Dzieje zegarmistrzostwa Jak odradzały się mechaniczne zegarki (część 1)
Po spustoszeniu zasianym przez zegarki kwarcowe w latach 70. XX w. nadszedł czas powolnego, momentami bolesnego, powrotu do normalności. Oto krótka historia zegarków mechanicznych od ich upadku aż po luksusową gorączkę z początku XXI wieku.
Zanim pojawiły się zegarki kwarcowe świat był poukładany – dla większości ludzi nakręcanie zegarka stanowiło część codziennych rytuałów. Tę idyllę zakłóciło wielkie zamieszanie wywołane kwarcową rewolucją w latach 70. XX w. Każdy, albo prawie każdy cieszył się z korzyści, jakie dawała elektronika, dlatego większość ludzi na dłuższy czas (a niektórzy na zawsze) pożegnała się ze swoimi ręcznie nakręcanymi czasomierzami. Zegarki kwarcowe miały sporo zalet: chodziły dokładniej, nie musiały być nakręcane i serwisowane, a gdy przestawały działać, wystarczyło wymienić baterię i znowu były „jak nowe”.
Na szczęście, nawet w najtrudniejszych momentach kwarcowych „wieków ciemnych”, znalazło się kilku zapaleńców i producentów, którzy żarliwie wierzyli w siłę zegarków mechanicznych.
Jednym z nich był Włoch, Osvaldo Patrizzi, który w 1974 r., w wieku 29 lat przeprowadził się z Mediolanu do Genewy i tam otworzył Galerie d’Horlogerie Ancienne, dom aukcyjny specjalizujący się w sprzedaży zegarów i zegarków kieszonkowych.
Kiedy po raz pierwszy spotkałam O. Patrizziego na aukcji w Genewie w 1999 r., należący do niego Antiquorum świętował 25-lecie istnienia (w 1980 r. Galerie d’Horlogerie Ancienne zmieniła nazwę na Antiquorum) i był w rozkwicie. Rozgłos Antiquorum przyniosły przede wszystkim aukcje tematyczne poświęcone markom: Patek Philippe, Breguet, Vacheron Constantin i Cartier, na których padło wiele rekordów komentowanych w mediach na całym świecie.
W czasie mojej wizyty w Antiquorum, Patrizzi opowiedział mi m.in. o trudnych początkach w Genewie. Jak wspominał, pod koniec lat 70. XX w. prawie nikt nie interesował się zegarkami naręcznymi (na świecie było może 300 kolekcjonerów), dlatego kiedy w 1978 r. ogłosił, że na aukcji chce wystawić też zegarki naręczne, większość znajomych z branży stukała się w czoło. Szybko okazało się, że Patrizzi miał rację, bo wszystkie zegarki udało się sprzedać, a w 1980 r. Antiquorum zorganizował pierwszą aukcję poświęconą wyłącznie zegarkom naręcznym. Spora w tym zasługa Włochów, którzy byli pierwszymi klientami Antiquorum (dla przypomnienia: Włosi jako pierwsi poznali się też na zegarku Royal Oak marki Audemars Piguet i większość z tysiąca wyprodukowanych sztuk pierwszej serii trafiła na początku lat 70. XX w. właśnie do Włoch).
Osvaldo Patrizzi podkreślał z dumą, że na wzrost zainteresowania zegarkami mechanicznymi duży wpływ miały domy aukcyjne. Katalogi ilustrowane kolorowymi zdjęciami cieszyły się sporym wzięciem wśród kolekcjonerów. Producenci obserwowali to, co działo się w handlu używanymi zegarkami i część z nich zauważyła, że wymagający klienci nie chcą kupować anonimowych zegarków kwarcowych.
Za jednego z pionierów Patrizzi uważał Géralda Gentę, który wbrew obowiązującej modzie, w 1981 r. stworzył zegarek z automatycznym naciągiem i minutową repetycją (rok później Genta pokazał na targach w Bazylei ośmiokątny model z minutową repetycją i wiecznym kalendarzem). Zegarki na tym poziomie komplikacji marki: Patek Philippe, Audemars Piguet i Vacheron Constantin tworzyły w latach 50. XX w. Jednak później większość firm uznała, że nie ma popytu na tak skomplikowane, a co za tym idzie, drogie modele. Genta był zatem pierwszy, który odważył się zaryzykować i zaczął tworzyć zegarki, jakich pragnęli entuzjaści i kolekcjonerzy.
