Recenzja Tudor Heritage Black Bay Bronze [zdjęcia live, dostępność, cena]
Wiele jest w branży zegarkowej nietuzinkowych materiałów, ale chyba żaden tak mocno nie „współpracuje” z użytkownikiem jak brąz. Zrobienie „brązowej” wersji Black Bay’a wymagało od Tudora sporej odwagi i wyszło co najmniej ciekawie.
„Tool-watch” to chyba jedno z bardziej obszernych i niedoprecyzowanych pojęć, jakie można spotkać w zegarkowym świecie. Niby w teorii, przekładając z angielskiego, tool to narzędzie, więc tool-watch powinniśmy rozumieć jako zegarek w pełni użytkowy, pełniący rolę takiego samego przedmiotu jak scyzoryk, kompas czy nawet telefon albo GPS. Z jednej strony toolwatchami nazywa się ciężkie, duże, masywne, sportowe zegarki, które wytrzymają wybuch granatu (trzymanego tą samą ręką, na której nosimy zegarek) i wszelkie przypadkowe uderzenia o futrynę, ścianę, biurko i inne twarde obiekty. Z drugiej toolem nazywa się np. Submarinera, który jest wykończony i wykonany bardziej jak elegancki garniturowiec, niż jak młotek. Do kategorii tej pasuje też młodszy brat Suba – Heritage Black Bay. Pokazany raptem 5 lat temu zegarek powstał jako połączenie kilku historycznych nurków marki Tudor (m.in. Ref.7924 Big Crown) i momentalnie „wygrał internety” plus prawie całą zegarkowa społeczność. W dobie mody na vintage prosty nurek z dużymi, okrągłymi indeksami, stalową kopertą, obrotowym bezelem i masą starego, dobrego szyku a’la lata 60. okazał się prostą receptą na sukces. Pierwsza wersja miała bezel w kolorze burgunda i czarną tarczę ze złotymi aplikacjami – wyglądała rewelacyjnie (po części przez swoją nietypowość), a my z detalami i przyjemnością zrecenzowaliśmy ją TUTAJ. Dwa lata później pojawiła się znacznie bardziej stonowana wersja Blue. Burgundowy bezel ustąpił miejsca niebieskiemu, a złote indeksy tradycyjnej, polerowanej stali. Na kolejnego Black Bay’a przyszło czekać aż do zeszłorocznego Bazel – ale chyba czekanie się opłaciło, a przedsmak klienci dostali przy okazji Only Watch 2015.
Charytatywna aukcja, na którą marki zegarkowe przygotowują unikatowy egzemplarz swojego czasomierza, przyniosła Black Bay’a, na którego czekali wszyscy, od dnia premiery pierwszego modelu. Czarny Black Bay Black „Only Watch” miał – jak sama nawa wskazuje – czarne wszystko – tarczę (ze złotymi, pasującymi jak ulał elementami) i bezel z czerwonym trójkątem na godz.12. Do tego dorzucono „ołówkowe” wskazówki i bransoletę bez maskownic. Zegarek poszedł pod młotek za zdumiewające nawet dla największego optymisty 325.000CHF, ale bardziej zastanawiające było, czy Tudor wprowadzi czarnego BB do regularnej oferty. Zwyczajowo to, co marki przygotowują na Only Watch z zasady nie trafia do kolekcji, ale każda reguła ma swoje wyjątki. BB Black zadebiutował oficjalnie na początku października 2015 i absolutnie skradł serca kolekcjonerów. Ba, do sklepów pomaszerowali nawet posiadacze Patków, Audemarsów, IWC, Rolexów i innych zegarków ze znacznie wyższej półki, a nad swoim egzemplarzem rozpływał się m.in. John Mayer (do poczytania TUTAJ). Czy Tudor Heritage Black Bay Black jest idealnym tool-watchem do noszenia na co dzień zostawiam waszej ocenie. Ja przez ostatnie kilka tygodni skupiłem się na jednym z dwóch nowych wcieleń Black Bay’a, pokazanych na marcowym Baselworld.
