Recenzja Omega Speedmaster Professional „Moonwatch” Co-Axial Master Chronometer [dostępność, cena]
Jeden z najbardziej rozpoznawalnych zegarków w historii zegarmistrzostwa, kultowy Moonwatch od Omegi, doczekał się w tym roku dość istotnej modyfikacji. Na pierwszy rzut oka zmiany są kosmetyczne, ale de facto to zupełnie inny, lepszy zegarek.
Kiedy przeszło pół wieku temu księżycowy moduł Apollo 11 lądował na powierzchni naszego naturalnego satelity, nie było mnie jeszcze na świecie. Wyobrażam sobie jednak ekscytację, jaka musiała towarzyszyć wydarzeniu, które nawet dzisiaj brzmi troszkę jak z filmów science-fiction. Księżyc wydawał się przeciętnemu człowiekowi nieosiągalną, świecącą kulką na niebie. Tym bardziej, że technologia lat 60. ubiegłego stulecia była (szczególnie w porównaniu do dzisiejszej) delikatnie mówiąc uboga. Wyniesienie człowieka w przestrzeń kosmiczną wydawało się mrzonką oderwanych od rzeczywistości fantastów, ale na całe szczęście byli tacy, którym wiary i fantazji nie brakowało. Między innymi ówczesny prezydent USA – John F. Kennedy. W wystąpieniu na Stadionie Rice w Houston, 12 września 1962 roku, Kennedy przedstawił ambitny plan programu kosmicznego Apollo, którego nadrzędnym celem było wysłanie człowieka na Księżyc. Z ust 35 prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej padły wtedy pamiętne słowa:
„We choose to go to the Moon. We choose to go to the Moon… We choose to go to the Moon in this decade and do the other things, not because they are easy, but because they are hard”.
Program kosmiczny ruszył na dobre, a wraz z nim wieloetapowe przygotowania do bezpiecznego wysłania załogowego lotu w kosmos, na Księżyc i z powrotem. Kulminacyjny punkt programu Gemini nastąpił 16 lipca roku 1969, kiedy to z przylądka Canaveral wystartował statek kosmiczny Apollo 11. 4 dni później moduł księżycowy wylądował bezpiecznie na powierzchni Księżyca, a kilka godzin później Neil Armstrong postawił stopę na jego powierzchni, wykonując mały krok dla człowieka a wielki dla ludzkości. Za nim z lądownika wygramolił się Buzz Aldrin i kiedy on stanął na Księżycu, zapisała się jedna z najważniejszych (choć może bardziej pasowało by określenie najdonioślejszych) kart w historii zegarków. Dlatego też taki długi, historyczny wstęp, pozornie tylko niezwiązany z tematem. Omega odegrała w misjach kosmicznych NASA niebagatelną rolę, bo bez niej misja Apollo 13 zapewne skończyłaby się tragicznie.
Księżycowy rodowód Speedmastera jest więc z nim nierozerwalnie związany i nie oszukujmy się – stanowi w dużej mierze powód, dla którego zegarek jest ciągle jednym z najpopularniejszych chronografów na rynku. Omega doskonale zdaje sobie z tego sprawę, więc ze Speedmastera nieustannie czyni swój produkt flagowy, dostępny w coraz to nowych wersjach. Niektórzy narzekają nawet, że jest ich za dużo, z czym do pewnego stopnia możemy się nawet zgodzić. Najnowszy Speedmaster to jednak zupełnie inna historia.
Professional Moonwatch
W całej plejadzie Speedmasterów najważniejsze miejsce od zawsze zajmował ten podstawowy, opakowany w stal, nawiązujący do premierowej referencji Moonwatcha. Professional, w wersji znanej nam jeszcze do końca ubiegłego roku, zawierał w sobie wszystkie cechy rozpoznawcze klasycznego, podstawowego Moonwatcha, na czele z czarną, prostą tarczą, asymetryczną kopertą i ręcznie nakręcanym kalibrem 1861.