Pionierskie pomysły
Wśród zegarmistrzów, pionierem był Anglik George Daniels (1926-2011), który w 1975 r. stworzył prototyp słynnego później wychwytu współosiowego. W tamtym czasie, jego głos był jednak głosem wołającego na puszczy. Daniels opanował 32 z 34 zegarmistrzowskich dyscyplin i należał do małej grupy zegarmistrzów, którzy bez wsparcia z zewnątrz potrafili stworzyć zegarek od zera. Jego marzeniem było zrewolucjonizowanie współczesnego zegarmistrzostwa, jednak ten plan mógłby się powieść tylko wtedy, gdyby konstrukcją zainteresowała się któraś z silnych marek.
Daniels wyruszył więc do Szwajcarii, gdzie spotkał się z kilkoma znanymi producentami. Niestety, odbił się od ściany: odmówili mu nawet wielcy w tej branży, wśród nich Patek Philippe i Rolex (w 1982 r. Daniels próbował zainstalować swój wychwyt do mechanizmu stosowanego w zegarku Nautilus marki Patek Philippe, a trzy lata później do modelu Datejust firmy Rolex).
Na swoją szansę George Daniels musiał poczekać kolejne 20 lat, bo pierwszy zegarek z wychwytem współosiowym, czyli De Ville Co-Axial marki Omega trafił na rynek w 1999 r.
Odmowa, jaką usłyszał od Philippe’a Sterna, dyrektora generalnego firmy Patek Philippe i André Heinigera, szefa firmy Rolex nie była związana z brakiem wiary obu menedżerów w zegarki mechaniczne. Akurat te dwie marki, wbrew panującej modzie, nadal produkowały tradycyjne czasomierze. Rolex (podobnie jak Patek Philippe) wziął wprawdzie udział w pracach nad pierwszym szwajcarskim zegarkiem kwarcowym, jednak kiedy powstał prototyp mechanizmu Beta 21 wycofał się rakiem z tego projektu. André Heiniger zadecydował wtedy, że firma Rolex pozostanie wierna zegarkom mechanicznym (mechanizmy kwarcowe stosowano tylko w kilku specjalnych modelach) i nie będzie brała udziału w bezsensownej, jego zdaniem, pogoni za elektroniką. Jak się okazało, miał dobrą intuicję. Podobnie zresztą jak Philippe Stern, który w szczycie kwarcowego szaleństwa planował stworzenie skomplikowanego zegarka, który uświetni 150-lecie firmy Patek Philippe (przypadające na 1989 r.). Prace nad modelem Calibre 89 trwały 9 lat, więc jak łatwo policzyć, konstruktorzy zaczęli działać już w 1980 r. Pokazany w kwietniu 1989 r. Calibre 89 miał 33 komplikacje i został uznany za najbardziej skomplikowany zegarek na świecie (był też pierwszym zegarkiem skonstruowanym przy użyciu technologii CAD).
Wersja z żółtego złota natychmiast trafiła pod młotek – 9 kwietnia 1989 r. dom aukcyjny Antiquorum zorganizował specjalną aukcję pod hasłem „The Art of Patek Philippe”, na której model Calibre 89 został sprzedany anonimowej rodzinie królewskiej za ok. 4,95 mln. CHF. O tym i innych rekordach, które padły tego dnia głośno dyskutowano w mediach na całym świecie. Po raz pierwszy ceny zegarków mechanicznych przekroczyły magiczną granicę 1 mln. USD, co zmieniło nastawienie wielu klientów. Ale to był rok 1989, czas niespotykanej dotąd koniunktury na zegarki mechaniczne (zdolność produkcyjna firm Valjoux i Lemania wytwarzających mechanizmy była wtedy wykorzystywana do granic możliwości).
Świadek tamtych czasów
Kwarcowa rewolucja pogrążyła wiele firm i gdyby nie kilku zapaleńców, część z zegarkowych marek zniknęłaby na zawsze, a innych nie udałoby się wyciągnąć z lamusa. Dzisiaj trudno w to uwierzyć, jednak fatalna sytuacja firm IWC i Jaeger-LeCoultre zmusiła ich właścicieli do wystawienia obu marek na sprzedaż. W Szwajcarii nie znalazł się jednak żaden chętny, a propozycję zakupu złożyła jedynie niemiecka firma VDO Adolf Schindling AG, produkująca liczniki i zegary do samochodów. Do transakcji doszło w 1978 r. i jedną z ważniejszych ról odegrał w niej Albert Keck, prezes zarządu VDO. Jego idée fixe było reaktywowanie europejskiego przemysłu zegarkowego i złamanie japońskiego monopolu. Keck był nie tylko menedżerem, lecz także zegarmistrzem (zawodu uczył się u jednego z zegarmistrzów w Glashütte) i to on podsunął zarządowi VDO pomysł zakupu obu marek. Jednak aby naprawić kondycję podupadających firm IWC i Jaeger-LeCoultre, Keck potrzebował pomocy zdolnego menedżera. W 1980 r. zatrudnił Güntera Blümleina (1943-2001), który wcześniej pracował w firmie Junghans (Junghans był wtedy największym producentem zegarków).
