Recenzja Girard-Perregaux Traveller Moonphase and Large Date
Traveller to nowa seria czasomierzy z mocno niedocenianej manufaktury Girard-Perregaux. Właśnie przetestowaliśmy dla Was model Moon Phase and Large Date.
Mechaniczne zegarmistrzostwo w sowim dzisiejszym kształcie jest bardzo rozległą i trudną do ogarnięcia branżą. Marek zegarkowych jest bez liku. Wystarczy powiedzieć, że na największych branżowych targach roku – BaselWorld – wystawia się ich blisko 1500! (oczywiście wliczając marki jubilerskie). Także oferowany przez nie przekrój czasomierzy jest tak zróżnicowany, jak to tylko możliwe – od produkowanych maszynowo, tanich kwarców, przez małe i większe marki niezależne z różnym poziomem skomplikowania, po mniejsze i większe firmy-manufaktury, zrzeszone lub nie w wielkich zegarkowych holdingach. W tak bogatym świecie nie trudno więc o zamieszanie i pomijanie (tudzież niedocenienie) niektórych graczy, ot choćby takich jak Girard-Perregaux. Należąca do grupy Kering manufaktura z La Chaux-de-Fonds powinna być pozycjonowana bardzo wysoko w zegarmistrzowskiej piramidzie prestiżu, jest jednak – w porównaniu do swojej konkurencji – relatywnie małym graczem.
Szczypta historii
Początki marki Girard–Perregaux, a raczej jej pierwsze podwaliny, datuje się na rok 1791 i osobę zegarmistrza Jeana-Francoisa Bautteta. Pod obecną nazwą firma istnieje od roku 1856, a pochodzi ona od nazwisk Constanta Girarda i jego małżonki, Marie Perregaux. Na przestrzeni lat manufaktura zasłynęła głównie dzięki własnej interpretacji słynnego wynalazku A.L.Bregueta – tourbillona. Pierwszy kieszonkowy pojawił się w roku 1862, zgarniając nagrodę na Paris Universal Exhibition. Pierwszy naręczny ujrzał światło dzienne w dwusetną rocznicę urodzin marki – w roku 1991. Był to posiadający dziś status ikony model Three Gold Bridges z charakterystycznym układem 3 dużych mostków, podtrzymujących najważniejsze elementy mechanizmu, w tym wirującą klatkę balansu. Inne godne wymienia etapy historii firmy to lata 70. i śmiałe wyjście naprzeciw kryzysowi kwarcowemu (uzyskana przez GP częstotliwość 32.768Hz jest dzisiaj kwarcowym standardem) czy też rok 1992 i przejęcie marki przez włoskiego przedsiębiorcę Luigi Macaluso, ojca współczesnego sukcesu i pozycji GP. Dzisiaj marką, należącą do grupy Kering, kieruje Michele Sofisti, prezentację nowości przeniesiono z genewskiego SIHH na BaselWorld (razem z siostrzaną marką JeanRichard) a jedna z nich – Constant Escapement – doczekała się nawet największego zegarkowego lauru roku 2013.
GPHG
Na ubiegłorocznym, listopadowym Grand Prix d’Horlogerie de Geneve, Girard–Perregaux okazał się niespodziewanym/spodziewanym triumfatorem. Koncepcyjny, innowacyjny i demonstrujący możliwości manufaktury model Constant Escapement (zwycięzca „Aiguille d’Or”, czyli nagrody głównej wieczoru) z wychwytem stałej siły, rozwiązanym na zasadzie zjawiska wyboczenia, z pewnością jest zegarkiem wyjątkowym, na szczęście jednak dla przeciętnie zamożnego kolekcjonera GP to także mniej skomplikowane mechaniczne czasomierze, takie jak np. nowa, pokazana w zeszłym roku kolekcja Traveller. W jej skład weszły dwa modele: chronograf z komplikacją WorldTime i automat z duża datą i fazami księżyca. I to właśnie ten drugi zegarek mieliśmy możliwość przetestować.
Nowy look
Kolekcję Traveller można poniekąd uznać za następczynię popularnej, sportowej linii Laureato. Choć inspiracje są ewidentne, Travellery to kompletnie inne, nowe zegarki z gruntownie odnowionym, bardziej casualowo-eleganckim designem. Pierwsze, co rzuca się w oczy to powiększona (44x12mm) stalowa koperta o ekstremalnie ergonomicznym profilu. Nigdy wcześniej nie maiłem do czynienia z zegarkiem, który choć sporych rozmiarów, tak idealnie obejmuje nadgarstek długimi ale bardzo mocno wyprofilowanymi uszami.