Pierwsze z nich – Black Bay Dark – to pokryta czarnym, satynowanym PVD wersja „Black” ze srebrnymi aplikacjami na tarczy i nowym, manufakturowym kalibrem w środku (tym samym, który trafił do całej linii). Dużo bardziej intrygujący, dyskutowany i niespodziewany zarazem okazał się BB z przydomkiem Bronze, rzecz jasna wynikającym z materiału użytego do wykonania jego koperty. Nigdy wcześniej nie testowaliśmy zegarka z tego metalu.
Brązowy brąz
Dwa aspekty powinny determinować, czy Black Bay w brązowej wersji jest zegarkiem z kręgu waszych zainteresowań – jego stylistyka i materiał. To pierwsze poniekąd wynika z drugiego, a bezapelacyjnie militarny charakter poniekąd wyznacza (albo zawęża) grupę potencjalnych odbiorców. Brąz w swojej jeszcze nie „przemienionej” wersji wygląda trochę jak złoto – ma ciepłą, wpadającą w kolor brązowy (nomen omen) barwę. Wrażenie to potęguje jeszcze kolor brązowy, użyty na tarczy i aluminiowej wkładce obrotowego, nurkowego bezela. Niektórzy powiedzą (spotkałem się nawet z takimi opiniami nosząc zegarek), że to kombinacja trochę przesadnie jednolita, co sprawia, że cały zegarek jest jednokolorowy i mdły. Moim zdaniem – choć brąz moim ulubionym kolor zdecydowanie nie jest – wybór był całkiem trafiony i raczej nieprzypadkowy. Tudor często mocno inspiruje się swoją historią i zegarkami vintage. Wśród nich swoją grupę fanów mają modele z tarczami, które w wyniku starzenia i reakcji chemicznych zmieniły swój kolor na właśnie zielonkawy brąz. Nazywa się je „tropical dial” i właśnie taką, oczywiście celowo pokolorowaną tarczę znajdziemy pod wypukłym szafirem koperty.
W przeciwieństwie do samej koperty, która jest w całości, łącznie z zakręcaną koronką (opisana „różą Tudorów”) wykończona szczotkowaniem, tarcza pokazuje, na co tak naprawdę stać Tudora. Cyferblat dostał lekko porowate wykończenie i aplikacje, które po angielsku nazywane są „gilt”. Po polsku to nic innego jak pozłocenie, którym pokryto duże, okrągłe indeksy godzinowe, trójkątny indeks na godz.12 i (po raz pierwszy w serii Black Bay) trzy indeksy arabskie: 3,6 oraz 9. Wszystkie indeksy wypełnione zostały pokaźną ilością luminowy i starannie nałożone na tarczę, wewnątrz namalowanej beżowa farbą skali minutowej. Tej samej farby użyto do napisania 3 linijek informacji na dole oraz logotypu marki na górze tarczy. Tudorowa „tarcza” w miejsce tradycyjnej róży informuje, że w zegarku pracuje już manufakturowy kaliber, ale o nim za moment.
„Złote” są także trzy centralnie zamontowane wskazówki, z tą najbardziej charakterystyczną, godzinową, na czele. To też inspiracja vintage i historią marki, a konkretnie modelami, które właśnie dzięki kształtowi końcówki wskazówki godzinowej nazywane były „Snowflake”. Duże kwadratowe zakończenie złotej wskazówki przypomina nieco płatek śniegu, a motyw ten powtórzono jeszcze na sekundniku. W sumie cały cyferblat emanuje klasą, i chętnie zobaczyłbym go w „vintydżowej” wersji zegarka, ze stalową kopertą i czarnym bezelem. Do brązu także pasuje jak ulał.