Choć w kolekcji pojawiały się okazjonalnie modele wierniej oddające pierwszego Speedmastera na Księżycu, to bazowy Pro Moon był zegarkiem, który stanowił nie tylko trzon kolekcji, ale i najbardziej rasowego Speedy’ego, jakiego można sobie było sprawić. Wielu mówi nawet, że bez Speedmastera żadna zegarkowa kolekcja nie jest kompletna – i jest w tym sporo racji. O ile więc Speedmaster Pro Moonwatch uchodzi za zegarek znakomity, miał swoje ewidentne wady, po części wynikające z wieku. W ostatniej wersji figurował w portfolio Omegi od przeszło dwóch dekad, a to długo nawet jak na najbardziej kultowy zegarek. O ile jego design absolutnie się nie zestarzał, pewne elementy aż prosiły się o zmiany, lekkie aczkolwiek istotne odświeżenie. Tę właśnie drogę wybrała Omega, prezentując w styczniu nowego Moonwatcha Pro. Przeciętny obserwator mógłby powiedzieć, że nowy Moon od starego nie różni się prawie w ogóle – i choć istotnie zmiany są z pozoru kosmetyczne, w wymiarze całego zegarka tworzą kompletnie nowe doświadczenie. Zazwyczaj konkluzję zostawiamy na koniec recenzji, ale już teraz powiem, że zdecydowanie to doświadczenie lepsze.
Stare vs. nowe
„Lepsze jest wrogiem dobrego” to chyba jedno z mądrzejszych porzekadeł, które idealnie pasuje do branży zegarkowej. Często próby poprawiania klasyków kończą się komentarzami, że stare było bez dwóch zdań lepsze. Pokusa bywa duża i kusząca, ale wytrawni gracze potrafią się jej oprzeć i nie ulegać chęci „dobardzodobrzenia”. Omega również nie uległa, co zresztą w przypadku tak kultowego designu byłoby co najmniej nieroztropne. Kluczowe w nowym Speedmasterze są dwie zmiany, jedna na zewnątrz, druga wewnątrz.
Prawdopodobnie najbardziej wątpliwym elementem poprzedniej wersji Professional Moon była bransoleta. Choć Omega Speedmaster to zegarek absolutnie stworzony dla pasków, a astronauci nosili go na tekstylnym Velcro (zapinanym na rzep), Moonwatch idealnie nosi się i wygląda również na bransolecie. Problem w tym, że ta dostępna dotychczas nijak nie pasowała do zegarka. Była zbyt masywna, nijaka stylistycznie, nie zwężała się po długości i miała wielkie, masywne zapięcie – nieadekwatne do proporcji koperty. Omega potrafi jednak zrobić dobrą bransoletę, co udowodniła choćby tą z rocznicowej, złotej wersji Apollo 11 50th Anniverasry Moonshine. Ten właśnie projekt zaimplementowano do nowego Speedmastera, ze znakomitym zresztą skutkiem.
Stylistycznie aspirująca nieco do klimatów vintage, nowa bransoleta to przede wszystkim dużo lepiej pasująca do całości konstrukcja. Każde ogniowo złożone jest z trzech większych i dwóch mniejszych elementów, w dwóch wariantach wykończenia: pełnym satynowaniu albo satynowaniu dużych i polerowaniu małych elementów. Konkretny wariant zależy od wersji zegarka, bowiem Omega zdecydowała się rozróżnić model hesalitowy od szafirowego i w opcji pierwszej zaproponować pełną satynę, a w drugiej połączenie wykończenia. Satynowane w pełni są również bransolety dwóch modeli złotych. Co więcej, bransoleta zwęża się teraz dość istotnie, od 20 mm w uszach do 16 mm przy zapięciu, małym, estetycznym, sygnowanym logo i zabezpieczonym dwoma przyciskami. Zapięcie ma raptem dwustopniową mikroregulację, ale dzięki skręcanym śrubkami ogniwom nie powinno być problemu z dopasowaniem do nadgarstka.
