Recenzja (nowa) Omega Seamaster Planet Ocean
Jeden z najpopularniejszych sportowych diverów na rynku, zegarek Jamesa Bonda, teraz z dopieszczonymi detalami w nowym, in-house’owym wcieleniu.
Ci, którzy śledzą strony naszego portalu od początku zapewne skojarzą, że mieliśmy już okazję recenzować sportową ikonę kolekcji Seamaster manufaktury OMEGA w poprzedniej, doskonale znanej wszystkim wersji (dla przypomnienia TUTAJ). Tamta Planeta (czyli Planet Ocean) to z pewnością jeden z najpopularniejszych sportowych, stalowych zegarków mechanicznych na rynku (nie tylko rodzimym). Zasługa to po części spójnego, książkowego wręcz designu typowego divera, solidnego kalibru z Co-Axialem (o którym więcej za moment), świetnego poziomu wykonania, przystępnej ceny i wreszcie marki – a w tej kategorii Omega jest graczem bardzo solidnym i bezbłędnie rozpoznawalnym. Stare PO obecne było w ofercie firmy, w niezmienionej wersji, długie 6 lat. Aż do roku bieżącego. BaselWorld 2011, największe branżowe targi zegarkowe i arena prezentacji wszelkiej maści nowinek przyniosły dwie bardzo znaczące zmiany w portfolio manufaktury z Biel. Zmiany, które można uznać za zwiastun wprowadzanych w firmie zmian (m.in. funkcjonującego na razie jako plotka całkowitego przejścia na mechaniczne, manufakturowe kalibry w perspektywie kilku najbliższych lat). Pierwsza dotyczy legendarnej kolekcji Speedmaster, druga związanej z tematem recenzji – linii Planet Ocean. Obie połączone są przedstawieniem nowego, manufakturowego kalibru chronografu 9300/9301 (z naciągiem automatycznym, kołem kolumnowym i Co-Axial’em) umieszczonego w nowym Speedmasterze i jednej z wersji Planet Ocean. Ta druga kolekcja wzbogaciła się także o model trzywskazówkowy. I to na nim skupimy się w poniższym tekście.
Przyjrzyjmy się zmianom, modyfikacjom i usprawnieniom jakie Omega zaimplementowała w nowej Plant Ocean. I odpowiedzmy sobie na kluczowe pytanie – czy to działa?
Stare/Nowe
Na pierwszy rzut oka nowa Planet Ocean przypomina jako żywo poprzednią wersję. Ekipa pracująca nad tegoroczną edycją wyszła z bardzo słusznego założenia, że sprawdzonego i lubianego zmieniać nie należy, natomiast usprawnić i dopieścić z wyczuciem można. I tak, choć ogólna forma i design PO pozostały w większości nienaruszone, detale sprawiają, że nowa wersja to rzeczywiście nowy zegarek. Niby taki sam, jednak wyraźnie inny.
Ogólny kształt stalowej koperty, jej średnica (45.5mm w testowanej wersji Big Size; 42mm w wersji mniejszej), potężna waga, forma płynnie wychodzących z korpusu uszu i zintegrowana, masywna, stalowa bransoleta są tożsame z wersją poprzednią. W bransolecie wymienione zostało zapięcie – teraz mniejsze (oraz wygodniejsze) i ozdobione jedynie logo firmy – oraz sposób łączenia ogniw – teraz zabezpieczany mikro-śrubkami w miejsce wciskanych i niewygodnych pinów. Zakręcana koronka i manualny zawór helowy wykończone zostały piaskowaną powierzchnią z wytłoczonymi symbolami.
Nowa PO prezentuje dość pokaźny wachlarz „podliftingowanych” detali. Nurkowy bezel (czyli pierścień z podziałką minutową służący do obliczania czasu zanurzenia bądź dekompresji) ma przeprofilowane rowkowanie krawędzi bocznej i wkładkę ceramiczną w ciemnoszarym kolorze. Ceramika zastąpiła podatne na uszkodzenie aluminium, jednocześnie dodając zegarkowi klika punktów do ekskluzywności. Pod wypukłym, szafirowym szkłem z antyrefleksem (już bez charakterystycznej błękitnej poświaty) zamknięto tarczę o lekko połyskującej pod pewnymi kątami powierzchni z bardzo subtelną, chropowatą fakturą (dostrzec to można jedynie przy sporym powiększeniu). Tarcza, tradycyjnie w kolorze czerni, ma nakładane indeksy godzinowe, trzy nakładane, stalowe polerowane indeksy 6,9 i 12 (w miejsce malowanych) delikatnie pogrubione wskazówki i małe, ale wręcz idealnie czytelne okienko datownika (dzięki naniesionym „na grubo”, jakby tłoczonym liczbom).
Indeksy, wskazówki i punkt trójkąta na godzinie 12 pierścienia wypełnia spora ilość mocno świecącej, dwukolorowej luminowy. Większość wskazań świeci na niebiesko, natomiast te najbardziej kluczowe ze względów użytkowych – wskazówka minutowa oraz punkt na pierścieniu – na zielono.
Podczas gdy odświeżenie frontu zegarka to tylko kosmetyczne, choć bardzo udane i sprawiające wrażenie spotęgowanej „luksusowości” zmiany, najbardziej znaczące novum odsłania obrócenie zegarka.
