
Wywiad Walter von Känel – 50 lat w firmie Longines
Laureata Nagrody Specjalnej Jury tegorocznej edycji konkursu Zegarek Roku CH24 – Waltera von Känela – pytamy m.in. o jego największe osiągnięcia, pasje i klucz do sukcesu.
Z marką Longines związany od 50 lat. Pracę rozpoczął od działu sprzedaży, ale jego zdolności i silna osobowość pozwoliły mu szybko wspinać się po kolejnych szczeblach firmowej hierarchii, by w 1988 roku objąć jej stery. Z Walterem rozmawialiśmy w szwajcarskim Saint-Imier, na tydzień przed ceremonią wręczenia nagród 10. edycji konkursu Zegarek Roku CH24. Spotkaliśmy się, aby poinformować go o przyznanej mu Nagrodzie Specjalnej Jury – nie tylko za rzadko spotykany w branży staż pracy dla jednej firmy, ale przede wszystkim za utrzymanie pozycji wiodącego gracza tego segmentu rynku, zachowanie DNA marki Longines oraz umiejętność zainteresowania tradycyjnymi zegarkami młodszego pokolenia.
Tomasz Kiełtyka: Nie widzieliśmy się już bodaj 2 lata. Co słychać?
Walter von Känel: Wszystko w porządku. Dobrze znów widzieć kogoś z Polski.
TK: Nie mogłem przegapić Twojego jubileuszu. 50 lat w jednej firmie – kawał czasu…
WvK: Tak sobie myślę, że interesujące było przez te 50 lat oglądać ewolucję dyktafonów. Z początku wielkie, a teraz takie malutkie – znak czasów… A wracając do głównego wątku – 50 lat w jednej firmie, ale 56 w branży. Zanim zacząłem pracę w Longinesie, to przez 6 lat – w okresie 1963 – 1969 – byłem zatrudniony w fabryce tarcz. Właśnie dlatego mam dobry gust jeśli chodzi o cyferblaty, które – było nie było – stanowią 95% „twarzy” zegarka, czyli tego, co na co dzień w nim oglądamy (śmiech). Miałem tam świetnego szefa. Najpierw pracowałem w warsztatach, a później byłem odpowiedzialny za analizę kosztów. W dalszej kolejności wysłano mnie na kurs rysowania…
TK: I co, nie wyszło?
WvK: Wiesz – tam trzeba było rysować indeksy i jakoś u mnie każdy był inny (śmiech). Ale, co do samej firmy, to największy i najlepszy producent tarcz w Szwajcarii. Naszymi klientami byli przede wszystkim Rolex, Omega i Longines. Do dziś pamiętam ilość różnych tarcz, jakie przygotowywaliśmy dla każdej z tych firm (56 dla Rolexa, 120 dla Omegi i 239 dla Longinesa).
A jak trafiłem do Longinesa? Moja ówczesna dziewczyna, a przyszła żona, pracowała tam od 1961 roku, czyli 8 lat przede mną. Była operatorem i pewnego dnia powiedziała, że firma szuka pracownika do działu sprzedaży. Postanowiłem zaryzykować i spotkałem się z wiceszefem sprzedaży. Okazało się, że oferta dotyczyła rynku amerykańskiego , w tamtym czasie niezwykle istotnego. W 1969 sprzedaliśmy do USA 196 000 mechanizmów! Zacząłem 2 lipca. I potem już poszło z górki…

TK: Brzmi jak niezła przygoda. Jeśli teraz pomyślisz o tych 50 latach z firmą Longines, to – tylko musisz odpowiedzieć szybko – co uważasz za swój sukces? Co wyszło Ci najlepiej?
WvK: Pierwsza rzecz to zmiana sposobu funkcjonowania. Kiedy siadałem za sterami firmy Longines zasada była taka, że inżynierowie mówili „my produkujemy co chcemy, a Ty masz to sprzedać”. Ja zmieniłem to podejście na „rynek mówi nam czego oczekuje, a Wy macie to stworzyć i wyprodukować”.
Jako drugi sukces wymieniłbym chyba to, że miałem nosa i czułem, że to nie Stany Zjednoczone będą w przyszłości istotne, tylko Daleki Wschód. Jak wspomniałem wcześniej, w 1969 sprzedaliśmy do USA niemal 200 tys. mechanizmów. Czuliśmy jednocześnie, że nadchodzi czas Bulovy czy Timexa i dlatego w 1971 roku poprosiłem o pozwolenie na zajęcie się rynkiem chińskim i krok po kroku udało nam się zbudować tam silną pozycję.
I na koniec – po trzecie – nie byłem uparty i nie zamykałem się na nowe technologie. Dzięki związkom z licznymi imprezami sportowymi dość mocno naciskano na rozwijanie dokładnych i bardziej niezawodnych technologii. Wprowadziliśmy do zegarków naręcznych kwarcowe mechanizmy i choć na przestrzeni lat było z nimi jak z sinusoidą – raz wracały do łask, raz z nich wypadały – upierałem się, żeby pozostały w ofercie Longinesa na poziomie 30% całej produkcji. Szczególnie w zegarkach damskich, których panie mają zazwyczaj kilka i dzięki temu nie muszą ich nakręcać i ustawiać. Nie ukrywam, że kwarc daje nam też większe zyski (śmiech).
TK: To teraz trzy rzeczy, których wolałbyś uniknąć.
WvK: Zapomniałem (śmiech)
TK: A jakie jest Twoje podejście do ludzi, pracowników?