Zdecydowanie najistotniejszym elementem dobrej, zegarkowej bransolety jest komfort. To, jak zegarek nosi się na nadgarstku, w dużej mierze zależy od tego, czym go do niego mocujemy. Nowa bransoleta Speedmastera pod tym względem wypada znakomicie. Nie wyrywa włosów, dobrze układa się na przegubie, a zapinanie i rozpinanie jest intuicyjne. Co istotnie, nie przytłacza całego zegarka tak, jak robiła to poprzednia wersja. Nowa bransoleta spójnie uzupełnia projekt i łatwo mogę sobie wyobrazić wielu wiernych fanów Speedy’ego, sięgających po tę opcję. W moich oczach zdecydowanie ciekawej wypada ta z satynowanymi oraz polerowanymi ogniwami, co determinowałoby także wybór modelu – szafirowej wersji Speedmastera, może nie tak wiernej historycznie, ale za to nieco bardziej, nazwijmy to „luksusowej”.
Master Co-Axial
Drugą istotną nowością, z punktu widzenia wytrawnego kolekcjonera i fana serii pewnie nawet istotniejszą niż bransoleta, jest zupełnie nowy mechanizm na pokładzie standardowego Moonwatcha. Pierwotnie zegarek napędzał kultowy, manualnie nakręcany kaliber 321, który ma nie tylko księżycowy rodowód (to on pracował w zegarku Aldrina), ale i specjalnie miejsce w sercach wszystkich Speedy-geeków. Ku ich uciesze Omega reaktywowała legendarny mechanizm, ale ponieważ proces jego konstruowania jest czaso- i pracochłonny, zarezerwowany będzie dla specjalnych edycji.
W Professionalu do tej pory pracował kaliber 1861, następca kalibru 861, dostępny w szerokim wachlarzu modeli. Zaprojektowana (podobnie jak 321) na bazie Lemanii 1873 konstrukcja, premierowo zasiliła Speedmastera w roku 1996. Mechanizm, oczywiście nakręcany ręcznie, ma taktowany na 3 Hz balans oraz stoper obsługiwany za pomocą zestawu krzywek i dźwigienek – rozwiązania nieco mniej zaawansowanego technicznie niż koło kolumnowe. 1861 ma także 48 h rezerwy chodu i 18 kamieni. Ma również 25 lat, a to już wiek całkiem sędziwy, mimo że ciężko zarzucić mu cokolwiek, może poza brakiem stop sekundy.
Pod deklem nowej generacji Moonwatcha pracuje kaliber 3861 – mechanika w teorii i wielu detalach zbliżona do 1861, ale… nowy mechanizm to pierwszy w historii Speedmastera, manualny kaliber z wychwytem współosiowym Co-Axial oraz pierwszy manual z certyfikatem METAS. Swój debiut oficjalnie zaliczył jeszcze w modelu Apollo 11 50th Anniversary Limited Edition. Parafrazując klasyka, „to małe detale dla potencjalnego odbiorcy, ale wielkie dla historii Speedmastera”. Funkcjonalnie i estetycznie 3861 zbliżony jest do poprzednika, ale z kilkoma istotnymi udoskonaleniami.
W pełni nakręcony, werk popracuje przez 50 godzin, a dzięki certyfikatowi METAS precyzja jego chodu musi zmieścić się w przedziale – 0 / + 5 s na dobę. Jest też jakże użyteczne zatrzymywanie sekundnika, wydatnie pomagające w precyzyjnym ustawieniu czasu.