Koperta jest satynowano-polerowana (na bezelu i krawędziach uszu), ma sporą, zakręcaną koronkę z logo GP i dwa szafirowe szkiełka. O tym, co znajdziemy pod tym od strony dekla za chwilę, najpierw rzućmy okiem na tarczę.
Mimo swojej teoretycznie wszystko mówiącej nazwy Traveller model Moon Phase and Large Date o dziwo nie ma wskazania czasu w drugiej strefie, a więc komplikacji która nierozerwalnie kojarzy się z zegarkiem „dla podróżnika”. O ile ma ją wspomniany chronograf (w formie WorldTime’a czyli wskazania czasu we wszystkich 24 strefach jednocześnie) w modelu testowanym całkowicie z niej zrezygnowano na rzecz tytułowych faz księżyca, dużej daty i rezerwy chodu. Oba wskazania umieszczono na matowej, czarnej bazie z zewnętrznym, nachylonym ringiem minutowym, nałożonymi indeksami, 10 kropkami z zieloną luminową, nałożonym logo GP i parą obłych, stalowych wskazówek, z tą samą zieloną luminową w środku. Wskazania zegarka to duży datownik na godz.12 (czarne dyski z białymi cyframi), łukowata rezerwa chodu między godz.4 a 5 oraz mała, lekko uniesiona tarcza sekundnika i wkomponowanego weń dysku faz księżyca między godz.7 a 8. Cyferblat jest wykonany doskonale, z dopieszczeniem najmniejszych detali, choć i tak wrażenie dość prostego projektu o specyficznym charakterze jest nieodzowne. Girard-Perregaux ma swój styl, i albo się go lubi, albo wybiera inny czasomierz. Przyczepić się mogę jedynie do dość słabego antyrefleksu na szafirowym szkiełku, co zresztą pewnie dobrze widać na zdjęciach.
Linia Traveller to, jak wspomniałem, dwa modele: chronograf i recenzowany Moon Phase and Large Date. Oba modele dostępne są z czarnym lub ze srebrnym cyferblatem.
Mechanika
Po odwróceniu zegarka naszym oczom ukaże się najpierw stalowy, przykręcony sześcioma małym śrubkami dekiel z szafirowym okienkiem a następnie ukryty pod nim mechanizm. Girard-Perregaux jest pełnoprawną zegarmistrzowską manufakturą (czyli marką z własnymi, mechanicznymi kalibrami), tak więc i w Travellerze Moon Phase and Large Date znajdziemy werk manufakturowy – GP03300-0081.
Mały (26.2mm), ale bardzo estetycznie wyglądający kaliber ma naciąg w formie dużego, centralnego (i zupełnie niepotrzebnie pomalowanego na czarno-biało) wahnika połączonego z bębnem sprężyny, który gwarantuje minimum 46h rezerwy chodu. Malutki balans tyka z częstotliwością 4Hz (28.800 A/h). Mechanizm ma stop-sekundę (po odciągnięciu koronki do pozycji ustawiania czasu), szybką korektę daty i korektor faz księżyca w formie przycisku we flance koperty (na wysokości godz.10).
Użytkowo mechanizm wypada bardzo pozytywnie, jest łatwy w obsłudze, trzyma rezerwę chodu i precyzyjnie mierzy czas. Dodatkowo wygląda znakomicie, z całym wachlarzem dekoracji od fazowanych i polerowanych krawędzi mostków, przez perłowanie płyty bazowej, szlif słoneczny na widocznym bębnie sprężyny, niebieskie śrubki i pasy genewskie – słowem to, czego o manufakturowego kalibru tej klasy należy się spodziewać. Minus ten kolorowy, dziwny rotor.