In-house
Nie mniej istotny niż materiał koperty jest w BB Bronze także mechanizm. Rok temu Tudor postawił na manufakturowość i zbudował pierwszy własny kaliber mechaniczny. MT5621 zadebiutował w modelu North Flag (jego recenzję znajdziecie TUTAJ) i nie był byle jaką, bazową konstrukcją, jakich wiele. Surowo wyglądający mechanizm wyposażono w pokaźne 70h rezerwy chodu (a to w stosunku do kalibrów ETA spory upgrade) i balans z pełnym mostkiem oraz krzemową sprężyną. Dorzucono też certyfikat chronometru.
W BB Bronze pracuje kaliber sygnowany numerem MT5601, czyli wersja bazowego kalibru minus komplikacja daty. Automatyczny mechanizm ma te same parametry i wykończenie – ale tego nie dane jest właścicielowi ocenić gołym okiem, bowiem zamknięto go pod pełnym deklem. To zresztą jedyny (obok wkładki bezela) nie-brązowy element koperty. Dekiel zrobiono z antyalergicznej i nie reagującej ze skórą stali, pokolorowanej pod kolor koperty.
Miałem wiele wątpliwości decydując się na przetestowanie Tudora Heritage Black Bay Bronze i mówiąc zupełnie szczerze wiele z nich mam nadal. Zegarki z brązu są bardzo nietypowe i trzeba specyficznego gustu, by być ich fanem. Brąz oksyduje, wchodzi w reakcję ze skórą i potem, wodą i innymi czynnikami zewnętrznymi. W wyniku tych reakcji zmienia się dość radykalnie w stosunkowo szybkim czasie, a to fakt, do którego trzeba się odpowiednio nastawić. Tudor zadbał o to, by jego autorski stop brązu (z aluminium) oksydował równomiernie i mniej drastycznie, niż niektóre inne zegarki na rynku. Testowany egzemplarz, przez 3 tygodnie noszenia, przeszedł od wpadającego w złoty do ciemnobrązowego, zielonkawego koloru. Starzenie się jest równomierne i ładne, na swój sposób oczywiście – finałową ocenę zostawiam wam, sam nie umiem się jednoznacznie zdefiniować.
Nie bez znaczenia przy noszeniu BB Bronze są także jego gabaryty. Tudor powiększył kopertę z 41 do 43mm, tworząc w ten sposób całkiem solidnego i dużego tool-watcha. Taki był zamysł projektantów i faktycznie zegarek robi wrażenie, widać go na nadgarstku i rzuca się w oczy. Nie znaczy to bynajmniej, że nie nosi się komfortowo – mimo swoich rozmiarów (12mm grubości, 200m WR) na reku leży całkiem przyjemnie. Do wyboru dostajemy dwie opcje pasków: postarzany, brązowy pasek z grubej skóry cielęcej z dużą klamerką oraz nylonowy (NATO) w oliwkowo-zielonym kolorze, z beżowym paskiem. Oba otrzymałem razem z testowanym zegarkiem, ale częściej wykorzystywałem skórę. NATO jest zrobione bardzo solidnie (w starej, francuskiej tkalni), lecz grube i sztywne, przez co wymaga zapewne „znoszenia” i dopasowania do przegubu.
Wielu znajomych pytało co to i było zaskoczonych, że zegarki robi się z brązu. Znakomitej większości przypadł do gustu wyjątkowy charakter BBB i jest to z pewnością jedna z jego ogromnych, unikatowych zalet. Do tego dochodzi świetna jakość Tudora (w końcu przynależność do Rolexa zobowiązuje) funkcjonalność i niewygórowana jak na brąz i manufakturowy mechanizm cena – 3.800EUR (~16.490PLN). Jeśli tylko lubicie zegarki wykute w brązie, które będą „żyć swoim życiem” w miarę użytkowania, lepszej opcji – szczególnie za takie pieniądze – po prostu nie znajdziecie.
extra. Już chciałbym zobaczyć jak wygląda po 10 latach używania.