
List od naczelnego – o tym co było i co będzie
Rok 2020 zapamiętamy na długo, trochę jak zły sen, a trochę jak szansę na zupełnie nowe otwarcie. Przełom roku jest idealnym momentem na garść podsumowań i listę noworocznych życzeń.
Minione 12 miesięcy kompletnie, wręcz do góry nogami, wywróciło nasze życie. Gdybyśmy jeszcze rok temu mieli pokusić się na przewidywanie przyszłości, prędzej przystalibyśmy na wizję elektronicznego smartwatcha od Patka niż na to, co przyniósł pierwszy rok trzeciej dekady XXI wieku. Globalny kryzys, wywołany pandemią koronawirusa COVID-19, wpłynął na niemal każdą gałąź naszego życia, zarówno tego zawodowego jak i prywatnego. Zmienił to jak żyjemy, funkcjonujemy, pracujemy, odpoczywamy i socjalizujemy się z innymi ludźmi. Tej ostatniej strefy dotknął być może najbardziej, bo nawet przeciętny introwertyk nagle stanął przed rzeczywistością, która na długie miesiące zamknęła go w czterech ścianach własnego mieszkania. Umówmy się, Zoom, Facebook, Teams i inne „live” czaty nie zastąpią realnych, fizycznych spotkań twarzą w twarz, a ja w 2020 nabawiłem się zupełnie nowej alergii – uczulenia na Instagram Live… Sama nazwa przyprawia mnie do teraz o mdłości, mimo że intensywność gadających głów na IG ostatnimi tygodniami wyraźnie zmalała. Absolutnie nie polemizuję z faktem, że nowe realia (mierzi mnie określenie „nowa normalność”) wymusiły na nas pewne zmiany zachowań i podejścia do codziennej komunikacji. Siedząc kilka miesięcy w domach i zachowując społeczny dystans nawet od najbliższych znajomych, nauczyliśmy się zastępować pewne oczywiste czynności nowymi, a przynajmniej wykonywanymi w nowy sposób. Ile z tego na stałe wejdzie do naszego funkcjonowania, czas pokaże. Ten sam nieubłaganie płynący czas pokaże też, jak bardzo covidowy kryzys dotknął nas tak naprawdę.
Dla branży zegarkowej rok 2020 był prawdziwym hitchcockowskim thrillerem, choć z w miarę spokojnym startem. Kiedy w naszej części świata nikt nie zaprzątał sobie jeszcze głowy wirusem, grupa LVMH zorganizowała w Dubaju pierwszą edycję LVMH Watch Week. O tym, że kalendarz branżowych targów w ubiegłym roku zmieni się diametralnie wiedzieliśmy już jednak od pewnego czasu. Przemianowanie SIHH na Watches & Wonders Geneve i przeniesienie imprezy ze stycznia na koniec kwietnia ogłoszono jeszcze w październiku 2019. Z czasem okazało się, że styczniowe minitargi LVMH były jednym z niewielu wydarzeń zegarkowych roku. Do Europy koronawirus przywędrował na dobre w lutym i niczym śnieżna lawina, potoczył za sobą cały ciąg zdarzeń. Najpierw drzwi na rok 2020 (a także obecny, o czym później) zamknęło Watches & Wonders, a dzień później podobne stanowisko zajęli organizatorzy targów w Bazylei. O ile jednak pierwsze wydarzenie zorganizowało się szybko i odbyło w wersji online, o tyle Baselworld – wobec narastającego napięcia i systematycznego wycofywania się kolejnych ważnych marek – finalnie upadło na dobre. Nekrolog dotychczas największego branżowego wydarzenia roku opublikowano w maju, zamykając tym samy istotny rozdział historii.