In-house do podziwiania
Planet Ocean w wydaniu 2011 to przede wszystkim nowy, własny kaliber. Transplantacja mechanicznego serca zaowocowała zmianą starego i wysłużonego kalibru 2500 na w 100% manufakturowy kaliber 8500. Pokazany w 2007 roku mechanizm OMEGI jest świetnym połączeniem tradycji i nowoczesności, sprawdzonych rozwiązań i nowych technologii. Absolutna ikona, sprawca sukcesu i obecnej pozycji marki, wychwyt współosiowy Co-Axial z elementami wykonanymi z krzemu (przypomina o tym wygrawerowany na pierścieniu dekla symbol Si14), pełnym mostkiem balansu i dwoma bębnami sprężyny gwarantującymi 60-godzinną rezerwę chodu to idealny koń pociągowy – jak zwykło się mawiać o niezawodnych i precyzyjnych kalibrach. Patentowe rozwiązanie autorstwa dr Georga Danielsa, które OMEGA tworzy masowo jako jedyna marka na świecie, choć nie do końca zgodne jest z założeniami legendarnego brytyjskiego twórcy (m.in. nieudane całkowite wyeliminowanie konieczności smarowania) daje manufakturze należącej do Swatch Group niezależność i szeroki wachlarz możliwości, nie wspominając o wizerunku – słyszysz „Co-Axial”, myślisz OMEGA.
Oczywiście w ślad za wyższą technologią idą również lepsze osiągi – parafrazując terminologię motoryzacyjną. Kaliber 8500 to precyzyjny mechanizm ze znacznie poprawioną (dzięki współosiowemu wychwytowi i krzemowi) żywotnością oraz odchyłkach dobowych rzędu +/- 2-3 sekundy – wynik to więcej niż bardzo dobry. Także z punktu widzenia „przyjazności użytkowania” 8500 wnosi przydatne funkcje, tj. stop sekundę i skokowe przestawianie wskazówki godzinowej, przydatne szczególnie przy zmianie stref czasowych (oczywiście bez ingerencji w pracę zegarka).
Co ucieszy miłośników obserwowania zegarkowej mechaniki, rewers czasomierza osłania przeszklony szafirem dekiel. Dzięki temu oryginalnie udekorowany werk ze zbiegającymi ku środkowi na wzór wachlarza pasami genewskimi plus czerwonymi grawerami i czarnymi śrubkami, można podziwiać w dowolnym momencie, w pełnej krasie. Jedni przyjmą to rozwiązanie z radością – zawsze miło popatrzeć na pracujący mechanizm. Pojawiło się już jednak wiele opinii, że rezygnacja z pięknego pełnego dekla z wytłoczonym konikiem morskim to błąd, a diver ze szklanym deklem to nieporozumienie. Z drugiej jednak strony szafirowy dekiel przy utrzymaniu takiej samej wodoszczelności (600m/2000ft) technicznie nie jest problemem, więc sporna może w tym przypadku być jedynie estetyka. A ta – w myśl łacińskiej maksymy de gustibus non est disputandum – jest kwestią indywidualnych upodobań.
Suma summarum wprowadzone w nowej odsłonie Seamaster Planet Ocean zmiany, jak słusznie zauważył jeden z moich znajomych, poprawiają i tak już bardzo porządny zegarek. W nowej szacie i z nowym silnikiem zegarek awansował co najmniej o jeden poziom w hierarchii prestiżu – oczywiście pozycjonując się w wyższym segmencie i zwiększając odpowiednio swoją cenę.
Nowa polityka = nowa marka = sukces (?)
OMEGA ze swoimi sportowym Seamasterem od zawsze stawiana była w szranki z jedną konkretną marką – ROLEX. Planet Ocean do tej pory przegrywał z konkurencyjnym Submarinerem na całej linii i bez cienia wątpliwości. Nowa PO to w tym pojedynku zupełnie inny oponent. ROLEX to synonim jakości, historii, precyzji i prestiżu. OMEGA z jakością, historią i prestiżem problemów nie ma, ale czy jest to zegarek na tym samym poziomie? Wielu pewnie powie nie, choć moim zdaniem o jednoznaczny osąd ciężko. Nowa OMEGA ma swoje niezaprzeczalne zalety, ale ostateczny werdykt wystawi rynek i klienci głosujący swoimi portfelami. Katalogowe 19.400 PLN to spory skok w stosunku do poprzedniej ceny, jednak w dużej mierze uzasadniony wprowadzonymi zmianami. Teraz Planet Ocean to czasomierz bardziej skręcający w stronę sportowego casualu, niż rasowego nurkowania, choć i tu i tu zegarek sprawdzi się znakomicie. Bezpiecznie można stwierdzić, że OMEGA powoli awansuje w zegarmistrzowskiej piramidzie prestiżu, a posiadacze starszej wersji Planet Ocean będą mieli ciężki orzech do zgryzienia (prawda Tomek ?).
Na (+)
– ogólne dopieszczenie detali
– ceramiczny pierścień
– świetna czytelność wskazań (czas i data)
– precyzyjny i ładny in-house za szafirowym deklem
– nieruszony design
Na (-)
– waga ciężka (całe 222g)
– brak mikroregulacji zapięcia
– sporo wyższa półka cenowa
Polecam również świetną prezentację nowej kolekcji Planet Ocean (sporo zdjęć i filmów) TUTAJ.
Zegarek do recenzji udostępniła marka OMEGA.