Road Trip: Z wizytą w manufakturze Ulysse Nardin
Ulysse Nardin, a konkretnie jego dwie szwajcarskie lokalizacje, były naszym ostatnim przystankiem na szlaku zegarkowego „Road Trip”. Ostatnim, ale z kilku względów bardzo wyjątkowym.
Nie ma chyba w naszej narodowej tradycji rzeczy bardziej mnie irytującej, niż przysłowia i powiedzenia. I o ile uważam je za zbiór zabobonnych przesądów nie mających wiele wspólnego z rzeczywistością, jedno z nich idealnie pasuje do ostatniego etapu naszego szwajcarskiego „Road Trip”. Powiedzenie to – „nie oceniaj książki po okładce” – doskonale odzwierciedla opis moich wrażeń po dniu spędzonym z manufakturą Ulysse Nardin. Nigdy nie byłem fanem (delikatnie mówiąc) czasomierzy UN, nie trafia do mnie ich stylistyka – i gdybym tylko na tym oparł swoją ocenę firmy, byłby to błąd wielkiego kalibru.
Manufaktura powitała nas w gościnnych progach w La Chaux-de-Fonds i Le Locle. Te właśnie lokacje, plus jeszcze jedno wyjątkowe miejsce, odwiedziliśmy by przekonać się na własne oczy, jak powstają czasomierze jednej z bardziej „egzotycznych” marek zegarmistrzowskich w branży. Oto, co zobaczyliśmy, poparte pokaźną liczbą zdjęć.
La Chaux-de-Fonds
Każdy etap „Road Trip” kierował nas w miejsce doskonale znane miłośnikom mechanicznego zegarmistrzostwa. Sainte-Croix, Plan-Les-Outes czy Schaffhausen znacie i kojarzycie zapewne co najmniej nieźle, podobnie zresztą jak La-Chaux-de-Fonds. W tym położnym w kantonie Neuchatel małym miasteczku (niespełna 38.000 mieszkańców) swoje siedziby ma kilka marek zegarkowych, m.in. opisany już wcześniej TAG Heuer. Tutaj na świat przyszedł założyciel legendarnej marki samochodowej, Louis Chevrolet i architekt-ikona Le Corbousier (Charles-Édouard Jeanneret-Gris). Tutaj też, wracając do tematu tej relacji, powstaje część komponentów i czasomierzy Ulysse Nardin. Na tym etapie warto również dodać, że marka kupuje u zewnętrznych dostawców m.in. koperty, wskazówki, paski i bransolety, lecz cała reszta elementów każdego zegarka powstaje in-house.
Budynek manufaktury, oddalony ledwie o kilkaset metrów od siedzib kilku marek z koncernu LVMH, skupia w sobie cały przekrój działalności firmy, od wytwarzania wszelkich komponentów zegarkowych, departamentu R&D (Research and Development, czyli dział badań i rozwoju) po sól każdej zegarmistrzowskiej marki z prawdziwego zdarzenia, czyli zegarmistrzów właśnie.
Imponujący park maszynowy UN (Ulysse Nardin) zajmuje całą parterową część budynku, skupiając w sobie zarówno nieodzowne dziś obrabiarki CNC…
… jak i obsługiwane ręcznie mniejsze i większe urządzenia, wykorzystywane do prac przedmontażowych i wykończeniowych wszelkiej maści.
Kluczowe miejsce w każdej marce zegarkowej zajmuje dział R&D. Tutaj powstają projekty nowych czasomierzy, pierwsze analizy i koncepcje, bez których stworzenie kolejnych modeli wydaje się praktycznie nierealne. Oczywiście dzisiejsze R&D to głównie uzbrojone w nowoczesny software komputery, ale idę o zakład, że i Abraham Louis Bregeut chętnie by z nich korzystał, gdyby tylko powstały dobre 200 lat wcześniej. Dział badań i rozwoju można śmiało nazwać swoistym mózgiem manufaktury, którego decyzje rzutują na każdy kolejny etap pracy nad zegarkiem, zarówno ze stylistycznej jak i czysto mechanicznej strony.
