Recenzja Omega Seamaster Planet Ocean Deep Black [zdjęcia live, dostępność, cena]
Tuż po premierze, prosto ze szwajcarskiego Biel przyjechała do nas nowa odsłona flagowego nurka Omegi. I choć na polu zegarkowej futurystyki ceramika nie jest już niczym specjalnie szokującym, dla mnie to ciągle materiał „high-tech” nr 1.
Długo czekałem na ceramiczną PO (Planet Ocean). De facto już w momencie premiery wykonanego z czarnej ceramiki Speedmastera „Dark Side of the Moon” przyszło mi przez myśl, jak świetnie ten materiał pasowałby do flagowego divera marki. Przy całej sympatii do DSotM (jej test znajdziecie TUTAJ), Speedmaster najlepiej wypada w wersji Professional Moonwatch (jej bogatą historię znajdziecie TUTAJ) – czerń zaś idealnie koreluje z czysto sportowym Seamasterem. A raczej korelowałaby – bo wtedy jeszcze na ceramiczną PO nie było co liczyć. Omega dopiero zaczynała swoją przygodę z ceramiką, a że materiał nie jest ani łatwy, ani tani, na kolejne zegarki trzeba było trochę poczekać. Na ceramiczną Planet Ocean dokładnie 3 lata – ale oto jest.
Oficjalnie pokazany w Nowym Yorku ledwie tydzień temu, zegarek trafił właśnie w nasze ręce na krótki test. Jeśli jesteście ciekawi, jak prezentuje się w detalach i czy jest lepszy od standardowej, stalowej wersji, czytajcie dalej.
Ceramika
Wspomniałem już, że czekałem na ceramiczną PO, że lubię „Dark Side of the Moon” i czarne zegarki w ogóle. Dodajcie do siebie te trzy rzeczy (plus kilka innych, o których za chwilę), a ocena PO Deep Black wyda się oczywista – to kawał świetnego zegarka. Szczerze mówiąc, po zobaczeniu informacji prasowej i zdjęć moje nastawienie było raczej sceptyczne. 45.5mm średnicy to duuuużo, a kolorowe akcenty dwóch z czterech wersji – raczej nie moja bajka. Traf chciał, że do dyspozycji dostaliśmy wersję czarno-niebieską, więc poza obawami dotyczącymi rozmiarów, mogłem zweryfikować również te odnoszące się do estetyki.
Planet Ocean Deep Black powstał w czterech wariantach. Czarną ceramikę w całości zestawiono z akcentami w kolorze niebieskim albo czerwonym, w opcji z detalami z 18ct złota Sedna Gold i wariancie All-black. Dla siebie wybrałbym pewnie ten ostatni, co nie zmienia faktu, że niebieskie wstawki w na wskroś czarnej kompozycji wnoszą trochę życia – a nie każdy lubi styl All-black. W całym zalewie czerni, niebieskie w tej wersji PO są indeksy arabskie i napisy na tarczy (nałożone), wskazówka GMT, połowa odpowiadającej jej 24-godzinnej skali, grot sekundnika, nitka przeszywająca pasek, logo „Ω„ w koronce i symbol „He” w zaworze helowym oraz fragment wkładki bezela. Zajmuje on pierwsze 15 minut skali i – co godne podkreślenia – zrobiony jest z gumy, którą połączono z ceramicznym bezelem i skalą z Liquidmetalu®.
Koperta, tak jak w DSotM, jest monolitycznym blokiem ceramiki, z dokręconym od góry bezelem, a od spodu z ceramicznym deklem z szafirowym okienkiem. Dekiel ma na swoim obwodzie napisane m.in. słowa „Naida Lock”, które oznaczają nowy sposób mocowania go do koperty, tak, że w założeniu zagwarantowane ma być idealnie proste położenie wszystkich napisów. W egzemplarzu który przetestowaliśmy idealnie nie było, ale to być może wina pierwszej, prototypowej serii, albo po prostu się czepiam.
Pod deklem natomiast znajdziecie manufakturowy kaliber Omegi, zbliżony do tego, który pokazano 3 lata temu w PO GMT. PO Deep Black napędza werk o numerze 8906, już z nowym certyfikatem wydanym przez METAS. Technicznie zaawansowany werk ma krzemowy włos, 3.5Hz balans i 60h rezerwy chodu. Wskazania, poza czasem, to również datownik i GMT w formie wskazówki i korespondującej z nią skali 24h. Niestety, podobnie jak we wszystkich nowych mechanizmach Omegi, nie ma szybkiej korekty daty. By ją ustawić, trzeba kręcić koronką i skaczącą w godzinowych odstępach wskazówką – a to na dłuższą metę nieco męczące. Niezmiennie podoba mi się natomiast przyjęty przez firmę styl dekorowania werku pasami genewskimi w formie arabeski. Razem z czarnymi elementami wychwytu i czerwonymi grawerami tworzy wzór niepowtarzalny na tyle, że werk Omegi rozpozna nawet laik.
