Recenzja Tudor Black Bay Chrono „Reverse Panda” [zdjęcia live, dostępność, cena]
Ledwie kilka stylistycznych zmian starczyło, by flagowy chronograf Tudora stał się jedną z najciekawszych propozycji w swojej kategorii. Pytanie, czy to adekwatna alternatywa dla bardziej prestiżowych chronografów na rynku?
Choć historia manufaktury Tudor jednoznacznie kojarzy się z diverami, Ci bardziej rozeznani wiedza, że niebagatelną rolę odegrały w niej chronografy. Zegarki ze stoperem na rynku pojawiły się znacznie późnij, niż sportowe nurki (model Ref.7922 „Snowflake” to rocznik 1954). Pierwszy chronograf Tudor zaprezentował w roku 1970. Model nazywał się Oysterdate i powstał w trzech wersjach (Ref. 7031/0, 7032/0 i 7033/0), z których finalnie dwie weszły do masowej produkcji. Napędzany ręcznie nakręcanym kalibrem Valjoux 7734 i opakowany w stalową kopertę o średnicy 39 mm zegarek dał początek serii, która systematycznie rozwijana była o kolejne modele. Kolekcjonerzy cenią sobie coraz bardziej zyskujące na wartości modele „Big Block” – klasycznie zaprojektowane chronografy z kopertą Oyster, bransoletą i automatycznymi mechanizmami.
Rok 1995 był świadkiem premiery kolejnej, poprawionej wersji „Big Block” Oysterdate. Tudor przeprojektował nieco kopertę, w bezelu zamocował szafirowe szkło, a w kopercie usprawniony mechanizm Valjoux 7750. Ostatnie modele serii powstały w okolicach początku lat 2000, a na kolejny chronograf przyszło czekać dobrą dekadę. Bazując na pierwszych, oryginalnych referencjach „Home Plate” Tudor zaprojektował model Heritage Chrono i pokazał go światu na Baselworld 2010. Rok ten zapisał się w historii jako reaktywacja firmy i jej prawowity powrót na zegarkowy krajobraz. Po Heritage Chrono Tudor próbował jeszcze bardziej sportowych wersji komplikacji w linii Fastrider, ale te modele przeszły raczej bez większego echa. Głośno o zestawieniu Tudor i chronograf zaczęło się mówić dopiero na Baselworld 2017. Dość niespodziewanie swój nowy model ze stoperem genewska manufaktura postanowiła zaimplementować do… nurkowej linii Black Bay. Zdziwienie było tym większe, że Black Bay Chrono okazał się osobliwym miszmaszem, łączącym elementy klasycznego chronografu i divera. O BB Chrono pisaliśmy sporo, zwłaszcza przy okazji pokazanej dwa lata temu wersji Chrono Dark. Cały na czarno, ten wariant BB ma szczególny urok, któremu ja nie potrafiłem się oprzeć, co zresztą wyraziłem w obszernej recenzji zegarka TUTAJ.
Przy okazji projektowania BB Chrono Dark (a właściwie jeszcze przy modelu Chrono S&G) Tudor lekko zmodyfikował zegarek i odchudził kopertę, a jak wiadomo, w zegarkach różnica milimetra robi wielką różnicę. Najnowszy wariant Black Bay Chrono ujrzeliśmy na cyfrowych targach Watches & Wonders w maju tego roku. Tudor wreszcie odpowiedział na cześć życzeń kolekcjonerów i zaproponował najbardziej tradycyjne – w rozumieniu tradycji chronografów – wcielenie zegarka. W dwóch wersjach: „Panda” z białym cyferblatem i „Reverse Panda” z czarną tarczą. Do testu wybraliśmy wariant odwrócony, bardziej rasowy w mojej ocenie.
Proporcje i gabaryty
Kilka rzeczy zmieniło się w nowej odsłonie, ale kilka fundamentalnych pozostało niezmienionych. Jeśli czytaliście wspomnianą już recenzję BB Chrono Dark, tudzież jeśli widzieliście zegarek na żywo, macie doskonałe wyobrażenie o jego gabarytach. To dalej masywny, zdecydowanie męski czasomierz – noszący się dokładnie tak, jak sugerują liczby. Pewnie trochę wbrew oczekiwaniom wielu, którzy życzyliby sobie powrotu do korzeni także w tej kwestii.
Zrobiona ze stali koperta mierzy 41 mm średnicy, ma 14,2 mm grubości i WR 200 m. Całość wykończona jest w przeważającej większości polerowaniem, z bardzo starannie satynowanymi od góry uszami, lekko wyprofilowanymi i zagiętymi ku dołowi, z wypolerowanym rantem. Od spodu kopertę zamknięto prostym, wkręconym deklem. Po prawej stronie znajduje się duża, wygodna koronka i para przycisków, zabezpieczonych zakręcanymi tulejkami. Od góry na kopercie osadzono nieruchomy bezel z aluminiową, czarną wkładką i skalą tachymetru, a w nim wypukłe, szafirowe szkło.
W uszach natomiast Tudor zamontował stalową bransoletę Oyster (są także opcje z czarnym NATO i skórzanym paskiem „Bund”). Tak jak koperta, tak i bransoleta wykonana jest znakomicie, przy czym z jednym ale. Pierwszy raz miałem okazję dłużej obcować z bransoletą wykończoną imitacją nitów – i chyba się do tego rozwiązania nie przekonałem. Estetycznie nie wygląda szczególnie, a funkcjonalności nie ma żadnej, dodatkowo optycznie poszerzając całość. Plus za to za dobrze zintegrowane, wygodne zapięcie z zabezpieczeniem i trzystopniową mikroregulacją.