Budynek w La Chaux-de-Fonds to wreszcie i zegarmistrzowie. Przy całym szeregu biurek i stanowisk powstają wszystkie mechaniczne czasomierze Ulysse Nardin za wyjątkiem wielkich komplikacji, włącznie z nowym kalibrem UN-118 z krzemowym wychwytem DIAMonSIL (który dla UN wykonuje firma Sigatec z Sionu).
Co nas szczególnie zdziwiło, wielu z pracujących tu zegarmistrzów to ludzie bardzo młodzi, a już doświadczeni i legitymujący się konkretnym stażem. UN mocno stawia na regularne zasilanie swojej kadry ale i związki długoterminowe, a duży udział kobiet już chyba nikogo nie dziwi. Jak podkreślano nam na każdym kroku, ich cierpliwość i precyzja są bezcenne.
W drodze do Le Locle
Choć La Chaux-de-Fonds jest istotnym punktem działalności Ulysse Nardin, marka tak naprawdę kojarzona jest z innym miejscem – oddalonym o nieco ponad 8km Le Locle. Mniej więcej trzy razy mniejsze od La Chaux-de-Fonds miasteczko znacie zapewne z napisów na tarczach zegarków UN, czy też powstających tu Tissotów, Certin, Vulcainów i Mido. Zanim jednak dojechaliśmy do samej manufaktury, czekał nas jeszcze jeden bardzo wyjątkowy przystanek – Donze Cadrans.
Należąca od kilku lat do UN manufaktura specjalizuje się w wykonywanych w całości ręcznie tarczach z emalii, w kilku wariantach artystycznych. Miejsce to jest tak wyjątkowe jak tylko możecie sobie wyobrazić, i między innymi z tego względu poświęcimy mu osobny tekst. Teraz jednak wróćmy do Le Locle.
Le Locle
Usytuowany w Le Locle budynek Ulysse Nardin (siedziba główna marki) to połączenie „starej”, oryginalnej siedziby z kilkoma umiejętnie dobudowanymi częściami modernistycznymi. Pomijając najmniej ciekawą z punktu widzenia reportażu część administracyjną (marketing, zarządzanie, dział sprzedaży i obsługi klienta) i zapewne ciekawy dział projektowania kopert (którego nie widzieliśmy) przejdźmy od razu do sedna naszej wizyty. W Le Locle UN skupiło swoją, nazwijmy to bardziej artystyczną część działalności, łącznie z działem odnawiania i serwisu, ręcznego malowania tarcz, Wielkich Komplikacji łącznie z działem testów i kontroli jakości oraz własnym muzeum.
Zacznijmy więc z wysokiego C – departamentu Haute Horlogerie (Wielkiego Zegarmistrzostwa). Ulysse Nardin ma w swoim portfolio całą gamę bardzo skomplikowanych modeli, łącznie z tourbillonami, repetycjami minutowymi i wiecznym kalendarzem. Wszystkie one powstają w dużym, przestronnym i doskonale doświetlonym pomieszczeniu, gdzie przy szeregu zastawionych narzędziami biurek pracują wysoko wykwalifikowani zegarmistrzowie.
Każdy z nich składa jeden konkretny model (od A do Z), a ich ilość i poziom przyprawiają o zawrót głowy. Zresztą zerknijcie na zdjęcia.
W tym samym pomieszczeniu co zegarmistrzowie pracuje również dział kontroli jakości, weryfikujący wszelkie możliwe do zbadania i zmierzenia parametry gotowych zegarków.
Nieopodal departamentu HH swoje miejsce ma mocno rozbudowany dział restauracji. Ulysse Nardin szczyci się możliwością odnowienia praktycznie każdego kiedykolwiek stworzonego przez markę czasomierza, łącznie ze starymi morskimi chronometrami z przekładnią łańcuchową.