My w Bazylei byliśmy 10 razy. 10 kolejnych lat funkcjonowania CH24 nieodzownie wiązało się z marcową pielgrzymką do małego, szwajcarskiego miasta przy granicy z Francją i Niemcami. Co by o Baselworld nie powiedzieć – a za uszami nazbierało się sporo – będzie nam tego tygodnia brakowało. Jakkolwiek chaotyczne, targi Baselworld miały swoje niezaprzeczalne atuty i klimat. Miały też niezwykle ważny aspekt socjalny – w jednym miejscu mogliśmy bowiem spotkać wszystkich naszych zegarkowych znajomych, a że branża to nieduża, jesteśmy trochę jak jedna, międzynarodowa rodzina. A jaka będzie przyszłość zegarkowych targów? Na odpowiedź również przyjdzie nam poczekać. Rozwiązania poszukało już kilka marek, organizując w sierpniu Geneva Watch Days. Zainicjowana przez Bulgari i Jeana-Christophe’a Babina inicjatywa zebrała w Genewie kilkanaście mniejszych i większych marek, które rozlokowane po hotelach i butikach prezentowały swoje nowości raczej skromnej grupie dziennikarzy i dystrybutorów. My do Genewy się nie wybraliśmy, ale z ciekawością będziemy obserwować, czy forma mniejszych, bardziej lokalnych wydarzeń może zastąpić te wielkie, masowe.
Ciekawych nowości zegarkowych w roku 2020 nie brakowało, mimo, że bezsprzecznie było ich znacznie mniej, niż w każdym innym „normalnym” roku. Wiele firm, wiedzionych niepewną sytuacją, swoje najciekawsze premiery odłożyło na później, prezentując raczej skromną, wyważoną i bezpieczną paletę nowości. Po cyfrowym Watches & Wonders pokusiliśmy się o wskazanie sześciu naszym zdaniem najciekawszy zegarków (patrz TUTAJ), a na pełne podsumowanie pora przyszła przy okazji 11. edycji „Zegarka Roku” (patrz TUTAJ) – tym razem także w formie online. W oczach konkursowego jury na najwyższe laury zasłużyło Bulgari Octo Finissimo Tourbillon Chronograph Skeleton, zegarek wielce skomplikowany, ale genialny zegarmistrzowsko i stylistycznie.

W skali całego roku znacznie więcej uwagi przyciągała jednak zegarkowa prostota i powściągliwość, być może znamionująca powrót do tradycji i funkcjonalnych korzeni zegarmistrzostwa. Modele, które szczególnie zapadły nam (i pewnie Wam) w pamięć, teoretycznie nie mają prawa wyróżniać się na tle tłumu, a jednak to robią. Choćby niebieski Tudor Black Bay 58, niepozorny, mały, inspirowany stylistyką vintage diver, którym przez kilka dobrych tygodni zachwycało się ¾ zegarkowego świata. I to tylko za sprawą zmiany koloru. Czy zasadnie? – przeczytacie TUTAJ. Ja z kolei prywatnie długo zachwycałem się (i dalej zachwycam) francuskim mikro-brandem Baltic. Małe zegarkowe marki, tworzone z pasją, przekonaniem i duża dozą niezbędnej odwagi, stanowią istotny segment dzisiejszego rynku zegarkowego, a my w redakcji CH24 darzymy je szczególną sympatią i z przyjemnością gościmy na cyfrowych łamach. Aquascaph i Aquascaphe GMT były moimi zegarkowymi towarzyszami przez większą część kwarantannowego roku.
Tudor Black Bay Fifty-Eight Blue Baltic Aquascaphe
Być może jednak najdobitniejszym dowodem na to, jak zachowawczy to był rok, okazały się premiery Rolexa. Zegarkowy król początkowo w ogóle nie planował żadnych prezentacji na 2020, ale wiedziony zapewne zmieniającą się sytuacją i premierami innych marek, w końcu pokazał nowego Submarinera. Nowy to może określenie lekko na wyrost, bo zegarek de facto od poprzedniej wersji rożni się niemal kosmetycznie, a jednak. Średnica zwiększona o 1mm, nowe mechanizmy i zmieniona ergonomia wystarczyły, by w salonach ponownie utworzyły się długie listy oczekujących. Nawet prosty i skierowany pod specyficznego klienta Oyster Perpetual z kolorowymi cyferblatami wyprzedaje się na pniu, a ceny na wtórnym rynku rosną jak na drożdżach.

Wtrącając do tego podsumowania jeszcze odrobinę prywaty nie mogę nie wspomnieć o moim cichym faworycie – Lange & Söhne Odysseus. Zegarek zadebiutował co prawda pod koniec roku 2019, ale w nasze ręce trafił na początku roku 2020 i absolutnie mnie zachwycił. Tematyka sportowych, zintegrowanych zegarków może wydawać się mocno wyeksploatowana (a coś mi mówi, że to jeszcze nie koniec), ale Lange to Lange, a Odyseusz pokazał, że z tego tematu da się wycisnąć coś świeżego, nie kopiującego klasyki kategorii.

