Recenzja Breitling Transocean 1461
Kiedy stricte „sportowa” manufaktura bierze się za klasyczną stylistykę i komplikacje, efekty bywają różne. Rzadko jednak są tak udane, jak w przypadku serii Transocean.
Chociaż niespecjalnie lubię (mówiąc delikatnie) porównywanie zegarków mechanicznych do świata mody, niewątpliwie cechą wspólną obu branż są trendy. Trendy te to nic innego jak pewne zasady i wyróżniki, których pojawienie się kształtuje przez pewien czas nowe kolekcje. W branży modowej trendy są oczywiście zjawiskiem dużo bardziej widocznym i dynamicznym, wszak nowe kolekcje pojawiają się średnio 2 a nawet i 4 razy do roku. W zegarkach sytuacja jest zdecydowanie bardziej długoterminowa. Wspomnijmy choćby rosnące gabaryty kopert (często do przesady), wszechobecną czerń (modele All-black), powrót do klasyki czy – i o tym będzie ten test – sięganie po inspiracje do własnej, odległej przeszłości. Współczesne zegarki mechaniczne ostatnimi laty były nadmiernie często owocem pracy szalonych designerów, którzy zdaje się wychodzili z założenia, że zegarek XXI wieku musi za wszelką cenę emanować oryginalnością stylu. Najwyraźniej jednak wielu z nich doszło do wniosku, że nie bez kozery klasyka jest ponadczasowa, a tradycyjny, klasyczny design sprawdzi się zawsze i wszędzie. Jeśli prześledzimy kilka ostatnich lat, niemal każda licząca się manufaktura przedstawiła jeden lub więcej modeli inspirowanych historią. Historią zazwyczaj własną, opartą na konkretnych latach działalności i tworzonych wtedy modelach. Nie inaczej zrobił Breitling, pokazując 3 lata temu model Transocean. Jego bezpośrednim pierwowzorem był zegarek z roku 1958.
Oryginalny Transocean powstał w okresie, kiedy ludzie zachłysnęli się fenomenalnym na owe czasy novum – lotami transatlantyckimi. Podróżowanie w daleko oddalone miejsce na świecie jeszcze nigdy nie było tak łatwe, a dynamiczny rozwój społeczny postanowił wykorzystać i Breitling, prezentując sportowy, wodoszczelny, antymagnetyczny, odporny na wstrząsy zegarek, reklamowany sloganem „Ludzie, którzy wierzą w potężne liniowce wzbijające się w niebo zaufają Transoceanowi, ponieważ za każdym czasomierzem Breitling stoi doświadczenie i precyzja charakteryzująca awiację”. Choć oryginał był prostym trzywskazówkowcem z datą (jego reedycja także trafiła do współczesnego portfolio marki) pierwszy wskrzeszony Transocean doposażono w manufakturowy chronograf (B01).
Breitling jak nie Breilting
Klasyczna, elegancka stylistyka, tradycyjny układ prostej tarczy i stonowana koperta zachwyciły publikę, choć Transocean to najbardziej nie-Breitlingowy z Breitlingów, jaki tylko można sobie wyobrazić. Do tego momentu szwajcarska manufaktura kojarzyła się z krzykliwymi, wielkimi zegarkami sportowymi na rękę przypakowanego Amerykanina – nic więc dziwnego, że tak powściągliwy czasomierz wywołał nie lada zamieszanie (a jeśli dołożymy do tego wspomniany kaliber B01, także spore uznanie). Na bazie podstawowego chronografu Transocena powstał model Unitime, wspomniane wersje trzywskazówkowe z datownikiem, „Day-Date” oraz jeszcze dwie, najbardziej skomplikowane wersje z dwoma wariantami pełnego kalendarza. Ta droższa i dostępna jedynie w złocie to QP – Perpetual Calendar, ta bardziej budżetowa to model o tajemniczej nazwie „1461” – i to właśnie z tym Breitlingiem miałem okazję zapoznać się bliżej (dokładnie 2 tygodnie na moim nadgarstku).
Muszę zacząć od tego, że z modelem Transocean 1461 miałem pewien problem. Mówiąc ogólnie to bardzo elegancki i „stylowy” czasomierz, a ja ubierając się casualowo odczuwałem pewien zgryz nosząc go do jeansów czy polo. Ale na czym polega ta „stylowość”?