Detale
Reszta zmian wprowadzonych do nowego Speedmastera ma kosmetyczną naturę. Projekt zainspirowany był czwartą generacją Speedmastera, Ref. ST 105.-12. Zegarek mierzy sobie 42 mm średnicy, ma asymetryczną kopertę z uszami płynnie wychodzącymi z obrysu obudowy, wykończenie polerowaniem oraz satynowaniem, wąziutką obwódkę bezela z wkładką z czarnego aluminium i skalą tachymetru (ukłon w stronę motoryzacyjnego rodowodu zegarka) oraz koronkę i lekko zmienione, krótsze przyciski stopera po prawej stronie. Na bezelu pojawia się również tzw. „Dot over Ninety” – kropka zaraz nad „90” na skali bezela, ukłon w stronę Moonwatchowej historii. Zależnie od wersji zegarek zamknięty jest od góry wypukłym szkłem z plastikowego hesalitu albo syntetycznego szafiru.
W wariancie pierwszym, od spodu zamocowano pełny dekiel z hipokampem oraz tradycyjny zestaw informacji, na czele z nieco rozwiniętym „FLIGHT-QUALIFIED BY NASA IN 1965 FOR ALL MANNED SPACE MISSIONS”. W drugim kopertę zamyka dekiel z okienkiem z szafirowego szkła. Szkło wpływa również na różnicę w grubości koperty, i co ciekawe – ta hesalitowa ma 13,58 mm, o 0,4 mm więcej niż szafirowa. Dla porównania, poprzedni Professional był o dobre 0,5 mm grubszy.
Zmiany nie ominęły także tradycyjnej, Speedmasterowej tarczy. Czerpiąc z modeli vintage Omega zamontowała pod szkło tarczę w typie tzw. „Step dial” – z wyraźnym skokiem między środkową częścią a ringiem z indeksami z jasnozielonej luminowy i podziałką minutową. Niezmienione pozostało matowe wykończenie, białe aplikacje i idealna, minimalistyczna symetria trzech lekko wpuszczonych totalizatorów, niezakłócona absolutnie zbędnym w kosmosie datownikiem. Logo Omegi na godz. 12 jest namalowane w modelu hesalitowym, w szafirowym zaś nałożone na tarczę.
Nałożone jest również złote logo oraz złote indeksy w wersji Moonwatcha Sedna Gold. W tym jednak wypadku połączenie czarnej, matowej tarczy z aplikacjami w kolorze pomarańczowym i różowego złota wypada mało czytelnie i niestety średnio estetycznie. Jak zrobić złotego Speedmastera idealnego, Omega pokazała już przy Apollo 11 Moonshine – moim skromnym zdaniem chyba najładniejszej „niestalowej” wersji zegarka w historii.
Speedmaster – nowy czy stary?
Wraz z premierą nowych Moonwatchy Professional Omega wycofała z produkcji starą wersję, a to znaczy, że będzie ją można kupić – nową – jeszcze tylko do wyczerpania ewentualnych zapasów. Czy po tym czasie zacznie nagle zyskiwać na wartości? Pewnie tak, ale z całym przekonaniem nie tak bardzo, jak limitowane edycje. Ważniejsze jednak niż to, że czy warto biec do salonu po poprzedniego Speedmastera jest to, czy warto kupić nowego? I czy ta zamiana w ogóle miała sens, czy może lepsze okazało się wrogiem dobrego?
Choć nigdy nie byłem specjalnym fanem Speedmastera (samego zegarka, bo historię ma fascynującą) zawszy wydawało mi się, że podstawowy wariant zegarka jest najatrakcyjniejszym w zestawieniu. Duża część uroku Speedy’ego tkwi bowiem w jego eleganckim, minimalistycznym, stonowanym designie, w jego monochromatycznej prostocie i absolutnej klasie trzech symetrycznie rozłożonych totalizatorów na matowej, nawet nieco surowej tarczy. To jeden z tych zegarków, który nie posiada żadnych zbędnych elementów, nie ma w nim cienia nonsensu ani przesady, silenia się na czysto estetyczne zabiegi, które mają jedynie pozorować wrażenie luksusu. Taki był stary Speedmaster, a nowy… nowy jest dokładnie taki sam, tylko jeszcze lepszy.