WvK: Mam zasadę, że ufam pracownikom i każdemu daję kredyt zaufania. Musisz akceptować pomyłki, bo jeśli tego nie robisz, to zamykasz się na ryzyko, a to chyba największy błąd. Jak ludzie nie podejmą ryzyka, nie staniesz się innowacyjny i nie będziesz się rozwijał.
TK: Jean-Claude Biver powiedział kiedyś, że jak ktoś raz popełni błąd, to mu wybacza, ale jak zrobi to powtórnie, to wysyła go do konkurencji.
WvK: (Śmiech) No cóż – ja też nigdy nie toleruję jak ktoś dwa razy popełni ten sam błąd.
TK: A jak uważasz, dlaczego Swatch Group przez tyle lat powierza Ci stery firmy Longines?
WvK: Dysponuję fantastyczną ekipą, a w firmie takiej jak nasza liczy się praca zespołowa. Także wsparcie finansowe centrali przy nowych pomysłach jest istotne, bo pozwala się rozwijać i np. zamawiać opracowane dla nas mechanizmy. Myślę, że w życiu potrzeba też szczęścia. Nie można zawsze być ideałem. Kiedy kupujemy z rocznym wyprzedzeniem blisko 2 miliony mechanizmów, musisz liczyć się z tym, że coś na rynku się zmieni i nie zawsze wszystko pójdzie po twojej myśli. Co 3 lub 6 miesięcy mamy specjalne spotkania „góry” z szefami innych marek, na których omawiamy co się sprzedaje, a co nie, plany bieżącej aktywności, itp. Weź pod uwagę, że kiedy już zaplanujesz produkcję, to nawet jak coś jest nie tak, musisz przełknąć to, co naważyłeś, bo anulowanie zamówień wiąże się z ogromnymi kosztami. Czyli liczy się praca zespołowa, wiedza, co w trawie piszczy, to znaczy co dzieje się u Ciebie i u konkurencji oraz umiejętność podejmowania decyzji. Podsumowując – ważne, żeby częściej podejmować decyzje dobre niż złe (śmiech).

TK: Coraz więcej firm sprzedaje swoje zegarki w Internecie. Jaka jest Twoja opinia na temat handlu online?
WvK: Wprowadzamy sprzedaż przez Internet, ale tak, żeby chronić lokalnych partnerów. Dzięki nim jesteśmy kim jesteśmy. A dzięki nam oni są tym, kim są. Chodzi o lojalność. Swego czasu mieliśmy bardzo duże spotkanie w Chinach, gdzie zadaliśmy sobie pytanie czy iść w handel online, czy nie. Nasi partnerzy na całym świecie stwierdzili, że należy iść z duchem czasu i inwestować w Internet, ale jednocześnie zrobić to tak, żeby chronić ich interesy, czyli nie przyznawać żadnych rabatów. Teraz jesteśmy obecni ze swoim sklepem online w kilku krajach. Obecność w sieci ma dwóch wrogów – podróbki i szarą strefę. Szara strefa źle wpływa nie tylko na tradycyjny handel, ale i ten elektroniczny. Dlatego, dokonujemy zakupów zegarków Longines na przeróżnych nieautoryzowanych stronach i – analizując numery – sprawdzamy skąd pochodzą. Takie firmy dają ogromne rabaty, zabijając tym samym biznes.
TK: A nie myślisz, że sprzedaż online „zabije” tradycyjne sklepy?
Dla mnie handel w Internecie to dodatkowy biznes. To dla nas również doskonałe narzędzie badawcze. Widzimy np. które modele wzbudzają zainteresowanie ludzi. – Walter von Känel
TK: No dobrze, zmieńmy trochę temat. Gdybyś miał wybrać jedną osobę, na ręce której chciałbyś zobaczyć zegarek Longines, kto by to był? Mam na myśli np. festiwal w Cannes i powiedzmy Clinta Eastwooda przechadzającego się z Longinesem na nadgarstku.
WvK: O matko, muszę się przyznać, że ostatni raz byłem w kinie na Szeregowcu Ryanie, kiedy moja córka miała 16 lat.
TK: To skoro nie aktor, to może polityk?
WvK: Gdybym mógł się nieco cofnąć w czasie, wybrałbym Charlesa de Gaulle’a. Albo Churchilla. Obaj mieli odwagę i otwarte umysły.
TK: A czy pamiętasz, jaki był Twój pierwszy zegarek?
WvK: Tak. Pochodziłem z biednej rodziny i w naszej wiosce były dwa zegary – w kościele i w szkole. Na farmie, gdzie dorastałem, rolę budzika pełnił kogut. Kiedy poszedłem do armii, w 1962 roku, moja obecna żona, która pracowała wtedy w firmie Longines, podarowała mi zegarek. Mam go do dzisiaj.
TK: Masz w swojej kolekcji również zegarki innych firm?
WvK: Przede wszystkim mam kilka radzieckich zegarków, które dostałem kiedyś od kolegów z tej części Europy. Posiadam też jakieś Timexy, Memovoxa od Jaeger-LeCoultre i Cricketa firmy Vulcain.
TK: A czy kiedyś, w trakcie swojej pracy miałeś chwile zwątpienia? Czy zastanawiałeś się, w jakim innej branży mógłbyś wykorzystać swój talent?
WvK: Gdyby nie zegarki, prawdopodobnie związałbym się z armią.
TK: No właśnie – słyszałem, że kolekcjonujesz broń.
WvK: Tak. Planuję nawet otwarcie ciekawego muzeum związanego z militariami w Saint-Imier. Choć nie tylko z bronią – także z historią tego miejsca.
TK: Życzę powodzenia i trzymam kciuki za muzeum. Dziękuję za rozmowę!
WvK: Dziękuję!