Günter Blümlein – to nazwisko powinien znać każdy, kto interesuje się zegarkami. Gdyby nie on, markom IWC i Jaeger-LeCoultre może nie udałoby się powrócić na szczyt, a firmie A. Lange & Söhne zaistnieć na nowo po wieloletniej przerwie. Dlaczego więc jego nazwisko zniknęło z wielu historycznych tekstów dotyczących odradzania się szwajcarskich zegarków mechanicznych? Przecież Szwajcarzy kochają legendy i chętnie powołują się na długą tradycję. Może Niemiec nie pasował do tej historii i wygodniej było przez lata snuć opowieść o tym, jak jeden człowiek uratował całą branżę? I choć nikt nie wątpi, że Nicolas G. Hayek miał ogromne (może nawet największe) zasługi w przebudowie szwajcarskiego przemysłu zegarkowego, to przecież nie był Supermanem. W akcję wyciągania z zapaści różnych firm angażowali się też inni. Był wśród nich m.in. Günter Blümlein, który w walce z japońską konkurencją wybrał strategię polegającą na promowaniu luksusowych zegarków (w przeciwieństwie do Nicolasa G. Hayeka, który z Japończykami walczył przede wszystkim za pomocą taniego Swatcha).
W firmie IWC Blümlein postawił na dwie rzeczy: nowoczesne materiały (od 1978 r. IWC współpracowała z Porsche Design, dla której w 1980 r. stworzyła pierwszy, tytanowy zegarek ze stoperem) i tradycyjne zegarmistrzostwo. Już w 1981 r., wbrew obowiązującej modzie na kwarc, IWC pokazała na targach w Bazylei złoty zegarek z małym sekundnikiem na godz. 9 i wskazaniami faz Księżyca na godz. 3 (mechanizm pochodził z zegarka kieszonkowego – kal. Lepine 972).
Dzięki Blümleinowi na szerokie wody wypłynął też Kurt Klaus (to Blümlein nazwał go Einsteinem z Schaffhausen, o czym niewiele osób dzisiaj pamięta), który w 1981 r. dostał od szefa ambitne zadanie skonstruowania zegarka z wiecznym kalendarzem i stoperem – kombinacji, której dotąd nikt nie zaryzykował. Klaus musiał pracować na istniejących mechanizmach, ponieważ firma IWC nie miała wtedy pieniędzy, by zainwestować większą sumę w stworzenie mechanizmu od zera.
Po czterech latach udało się: w 1985 r. na targach w Bazylei furorę zrobił prosty w obsłudze zegarek Da Vinci Perpetual Calendar. Kurt Klaus posłużył się w nim znanym, automatycznym mechanizmem (ETA/Valjoux 7750), który po jego ingerencji był prawie nie do poznania (Klaus dodał do niego skonstruowany przez siebie moduł dla wiecznego kalendarza). Nowatorska konstrukcja wiecznego kalendarza oraz wskazań faz Księżyca polegała na tym, że wskazania: datownika, dnia tygodnia, miesiąca, roku i faz Księżyca były z sobą zsynchronizowane i korygowane za pomocą tej samej koronki. Co prawda, mechanizm można było przestawić tylko wprzód, ale pomysł wiecznego kalendarza i tak wzbudził wielki podziw. Da Vinci Perpetual Calendar miał też bardzo precyzyjne wskazanie faz Księżyca, które wymagało ręcznej korekty dopiero po 122 latach. Prezentacja tego zegarka zakończyła się sukcesem i jednocześnie stała symbolem odradzających się zegarków mechanicznych po latach panowania elektroniki.
Po IWC, nadszedł czas „reaktywacji” firmy Jaeger-LeCoultre. Jaeger-LeCoultre przez lata utrzymywał się m.in. ze sprzedaży mechanizmów innym markom, lecz w czasie kwarcowej rewolucji ilość klientów bardzo spadła (chociaż dzięki tej sprzedaży firma przetrwała największy kryzys). Podobnie jak w IWC, Blümlein skupił się na mocnych stronach marki, dlatego zaczął od „przewietrzania” kolekcji. Ustalił, że odtąd Jaeger-LeCoultre będzie oferował dwie serie: wiodącą Reverso i uzupełniającą Master.