Wszystkie drobne dodatki pokroju „DoN”, czy stopniowanej tarczy, które zapewne i tak najbardziej docenią wytrawni znawcy tematu, stanowią jedynie dodatek do i tak już doskonałego projektu. Tarcza Speedmastera to jedna z najbardziej czytelnych tarcz chronografów na rynku, z wyłączeniem wersji z Sedna Gold. Nie bez znaczenia jest też zmiana mechanizmu. O ile w tym wypadku puryści mogą nawet zakręcić nieco nosem i marudzić, że nowe technologie troszkę zacierają ducha klasycznego Moonwatcha, 3861 jest lepszą wersją poprzedniego kalibru. Więcej rezerwy chodu, jakże użyteczna stop-sekunda i certyfikat Master Chronometer należy uznać za plus, podobnie jak stronę estetyczną. Elementy mechanizmu Omega wykończyła całkiem starannie, aplikując polerkę na śruby, pasy genewskie, a nawet wykończone fazowaniem krawędzie mostków.
Z czysto użytkowego punktu widzenia najważniejsza jest jednak nowa bransoleta. Wspomniałem już, jak nietrafiony z wielu względów był poprzedni wariant. Teraz jest znacznie bardziej vintage (choć nie przesadnie), ale przede wszystkim o niebo bardziej wygodnie. Bransoleta nie przytłacza, małe ogniwa dobrze dopasowują ja do ręki, a zwężenie i proporcjonalne zapięcie dają masę frajdy z noszenia. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że wielu posiadaczy Speedmasterów Pro wszelkiej maści pokusi się nawet o dodanie nowej bransolety do swojego starego zegarka. Zapewniam, że warto, i że pasuje – sprawdzałem.
Na koniec fundamentalne pytanie, jakie zapewne zadało sobie wielu z Was (zgaduje, ale poniekąd wiem, bo dostaliśmy sporo takich zapytań) – czy warto zamienić starszą wersję Moonwatcha na nową. Odpowiedzi prostej na to nie mam, choć skłaniam się do opinii Roberta-Jana Broera, założyciela Fratellowatches i twórcy #SpeedyTuesday:
„Gdybym posiadał już poprzednią wersję, nie zamieniłbym jej na nową. Ta poprzednia, wycofana z kolekcji oferowała świetny stosunek jakości do ceny przez bardzo długi czas, a warto pamiętać, że nową bransoletę bez problemu zamontujemy w uszach poprzedniego Speedmastera Professional”
Na jakikolwiek ruch byście się w tej kwestii zdecydowali, Omega Speedmaster Moonwatch jest kawałkiem… ba, kawałem zegarkowej historii, w każdym calu wartym swojej estymy. W kolekcji wypada, a nawet trzeba ją mieć. Ja postawiłbym na wersję z szafirowymi szkłami, wycenioną na bransolecie na 31 700 PLN. Fani hesalitowej oryginalności będą musieli wydać 27 800 PLN. Pasjonatów ciężkości i blichtru złota czeka wydatek 154 500 PLN, no chyba, że zdecydujecie się na białe złoto Canopus. Wtedy cena jest już mocno kosmiczna – 201 000 PLN.
Aktualizacja z dnia 20.07.2023 – ceny to odpowiednio 40 900 PLN (szafirowe szkło, bransoleta), 35 600 PLN (hesalit, bransoleta), 213 300 PLN (złoto Sedna) oraz 277 500 PLN (złoto Canopus).
Omega Speedmaster Moonwatch Master Chronometer
Producent | Omega |
Nazwa modelu | Speedmaster Moonwatch Master Chronometer |
Ref. | 310.30.42.50.01.001, 310.30.42.50.01.002, 310.60.42.50.01.001 |
Mechanizm | manualny |
Symbol mechanizmu | 3861 |
Rezerwa chodu (h) | 50 |
Tarcza | czarna |
Koperta | stal, Sedna Gold |
Średnica (mm) | 42 |
Wodoszczelność | 50m |
Pasek | skórzany, bransoleta, tekstylny |