Szkieletowana filozofia Linde Werdelin
Ostatnia kreacja skandynawskiego duetu Morten Linde – Jorn Werdelin jest perfekcyjnym zobrazowaniem filozofii tworzenia niezwyczajnych czasomierzy z funkcjonalnością i komfortem stawianymi na pierwszy miejscu.
Na samym wstępie wypada zaznaczyć, że Linde Werdelin jest jedną z moich absolutnie ulubionych „nowych” marek na zegarkowej mapie. Do tej pory mieliście zresztą okazję przekonać się o tym sami za sprawą dwóch recenzji zegarków LW (SpidoLite DLC Yellow i Oktopus Moonphase) plus serii newsów na temat kolejnych modeli autorstwa duńsko-brytyjsko-szwajcarskiej firmy. Czemu jednak LW jest tak wyjątkowe i poświęcamy mu tyle miejsca i czasu, kiedy przecież branża dość regularnie „rodzi” nowe marki o często daleko bardziej rozbudowanej i zaawansowanej zegarmistrzowskiej klasie.
Tę wyjątkowość ująć można w dwóch elementach: filozofii i designie, które zestawione razem tworzą wyjątkowe zegarki.
Linde Werdelin powstało raptem 9 lat temu z bardzo jasnych pobudek (pomijając tę czysto biznesową). Celem było stworzenie marki oferującej zegarki o maksymalnej użytkowości i wygodzie, spełniające rolę przedmiotów codziennego użytku. Od samego początku koncepcja łączyła analogowy zegarek na rękę z cyfrowym urządzeniem pomiarowym (dla narciarzy lub nurków).
„Analogowo odczytujemy czas, cyfrowo gromadzimy informacje” – Morten Linde
Sztandarową kolekcją czasomierzy LW jest seria SpidoLite, teraz rozszerzona serią SpidoSpeed. To co stanowi o jej wyjątkowości, to innowacyjne podejście do zegarkowego szkieletowania – w czasomierzach LW przeniesione z pozycji mechanizmu (wszak szkieletowanie w zegarmistrzowskiej sztuce to pojęcie opisujące usuwanie partii materiału z komponentów kalibru) na zewnętrze zegarka. Jednym słowem – maksymalne odchudzenie koperty. Dalece skomplikowany i technologicznie złożony proces usuwania materiału z wielopłaszczyznowej struktury daje w rezultacie lekką i fantastycznie wyglądającą konstrukcję, gwarantującą firmie to, co nazywane jest często zegarkowym DNA – niepowtarzalny charakter. Podczas gdy pierwsza przygoda z kopertowym (i tarczowym) szkieletowaniem – linia SpidoLite – była przetarciem szlaku, wybadaniem rynku i de facto świeżym doświadczeniem, nowa propozycja – SpidoSpeed – przenosi koncepcję na zupełnie nowy poziom.
„Projektowanie zegarka to zadanie niełatwe. Poczynając od ogólnego pomysłu, rozpoczynam projektując każdy element zegarka osobno. Elementy te połączone później dadzą funkcjonalny i estetycznie zadowalający oko efekt. To długi i wymagający proces, lecz wynagradzany momentem, gdy wszystkie indywidualne kreacje łączą się w jedno i formują gotowy zegarek” – Morten Linde
Zaprezentowana przy okazji tegorocznego BaselWorld kolekcja (pisaliśmy o niej wstępnie TUTAJ) to nie tylko pierwszy w historii firmy chronograf z nietuzinkowym mechanizmem, to przede wszystkim kolejny etap rozwoju projektu SpidoLite w jeszcze bardziej ekstremalnej i zaawansowanej formie. Zegarki napędza automatyczny kaliber od szwajcarskiej manufaktury Concepto – niezależna odpowiedź na coraz bardziej problematyczną dostępność werków ETA. Ten zamknięty jest w kopercie, która wygląda inaczej niż wszystko, co do tej pory wyszło spod rąk projektantów. A wygląda to rewelacyjnie. Pierwsze skojarzenie związane z designem SpidoSpeed może przywodzić myśl, że koperta to tylko szkielet jakiejś większej całości. W istocie jest to kompleksowa, trójwymiarowa, składająca się z 32 elementów konstrukcja o wyjątkowej delikatności (wrażenie) i wytrzymałości (fakty). Kompleksowość wycięć, idealnie zintegrowane przyciski chronografu (nieco przeprojektowane w stosunku do pierwszej wersji celem poprawienia operowania stoperem) nie przeszkadzają jednocześnie łatwo zintegrować z zegarkiem jednego z instrumentów LW (The Reef, The Rock) – tak więc złote zasady funkcjonalności zostały zachowane.
Oczywiście Linde Wendelin to zegarki stricte sportowe. SpidoSpeed, poza byciem mechanicznym chronografem (a to najbardziej sportowa z komplikacji) inspiruje się mocno sportami motorowymi – czego odzwierciedleniem lekko szkieletowana, dopieszczona w najdrobniejszych detalach tarcza z motywami przeniesionymi z dysków hamulcowych sportowych aut wyścigowych.
Powstanie po 100 sztuk każdej z trzech wersji SpidoSpeed (stal, stal pokryta czarnym DLC lub tytan pokryty czarnym DLC z elementami z różowego złota). Z cenami zaczynającymi się od poziomu €11760 (Euro) z pewnością nie jest to tani zegarek. Zapewne nie trafi na nadgarstki pasjonatów rozpoczynających swoją przygodę z poważnym zegarmistrzostwem ani tych, których brak bogatej kolekcji nie predestynuje do odrobiny szaleństwa. Linde Werdelin nie jest także produktem skierowanym do pasjonatów klasyki i marek z historią sięgającą ery dinozaurów (nie żeby taka historia była jakąkolwiek ujmą). Jest jednak coraz większa grupa kolekcjonerów z fantazją – tzn. otwartością na innowacyjność inną niż mechaniczna, na awangardowy design, na świeżość w dość konserwatywnym skąd inąd świecie czasomierzy. Wśród nich marka znajduje swoich odbiorców i zapewne podobnie będzie w przypadku SpidoSpeed oraz kolejnych nowości duńskiego tandemu. Ja uwielbiam takie podejście do tematu (nie mniej ceniąc jednocześnie tradycję i klasykę).
Dogłębna recenzja nowego SpidoSpeed już wkrótce.
Materiały pomocnicze: Linde Werdelin