za mało i za słaba luminowa
Tudor Fastrider Blackshield
Ref: 42000CR
Mechanizm: Valjoux 7753, automatyczny, 46h rezerwy chodu, 28.800 A/h, mała sekunda, datownik, chronograf
Tarcza: czarna z czerwonymi akcentami, polerowane wskazówki z luminową
Koperta: 42×14.5mm, ceramika, szafirowe szkło, ceramiczny dekiel
Wodoszczelność: 150m
Pasek: gumowy z zatrzaskiwanym zapięciem, z zabezpieczeniem, stal pokryta PVD
Limitacja: —
Cena: 16.000PLN
Motocykle do sesji zdjęciowej dzięki uprzejmości Liberty Motors, dystrybutora marki Ducati na Polskę.
Zdjęcia: Michał Grygalewicz – MADRUGADA foto art
Phillipe Patek
Coś w sobie ma. Lekko sportowy, odbiega od klasycznych
piękny mimo, że nieczytelny