Zegarek wygląda tak, jakby był zaprojektowany 50 lat temu. Dość spora jak na klasyka koperta ma 43mm średnicy (15.25mm wysokości), ale dzięki długim, mocno wygiętym w dół uszom świetnie leży na nadgarstku (minus mało wygodny pasek, ale o nim później). Koperta jest masywna, ładnie wykończona i bardzo elegancka (mówię o proporcjach, wyobleniach i ogólnej formie) stanowiąc znakomite opakowanie dla tarczy. Cyferblat „1461” to doskonale znana miłośnikom zegarków mechanicznych kompozycja z kilkoma małymi, symetrycznie rozłożonymi po całej powierzchni tarczkami. Patrząc od godz.12 w kierunku ruchu wskazówek zegara mamy kolejno tarczę dni miesiąca połączoną z małą sekundą, okienko faz księżyca, tarczę dni miesiąca plus licznik 12h chronografu oraz tarczę miesięcy plus licznik 30-minutowy. Czas wskazują centralnie umocowane, proste wskazówki z luminową.
W testowanym egzemplarzu cyferblat miał biało-srebrny kolor „Mercury silver” z delikatnie chropowatą powierzchnią i trzema tarczkami. Je ozdobiono prawie niewidocznym giloszowaniem i lekko wpuszczono w tarczę główną. Najbardziej na zewnątrz cyferblatu naniesiono skalę tachymetru, później podziałkę minutową (podzieloną na 4 części zgodnie z częstotliwością mechanizmu), 12 wypolerowanych, nałożonych indeksów godzinowych i nałożone, złote logo Breitlinga (zaraz pod okienkiem faz księżyca). Summa summarum całość jest pięknie elegancka – czysta i czytelna (chociaż małe tarczki datownika mogą nastręczać nieco kłopotu). To właśnie jeden z tych designów, o których zwykło się mówić – ponadczasowe.
Transocean 1461, poza opisywaną wersją, dostępny jest także z czarnym cyferblatem – ale w tym wariancie jest znacznie mniej czytelnie i elegancko. Opcja srebrna to zdecydowanie ciekawszy wybór. Jedyną wątpliwą kwestią pozostaje pasek. Breitling szczyci się bogatą ofertą dostępnych opcji – problem w tym, że każda z nich średnio pasuje. Zegarek jest klasyczny i elegancki, a pasek (testowy egzemplarz miał jasnobrązowego aligatora z motylkową klamerką) masywny, gruby jak te od spodni, przeszyty grubą nicią i dodatkowo zamykany na wielką, szeroką klamrę. Cała ta kombinacja niestety znacząco obniża komfort noszenia, nie mówiąc o arcytrudnym dopasowaniu do ręki. No ale pasek zawsze przecież można zmienić.
1461
Pewnie od początku tej recenzji wielu z Was zastanawia się, co oznacza liczba 1461 w nazwie modelu, a właściwie co to za data? Otóż śpieszę wyjaśnić, że owe 1461 to nie data (ciężko by znaleźć jakieś logiczne odwołanie do historii sprzed ponad pięciu wieków) a liczby bezpośrednio odnosząca się do komplikacji mechanizmu.
Transocean 1461 napędza automatyczny kaliber o numerze 19. Niestety nie jest to nowa wersja manufakturowego chronografu B01, a bazowa ETA 2892-A2 z modułem Dubois Depraz. I to właśnie do tego modułu kalendarza odnosi się tajemnicza liczba. Zasadniczo w zegarkach mechanicznych mamy do czynienia z trzema rodzajami kalendarzy. Ten najbardziej podstawowy to mniej lub bardziej złożony, zwykły kalendarz, w którym trzeba przestawiać wskazania praktycznie co 2 miesiąc. Dwa pozostałe, uznane już za poważne komplikacje, to kalendarz roczny i wieczny. Ten pierwszy wymaga ingerencji użytkownika raz do roku, na przełomie lutego i marca. Ten drugi to już zegarmistrzowski top (również cenowy), biorący automatycznie pod uwagę wszelkie zmiany w długości kolejnych miesięcy oraz lata przestępne. Caliber 19 to coś pomiędzy dwoma tymi opcjami – kalendarz 4-letni.