Kilka lat później, po upadku muru berlińskiego w 1989 r., pojawił się pomysł odbudowania tradycyjnego zegarmistrzostwa w Niemczech. Blümlein pojechał do Glashütte razem ze swoim szefem, Albertem Keckem. Chcieli zobaczyć, jak wygląda były Volkseigener Betrieb GUB (Glashütter Uhren-Betirebe), czyli znacjonalizowana po II wojnie światowej firma A. Lange & Söhne. Na miejscu rozmawiali o ewentualnym utworzeniu spółki joint venture, jednak w GUB ich pomysł nie został przyjęty z entuzjazmem. Blümleinowi ta sprawa nie dawała spokoju i po powrocie do Schaffhausen (tam urzędował) dowiedział się od pracowników IWC, że w sprawie reaktywacji A. Lange & Söhne powinien skontaktować się z Walterem Lange (Lange kupował kiedyś od firmy IWC mechanizmy do zegarków kieszonkowych), prawnukiem Ferdynanda Adolfa Lange.
Do spotkania doszło w 1990 r. Walterowi Lange spodobał się pomysł reaktywacji marki A. Lange & Söhne, ponieważ marzył o tym, od kiedy w 1976 r. regularnie odwiedzał Glashütte. Kiedy dogadano szczegóły Lange zaproponował, aby otwarcie nowej firmy zorganizować 7 grudnia – tego samego dnia, którego 145 lat wcześniej powstały warsztaty założone przez Ferdynanda Adolfa Lange. Tak też się stało. Pod koniec 1991 r. w nowo otwartej firmie A. Lange & Söhne (VDO miało 90% udziałów, a Walter Lange 10%) było zatrudnionych 15 osób. Każda z nich musiała najpierw zaliczyć szkolenie w firmie IWC i dopiero wtedy mogła zająć się pracą nad pierwszą kolekcją.
Tworzenie A. Lange & Söhne od nowa całkowicie pochłonęło Blümleina, który z Walterem Lange oraz współpracownikami z Glashütte pracowali bez chwili wytchnienia nad rozwojem nowych produktów i budowaniem marki. Z dzisiejszej perspektywy widać, że stworzona przez Blümleina koncepcja marki była genialna (m.in. pomysł na stosowanie detali kojarzonych tylko z A. Lange & Söhne, takich jak: mostek 3/4 zrobiony z nowego srebra i grawerowany kwiatowym motywem, regulacja precyzyjna w kształcie łabędziej szyi i użycie złotych szatonów).
Poza tym niesamowitym wyczynem Blümleina było prowadzenie tych trzech marek w taki sposób, aby w jak najmniejszym stopniu konkurowały z sobą i żeby nie dochodziło między nimi do „kanibalizmu”. Blümlein został szefem grupy LMH (Les Manufactures Horlogères) utworzonej w 1991 r., do której należały marki: IWC (100% udziałów LMH), Jaeger-LeCoultre (60%, bo w 1986 r. VDO sprzedało 40% udziałów firmie Audemars Piguet) i A. Lange & Söhne (90%). To on był później jedną z ważniejszych osób prowadzących negocjacje dotyczące przejęcia LMH przez koncern Richemont (Richemont przejął te trzy marki w 2000 r. płacąc w sumie 3,08 mld. CHF, w tym 2,8 mld. CHF za LMH i 280 mln. CHF firmie Audemars Piguet za 40% udziałów w Jaeger-LeCoultre). Johann Rupert, szef koncernu Richemont, powiedział w jednym z nielicznych wywiadów (nie lubi udzielać wywiadów ani pokazywać się publicznie), że był gotowy zapłacić tak wysoką sumę za zakup LHM, bo uważał, że Blümlein opracował doskonałą strukturę. Gdyby nie ciężka choroba i przedwczesna śmierć Blümleina (w 2001 r.), to prawdopodobnie zostałby menedżerem w koncernie Richemont (Rupert planował dla niego stanowisko koordynatora nadzorującego wszystkie marki zegarkowe Richemonta).
Czytaj dalej: Jak odradzały się zegarki mechaniczne – część 2.
Artykuł jest częścią cyklu „Dzieje zegarmistrzostwa”.
Ja ciągle twierdzę, że na rynku światowym zegarków jest miejsce dla polskiej manufaktury z prawdziwego zdarzenia. Wstyd, że tak duży kraj nie ma takowej.