Omega Planet Ocean dostępna jest w kilku wariantach rozmiarowych, od 42mm, przez 43.5mm (również z GMT) i model Big Size – 45.5mm. Już najmniejszy z nich nosi się jak całkiem duży zegarek o dość pokaźnej grubości i wadze, a największy to konkretny, stalowy klocek. PO Deep Black ma owe 45.5mm, ale materiał tym razem robi gigantyczną różnicę. Ceramika, poza byciem kompozytem twardym i bardzo odpornym na zarysowania, jest stosunkowo lekka, a to wydatnie redukuje wagę zrobionego z niej zegarka. Dorzućmy do tego czerń, która wizualnie wyszczupla, a prawie 46mm średnicy nie będzie stanowiło problemu. Zegarek nosi się wygodnie, nie ciąży, nie przesuwa się po nadgarstku. Lubię czuć, że mam coś na ręku, ale bez przesady – i taki właśnie komfort ceramiczna PO daje.
Nie bez znaczenia jest także pasek, który Omega zrobiła z ciekawie fakturowanej, niczym plecionej gumy (wzorem przypominającej paski „tropic”) podszytej antybakteryjną powłoką. Ten z recenzowanego modelu przeszyty jest niebieską nicią, idealnie zintegrowany z kopertą i zapinany na motylkową klamerkę z przyciskami zabezpieczającymi. Zapięcie zrobiono z tytanu powleczonego ceramiką, prawdopodobnie niwelując w ten sposób podatność na mechaniczne uszkodzenia. To zresztą największy znak zapytania w kontekście Planet Ocean Deep Black, jako zegarka do użytku na co dzień.
Ceramika lepsza od stali?
Gdyby nie pewna fizyczna właściwość zegarkowej ceramiki, byłbym gotów zaryzykować stwierdzenie, że to materiał wdzięczniejszy od stali. Waga, odporność na rysy, głęboki, czarny kolor, hipoalergiczność, brak podatności na korozję i jakiekolwiek odbarwienia przemawiają na plus ceramiki. Minusem pozostaje kruchość. Oczywiście spiek ceramiczny używany w zegarmistrzostwie ma bardzo niewiele wspólnego z ceramiką używaną np. w kuchni, co nie zmienia faktu, że da się ją stosunkowo łatwo ukruszyć. Jak łatwo? – tego nie wiem, ale podejrzewam, że przypadkowe zahaczenie nadgarstkiem o futrynę wystarczy, by odłupać pokaźny kawałek. O upadku z wysokości na twarde podłoże nawet boję się pomyśleć, a takiego uszkodzenia naprawić się nie da.
Załóżmy jednak, że uważacie na swój zegarek, a szlachetne rysy i wgniecenia zostawicie stali. Wtedy ceramiczny zegarek, a w tym wypadku ceramiczna Omega Planet Ocean, wypada naprawdę rewelacyjnie – szczerze mówiąc lepiej, niż się spodziewałem. Koperta ze szczotkowano-polerowanym wykończeniem, świetnym bezelem i ceramiczną, błyszczącą tarczą wygląda po prostu super. Drobne detale, jak symbol „ZnCh” pod miejscem zamocowania wskazówek, czy sposób zespolenia gumy z ceramiką na bezelu świadczą o jakości wykonania zegarka, do której nie można się przyczepić, w żadnym w sumie elemencie. Dla mnie najważniejsza jest (zakładając, że w jakości wykonania nie ma ewidentnych wpadek) ogólna radocha z noszenia – i tę PO Deep Black w wersji niebieskiej daje z nadmiarem. Mam lekką, prywatną satysfakcję, że moje oczekiwania co do całej czarnej Planet Ocean się sprawdziły, że to zegarek, który do tego koloru pasuje idealnie. Niestety nieidealna – jak zwykle w takich przypadkach – jest cena.
Planet Ocean Deep Black uszczupli konto przyszłego właściciela o 42.900PLN (aktualizacja z dnia 20.07.2023 – cena: 63 100 PLN) – a to mniej więcej dwa razy tyle, co za stalówkę. Nie chcę wartościować, czy ceramika podnosi wartość zegarka aż o taki procent, bo i ceny nowych czasomierzy to ostatnio historia bardziej science-fiction niż jakakolwiek logiczna ekonomia. Oceniając sam zegarek jako taki mogę napisać, że Omega ze swoją ceramiką bardzo mocno daje radę, a jeśli do tego dodacie detale i poziom wykonania, manufakturowy kaliber i świetny (w mojej ocenie) design, dostaniecie w sumie jeden z bardziej interesujących sportowych zegarków, jakie miałem okazję dla Was ostatnio opisać. Fanem dużej stalowej PO nigdy nie byłem, fanem ceramicznej chyba właśnie zostałem. Wy będziecie się mogli o tym przekonać jesienią tego roku (okolice października) – wtedy pierwsze egzemplarze powinny trafić do sklepów.