Wrażenia ogólne
Reasumując wymienione wyżej wrażenia z dwutygodniowego obcowania z Girardem-Perregaux Traveller Moon Phase and Large Date mój stosunek do zegarka najlepiej określiłbym jako ambiwalentny. Nie można zarzucić praktycznie niczego poziomowi i jakości wykonania całości. Zarówno koperta jak i tarcza oraz mechanizm to poziom manufaktur z zegarkowego topu, gdzie zresztą Griard-Perregaux zdecydowanie przynależy. Problem mam natomiast z samym charakterem czasomierza. Niby jest on lekko sportowy (forma koperty), niby delikatnie elegancki (pasek ze skóry aligatora) ale w gruncie rzeczy zbyt nijaki. Owszem, GP ma swój własny charakter i styl, więc być może to kwestia mojego gustu nie pozwoliła go w pełni docenić. Nie twierdzę bynajmniej, że to zegarek brzydki czy w jakimkolwiek sensie zły, aczkolwiek z kolekcji Traveller wybrałbym zdecydowanie chronograf, a z całej kolekcji GP któryś z modeli serii 1966, np. piękny chronograf z manualnym kalibrem z kołem kolumnowym albo model Annual Calendar And Equation Of Time w złotej kopercie z antracytowym cyferblatem. Girard-Perregaux to marka ogromnych zegarmistrzowskich możliwości, dynamicznie rozwijająca się w kierunku stałego, ale zrównoważonego rozwoju. Ujednolicona kolekcja z czymś eleganckim i klasycznym (serie 1945 i 1966), czymś sportowym (linia Hawk), czymś casualowym (Traveller), czymś dla Pań (m.in. seria Cat’s Eye) i wreszcie Wielkim Zegarmistrzostwem (Constant Escapeemnt, Three Golden Bridges, Bi-Axial Tourbillon, Jackopt Tourbillon – by wymienić tylko kilka) daje w sumie spójny obraz poważnego gracza branży. Nie chce silić się na porównywanie GP do konkretnych konkurentów, ale marka z całą pewnością zasadnie mierzy wysoko. A gdybyście chcieli dołączyć zegarek Girard-Perregaux do waszej kolekcji, Traveller może się okazać najbardziej dostępną propozycją, z ceną na poziomie 12.000CHF (~40.500PLN).
Na (+)
– genialnie ergonomiczna koperta plus…
– … bardzo dobry pasek i zapięcie
– znakomity poziom wykonania
– manufakturowy, ładnie udekorowany, automatyczny kaliber
– łatwy i intuicyjny w obsłudze
– marka z możliwościami i ambicją
Na (-)
– koperta za duża o jakieś 2mm
– słaby antyrefleks
– Traveller, a drugiej strefy czasowej brak
– trochę mało „charakterny” design
Girard-Perregaux Traveller Moon Phase and Large Date
Ref: 49650-11-631-BB6A
Mechanizm: GP03300-0081, automatyczny, 46h rezerwy chodu, 28.800 A/h, mała sekunda, duży datownik, rezerwa chodu, fazy księżyca
Tarcza: czarna, indeksy z luminową
Koperta: 44×12mm, stal, szafirowe szkło z antyrefleksem, szafirowy dekiel
Wodoszczelność: 10 ATM
Pasek: czarna skóra aligatora, zapięcie na zatrzask z zabezpieczeniem
Limitacja: —
Cena: 40.500PLN
Za udostępnienie wnętrza do sesji (i znakomity lunch) dziękujemy restauracji Takie Smaczki.
Zdjęcia: Michał Grygalewicz – MADRUGADA foto art
Ach ta manufaktura ! Manufaktura należąca do „starych znakomitości” rozpoznawalnych nie tylko z wielu innowacji, modeli, kalibrów i oczywiście też z logo (kotwica) i tarczy (linia Marine) – jak dla mnie. Artykuł doskonały opisujący czasy obecne i przybliżający nam aspekty techniczne, linie produkcyjne i oczywiście ostatni etap. Tradycyjnie Chronos pl potraktował po macoszemu historię tej znakomitej manufaktury, wychodząc z założenia, że jest tylko od tego, aby przybliżać nam zegarki luksusowe czołowych manufaktur – a szkoda. Jest to jedyny magazyn, który jest w wersji polskiej, a każda kropla wody na pustyni jest zbawieniem. Tak, jesteśmy pustynią jeżeli chodzi o tematykę zegarmistrzowską ! Co prawda jest internetowy Klub miłośników zegarków, ale trudno wielu początkującym pasjonatom czerpać z niego wiedzę (nie o mnie tu chodzi). Tam wszyscy są „znawcami wysokiej klasy” i stawiam dolary przeciwko orzechom, że 60 % z nich nie wie co to jest np. „krzyż maltański”. Powracam do tematu – tak, brak tu przepięknej historii, a jest o czym pisać poczynając od roku 1846, kiedy to syn Leonarda Fredericka Ulysse Nardin (24 lata) zakłada manufakturę, która już w 1862 roku wygrywa rywalizację w Londynie (medal). Tak, jest to urokliwa manufaktura zaczynająca swoją działalność od budzików (nie wszyscy o tym wiedzą), zegarków pokładowych i morskich chronometrów, i właśnie te tarcze z minionego okresu, linia Marine, są dla wielu wizytówką tej manufaktury (uwielbiam ten temat) ! Przyszedł czas na Rolfa Schnydera (1983) zafascynowanego „Astrolabium” Oechslina, który jest astronomem i matematykiem zakochanym w zegarmistrzostwie – Oechslin pokazał klasę i nie zawiódł pokładanych nadziei, stworzył perełkę. Nadszedł też czas na krzem i wspaniałych konstruktorów Pierra Gygax i Ludwika Oechslina pod batutą Patrika Hoffmanna. Tak, po wspaniałym artykule czuję niesmak z wiadomych przyczyn – do tej wspaniałej manufaktury czuję sentyment i chylę czoło – jest doskonała !!