2021
W końcu jest. Doczekaliśmy się zmiany daty, na którą większość z nas czekała jak nigdy. Jasne, że zmiana cyferki na końcu roku nie oznacza z automatu, że koronawirus odleciał w siną dal, a ekonomiczny kryzys postanowi wielkodusznie ominąć nas szerokim łukiem. To nie będzie łatwy czas, ale powinien być lepszy, a powrót do tzw. „normalności” będzie smakował jak najlepsze wino, albo nowy zegarek w kolekcji.
Nie sposób wyrokować, co zegarkowo przyniesie rozpoczęty właśnie 2021 rok. Właściwe na chwilę obecną pewne jest tylko to, że Baselworld przeszło do annałów historii, a genewskie targi Watches & Wonders ponownie zagoszczą w sieci (patrz TUTAJ). Czym zaowocuje kolejnych 12 miesięcy w kwestii nowych modeli, trendów itd. – na to będziemy musieli cierpliwie poczekać. Zegarmistrzostwo stanęło przed kolejnym wyzwaniem, bo żeby podnieść się z zapaści, będzie musiało wykrzesać z siebie zdwojone siły. Ubiegły rok zamknął się spadkiem rzędu -25 % w wartości całkowitego eksportu mechanicznych czasomierzy ze Szwajcarii. To sporo, choć i tak mniej niż przewidywały najczarniejsze scenariusze. Bez względu na to, czy zegarkowa branża w dążeniu do odzyskania równowagi postawi na niesłabnąco dobrze mającą się modę na vintage, na coraz popularniejsze, ciekawe współprace, czy też dalej hołdować będzie prostocie, będzie musiała wykazać się dużą dozą kreatywności.

Dla CH24 to będzie już 12 rok pisania o zegarkach i tworzenia – mamy nieskromną nadzieję – najlepszego zegarkowego medium w Polsce. Kiedy zaczynaliśmy, jeszcze jako chronos24.pl, w 2009 roku, byliśmy młodymi, nieopierzonymi pasjonatami zegarków z ambicją stworzenia profesjonalnego magazynu online (nazwa „portal” jakoś nigdy mi nie leżała) na absolutnie najwyższym poziomie, bez kompromisów i drogi na skróty. Plan wydawał się nader ambitny, ale jednego nie brakowało nam od początku – determinacji i przekonania, że rzetelnie wykonana praca musi przynieść rezultaty. 140 miesięcy i prawie 3500 artykułów później mamy niezmiennie takie same ambicje. Chcemy, żeby CH24 był magazynem jaki sami chcielibyśmy czytać i oglądać. Głęboko wierzę, że tworzona z przekonaniem treść daje Wam, naszym czytelnikom, możliwość pogłębiania wiedzy, rozwijania pasji, zdobywania informacji i wypracowywania sobie własnego gustu w temacie tego, co zapinacie na nadgarstku. W naszej ocenie pasja (zegarkowa, ale i każda inna) nie jest definiowana budżetem, dlatego piszemy o zegarkach na każdą kieszeń, od mechanicznego Swatcha za kilkaset złotych po Grandmaster Chime od Patka za przeszło 8 500 000 PLN.
W 2021 na CH24 znajdziecie jeszcze więcej naszego własnego materiału, na czele z autorskimi recenzjami, które czytacie najchętniej. Pojawi się także sporo nowych treści, w tym specjalny, bardzo osobisty projekt – zatytułowany roboczo „Mój zegarek, moja pasja” – o którym dowiecie się niebawem. Intensywnie rozwijamy nasz sklep (SHOP. CH24.PL), w którym sukcesywnie znaleźć i kupić będziecie mogli zegarkowe akcesoria, literaturę i gadżety. W tym temacie mamy jeszcze dwie niezaspokojone ambicje – zegarek CH24 i naszą własną, drukowaną publikację. Będzie się działo.

„Czas jest jedynym luksusem” powiedział kiedyś nie kto inny jak sam… Kanye West. Nie sądziłem, że przyjdzie mi kiedykolwiek cytować amerykańskiego rapera i autora chyba najbrzydszej serii adidasów w historii adidasów, ale nie sposób się z tymi słowami nie zgodzić. Choć upływa nieubłaganie i nie mamy nad nim kontroli, czas determinuje wszystko w naszym życiu. Obyśmy więc mieli go jak najwięcej i każdą chwilę – najlepiej mierzoną ulubionym zegarkiem – wykorzystali w pełni. Tego Wam i sobie życzymy.
Jeśli macie do nas jakieś pytania, sugestie, uwagi albo słowa krytyki, piszcie w komentarzach pod tym tekstem, na naszym Facebooku lub Instagramie.