To właśnie te 4 lata, co które trzeba zaingerować we wskazanie kalendarza zegarka (pod warunkiem, że był on na ciągłym chodzie) oznaczają 1461 dni, przez które kalendarz nie pomyli się ani o jedną dobę. I choć bazowa ETA nie jest specjalnie ekscytująca, rozbudowany i funkcjonalny kalendarz to znakomita rzecz. Poza kalendarzem mechanizm ma także 12-godzinny chronograf (obsługiwany typowo dwoma przyciskami) i oczywiście standardowy zestaw 3 wskazówek do pomiaru czasu.
W pełni nakręcony werk (z wydajnym i sprawnie działającym naciągiem automatycznym) będzie pracował przez 42h. Jego balans taktowany jest na 28.800 A/h (czyli 4Hz). O dekoracji ciężko mi coś powiedzieć (gdyż osłonięty jest pełnym deklem), kilka słów natomiast o jego pracy i użytkowaniu. Zakładając, że zegarek będziemy nosić na co dzień, tudzież dokręcać w rotomacie, jednorazowe ustawienie kalendarza nie nastręczy większych problemów. Breitling w zestawie dostarcza mały przyrząd do wciskania rozmieszczonych na bokach koperty przycisków, ale zabawa nimi nie należy do najprzyjemniejszych, zwłaszcza jeśli chcemy uniknąć zarysowania koperty. Sam chronograf działa bez zarzutu, płynnie startując i odmierzając czas. Operowanie nim jest wygodne, a przyciski odpowiednio zaprojektowane i płynnie działające. Podobnie ustawianie czasu niezakręcaną koronką.
Wybierając obiekt tego testu miałem możliwość zdecydowania między opisanym 1461 a standardowym chronografem Transocean, tym na kalibrze B01. Ponieważ manufakturowy mechanizm Breitlinga już testowaliśmy (TUTAJ) wybór padł na bardziej high-endowy wariant. Po pierwsze „1461” to zegarek piękny w wymiarze klasycznym. Po drugie prezentuje bardzo ciekawą i użyteczną komplikację w cenie dostępnej dla mniej zamożnego klienta. Cena ta to 37.580PLN – i choć za bazową ETĘ pozornie to nie mało, za komplikację 4-letniego kalendarza nie wygląda ona już tak strasznie. Zagorzali fani Breitlinga pewnie pokręcą nosem na zegarek, który słabo przypomina typowy, krzykliwy produkt marki. Z drugiej jednak strony firma, która ma za sobą kawałek ładnej historii, słusznie wprowadziła do oferty coś, co nawiązuje do odległych czasów. Na rynku wtórnym nie brakuje starych, mechanicznych Breitlingów cieszących się sporym zainteresowaniem, ale jeśli szukacie zegarka z vintage’owym wyglądem i współczesnym wykonaniem na bardzo dobrym poziomie – ciężko było coś znaleźć.
Na (+)
– stylowy design vintage
– użyteczne funkcje
– świetny 4-letni kalendarz…
– … i bardzo dobra jakość wykonania…
– … za bardzo przyzwoitą cenę
– najfajniejszy Breitling
Na (-)
– kompletnie nietrafiony pasek
– niewygodne, za duże zapięcie
– bazowo tylko ETA
– dla mniej sprawnych oczu – średnio czytelny kalendarz
Breitling Transocean 1461
Ref: A1931012/G750/738P
Mechanizm: Caliber 19, automatyczny, 42h rezerwy chodu, 28.800 A/h, mała sekunda, chronograf, 4-letni kalendarz, fazy księżyca
Tarcza: srebrna ze stalowymi, polerowanymi aplikacjami i wskazówkami
Koperta: 43×15.25mm, stal, szafirowe szkło z antyrefleksem, szafirowy dekiel
Wodoszczelność: 50m
Pasek: skóra aligatora (brązowa) z białym przeszyciem, zatrzaskiwana klamerka
Limitacja: —
Cena: 37.580PLN
Opracowanie: Łukasz Doskocz
Zdjęcia: Michał Grygalewicz – MADRUGADA foto art