„Nie wiem skąd czerpią te zegarkowe inspiracje, ale niektórych wygląd wciąż mnie zachwyca”
Trochę za dużo tego wszystkiego na tarczy. Mogłoby być bardziej minimalistycznie.
„Ten zegarek jest zupełnie nieczytelny, ale jest bajer! Prawda?”
Wysłane ;)
„Coś z nowości”
„Pozdrawiam w ciepłą słoneczną sobotę”
beau spécimen
„Nie ma jak Atlantic ręcznie nakręcany „
Nosiłbym ;)
„Piękny Oris”
„Piękny Oris”
Tak się zastanawiam dlaczego manufakturę Greubel-Forsey okrzyknięto „mistrzami tourbillonu” w tym artykule ? Biorąc pod uwagę historię tej kochanej „klatki”, uwzględniając wspaniałych pionierów od przełomu XVIII/XIX wieku po dziś dzień i oczywiście materiałów z których została zrobiona, tych dawnych i tych obecnych, to mam nieodparte wrażenie, że liderami nie są !! Zawsze początki są trudne, a doświadczyli to na własnej skórze Breguet, Houriet, Audemars i pierwszy mistrz, który tworzył tourbillony dla Patka Philippe, to Ernest Guinand, który estetyką, wykończeniem i niezawodnością przewyższał innych. Byli to wielcy mistrzowie i nieliczni, którzy w tamtym okresie byli zdolni zrobić tą wspaniałą klatkę. Do tego dochodzi kompatybilność, wykończenie i zastosowany wychwyt, to mamy już prawdziwy obraz tej klasyfikacji. Do pełnego obrazu wielkich mistrzów trzeba dodać jeszcze Golaya, Pellatona, LeCoultre, Jürgensena i może jednego Brytyjczyka Nicole Nielsena. Obecne czasy to już co innego, z uwagi na inne technologie, inne materiały i chęć pozyskania klienta za wszelką cenę. Prawdę powiedziawszy, to każda „klasowa” manufaktura, mając dobre zaplecze techniczne, jest w stanie zrobić prawie „perpetuum mobile” w zegarmistrzostwie, tak, tak – prawie ! Jak dla mnie, przepięknymi „klatkami” może się pochwalić manufaktura Vacheron Constantin i nabierająca coraz większego rozpędu manufaktura Breguet (czy to sentyment do historii – sam nie wiem). Na określenie kogoś „mistrzem” trzeba mieć podstawy ! Wśród powstających manufaktur, jak grzyby po deszczu, jest wiele takich, których zegarki z ukochaną „klatką” osiągają ceny odbiegające od rzeczywistości. Temat rzeka i na tym zakończę. Co do samego zegarka, pomijając tourbillon i uwielbienie do tego piękna, mnie ten zegarek nie zachwyca, a zwłaszcza tarcza, która jest mało czytelna. To tyle w temacie
„Taki oto Zenith”
„Hybris Artistica to 12 zegarków, które w wyjątkowy sposób łączą odchodzącą w zapomnienie sztukę emaliowania lub szkieletowania z wielkimi, zegarmistrzowskimi komplikacjami.”
Hublot
Świetny filmik