Klasyka
Równie klasyczna, a może nawet jeszcze bardziej tradycyjna co koperta i bransoleta, jest tarcza nowego BB Chrono. W wersji „Reverse Panda” cyferblat jest czarny z parą białych tarczek: małej sekundy na godz. 9 oraz licznika 45-minutowego na godz. 3. Oba ozdobiono szlifem ślimakowym. Na tarczy znalazły się także okrągłe indeksy nurkowe, trójkątny indeks na godz. 12 oraz wskazówki wypełnione luminową, na czele z godzinową wskazówką „Snowflake” – nawiązania do nurkowych korzeni linii Black Bay.
Mi się ten mariaż podoba i nie kłuje w oczy, jednocześnie dodając tarczy nieco własnego, niestandardowego charakteru – przy całej klasyczności projektu oczywiście. Wskazania uzupełnia funkcjonalne okienko daty na godz. 6, a z monochromatycznością tarczy kontrastuje jedynie czerwony napis, informujący o wodoszczelności. Czerwony jest też grot sekundnika stopera.
Mechanizm
Pokazując trzy lata temu pierwszego BB Chrono, Tudor ogłosił jednocześnie współpracę barterową z manufakturą Breitling. Na mocy owego barteru, Tudor udostępnił Breitlingowi swój automatyczny mechanizm, a w zamian dostał zmodyfikowany kaliber B01. Wersja dla Tudora nosi numer MT5183, ma certyfikat chronometru COSC i 70 h rezerwy chodu. Chronograf obsługiwany jest przez koło kolumnowe, a wychwyt zaopatrzony w krzemową sprężynę, odporną na pola magnetyczne i wahania temperatury.
Surowo, maszynowo (choć starannie) wykończony mechanizm zamknięto za pełnym deklem, więc oglądać jego pracy i detali nie sposób. Warto za to nadmienić – szczególnie dla tych zastanawiających się nad sensem kupowania mechanizmu od innej marki – że Tudor werk mocno modyfikuje, i to nie kosmetycznie. Obok wspomnianego, krzemowego włosa wymieniany jest cały balans (na wersję „free sprung”) z czterema wkrętami regulacyjnymi, a licznik stopera zamiast 30 mierzy 45 minut.
Wrażenia
Black Bay Chrono „Reverse Panda” jest ostatnim elementem sagi spod znaku BB Chrono – i mam nieodparte wrażenie, że to było szukanie optymalnego rozwiązania. O pierwszej wersji modelu powiedziano już wszystko, a i o kolejnych – SSG i Dark – pisało się wiele. Za każdym kolejnym razem prawie każdy podkreślał, że to lepsza wersja poprzednika, ale w sumie żadna z nich nie spotkała się z entuzjazmem równym wariantom tegorocznym.
Tudor wreszcie opakował BB Chrono w design, który powinien towarzyszyć zegarkowi od samego początku. Klasyczny look chronografu „wyścigowego” z drugiej połowy ubiegłego wieku wygląda doskonale – stylowo, smacznie, klimatycznie i z charakterem. Było nie było komplikacja stopera właśnie z motoryzacją kojarzy się najlepiej i takiej estetyce pasuje. Czarna tarcza, czarny bezel ze skalą tachymetru i kontrastowe, białe liczniki pasują temu zegarkowi jak ulał. Aż chce się wsiąść za kółko sportowego auta, odpalić stoper i oddać się czystej przyjemności. Na co dzień to także świetny zegarek, wizualnie efektowny w ten nienachalny sposób, przystojny w każdym detalu – o ile o zegarku można powiedzieć, że grzeszy urodą. W parze z wyglądem idzie poziom ogólnego wykonania, który u Tudora jak zwykle stoi na świetnym poziomie. Bycie marką należącą do Rolexa zobowiązuje, ale Tudor dba o każdy detal, spasowanie i wykończenie. Robi to przy okazji w przyzwoitej cenie – testowany model kosztuje 22 990 PLN.
Na moim stosunkowo niewielkim nadgarstku Black Bay Chrono nosi się dobrze, choć to zegarek bez wątpienia spory. Z solidną, stalową bransoleta swoje też waży, ale nie jest to wrażenie powodujące dyskomfort. Jestem sobie w stanie łatwo wyobrazić, że zegarek świetnie łączy się z różnymi paskami, szczególnie czymś w typie „racing”, jeszcze podbijającym motoryzacyjny charakter.
Na koniec jeszcze jeden, jakże istotny aspekt – jak Black Bay Chrono wypada na tle konkurencji. Zaraz po premierze zegarka w sieci pojawiła się cała masa porównań, m.in. (albo głównie) do starszego brata – Rolexa Daytony. Stylistycznie oba zegarki są do siebie zbliżone, ale z wielu powodów nazywanie Tudora tańszym zamiennikiem Daytony wydaje się chybione. Choćby za sprawą gabarytów, ceny i wreszcie samej marki. Z podobnych pobudek ciężko też pokusić się o porównanie do Omegi Speedmaster, bo wybór byłby podyktowany przede wszystkim indywidualnym gustem. A o tym podobno się nie dyskutuje. Z całym przekonaniem jednak decyzja o wyborze Tudora Black Bay Chrono (w jednej z dwóch nowych opcji) będzie zasadna, bo to kolejny udany projekt marki, która stawia na budowanie użytecznych, bardzo dobrze wykonanych „tool-watchy”. Za to Tudora niezmiennie cenię.