Zegarmistrzowie parają się wskrzeszaniem niedziałających mechanizmów (oraz restauracją tarcz i kopert/obudów) z wykorzystaniem najnowszych technologii ale jednocześnie w oparciu o bardzo pokaźny bank starych części.
W małym, klimatyzowanym pokoiku na parterze manufaktury swoje miejsce mają prawdziwe artystki ręcznego rzemiosła – panie zajmujące się malowaniem specjalnych cyferblatów. Każdy „obrazek” to godziny patrzenia w okulary mikroskopu i nadludzka wręcz precyzja, jakiej wymaga operowanie pędzelkami o grubości ludzkiego włosa (jeśli nie mniejszym). Powstające tu tarcze pochodzą zarówno z regularnej kolekcji (oczywiście z jej limitowanych modeli) jak i z indywidualnych zamówień klientów.
Ulysse Nardin datuje swoje początki na rok 1846, ma więc dobre 168 lat tradycji i historii. Taki dorobek aż prosi się o podejście muzealne – i takowe muzeum znajdziemy w siedzibie w Le Lecole (nomen omen właśnie miejscu narodzin marki). Ulokowana na eleganckim, wykończonym drewnem poddaszu ze spadzistym dachem część muzealna to pokaźny zbiór eksponatów związanych z marką i jej dziedzictwem (w tym jej marynistycznymi konotacjami vide kotwica w logotypie). Każda zegarmistrzowska manufaktura z historią powinna mieć takie mini-muzeum, wszak żadne opowieści nie zastąpią żywych eksponatów.
Wspomniałem na początku tego reportażu, że wizyta w manufakturze Ulysse Nardin dowiodła słuszności powiedzenia „nie oceniaj książki po okładce”. Istotnie moja ocena firmy przez pryzmat oglądanych pobieżnie zegarków czy nawet przetestowanego Maxi Marine Chronometer była, jak się okazało, co najmniej niesłuszna. Pomijając oczywistą oczywistość, czyli design i kwestię indywidualnego gustu, Ulysse Nardin to kawał znakomitej zegarmistrzowskiej manufaktury. Wprowadzenie wspomnianego już kalibru bazowego UN-118 otworzyło zupełnie nowe możliwości, a i o jego innowacyjności zapominać nie można. Na takiej bazie manufaktura przygotowała już chronograf UN-150, a kolejne werki są zapewne jedynie kwestią czasu. Na drugim biegunie mamy zegarki pokroju astronomicznego tercetu Trilogy Set i Moonstruck’a, repetycji z automatonami, różnorakich tourbillonów, muzycznej pozytywki w modelu Stranger czy wreszcie legendarnej kreacji Ludwiga Oechslina – Freak. Wszystkie one są namacalnym dowodem możliwości manufaktury i nieustannie realizowanej wizji nieżyjącego już Rolfa W. Schnydera. To on, wskrzeszając markę po wielu latach niebytu w roku 1983 (dokładnie w moje urodziny) wyznaczył drogę odejścia od obowiązujących kanonów i tworzenia zegarków jedynych w swoim rodzaju. 30 lat później firma kontynuuję tę drogę. I chociaż w kolekcji znajdziemy modele na wskroś klasyczne, to właśnie na własnym DNA Ulysse Nardin buduje swój sukces. DNA to poparte jest doskonałym poziomem, jaki dane nam było obejrzeć na własne oczy. Nie bez znaczenia jest też niezależność firmy, która pozwala jej rozwijać się i ewoluować we własnym, nie narzucanym odgórnie tempie. Zwiedzenie okazałych włości Ulysse Nardin dało odpowiedź na wiele pytań, a z Le Locle wyjeżdżaliśmy z uśmiechami na twarzach.
Druga część relacji – wizyta w Donze Cadrans – TUTAJ.