Recenzja Ulysse Nardin Maxi Marine Chronometer
Zanim na nadgarstki trafi nowa, manufakturowa wersja Maxi Marine Chronometer, przyjrzeliśmy się poprzedniej, bazowej wersji zegarka marki z Le Locle.
Kilka numerów wstecz magazyn REVOLUTION opublikował listę „Ojców Branży Zegarkowej” – 9 nazwisk najważniejszych dla ukształtowania współczesnej branży zegarkowej. Obok Nicolasa G. Hayka (Swatch Group), Philippa Sterna (Patek Philippe), Guntera Blumleina (założyciela Richemont Group), Theodora Schneidera (Breitling), Gino Macaluso (Girard Perregaux), Francka Mullera i Vartana Sirmakesa (Franck Muller) oraz Jeana-Claude Bivera (Hublot) ostatnim uhonorowanym został Rolf Schnyder, twórca sukcesu Ulysse Nardin. Każdy z wymienionych bohaterów zegarmistrzowskiego świata miał swój wkład w uratowanie (po kryzysie kwarcowym) i odrodzenie sztuki tworzenia mechanicznych zegarków. Każdy z nich kierował się własną wizją, a zbudowane na ten wzorzec marki są dziś potęgami, choć każda w zupełnie innym stylu i formie. Kiedy Rolf Schnyder przejmował upadającą manufakturę Ulysse Nardin, jego cel był jasny i klarowny – tworzenie nowej, zegarmistrzowskiej rzeczywistości. Ambitnego Schnydera nigdy nie interesowało odtwarzanie przeszłości (choć darzył ją ogromnym szacunkiem), a kreowanie przyszłości. Z wizji tej, wspartej ponadprzeciętną odwagą i skłonnością do podejmowania ryzyka, powstały takie mechaniczne dzieła jak Moonstruck, Sonata, trio astronomiczne (Planetarium Copernicus, Astrolabium Galileo Galilei, Tellurium Johannes Kepler) czy dziwaczny Freak. Schynder był również pierwszym, który do mechanicznego zegarmistrzostwa wprowadził krzem.
Pomimo niespodziewanej śmierci zegarkowego wizjonera w kwietniu ubiegłego roku, Ulysse Nardin, dowodzone teraz przez Patricka Hoffmanna, dalej stawiać będzie na rozwój i przyszłość, dalej ze szczególnym uwzględnieniem krzemu, jako innowacyjnego złotego środka na bolączki od dekad trapiące zegarmistrzów. Obok ultra-skomplikowanych i szalonych kreacji UN postawiło również (jeszcze decyzją Schnydera) na stworzenie bazowego, podstawowego kalibru automatycznego – UN 118 – oczywiście z krzemowym (a konkretnie krzemowo-diamentowym) wychwytem DIAMonSIL. Mechanizm zamknięty został w modelu Marine Chronometer Manufacture na wzór zegarka, który do tej pory stanowił tzw. wejściową propozycję w ofercie marki. Nowy zegarek to klasowa, manufakturowa propozycja, natomiast poprzednik… no właśnie. Oto moje wrażenia z dwutygodniowego obcowania z oryginalnym Maxi Marine Chronometer, w wersji stalowej.
„UN style”
Z każdym dniem testowania Maxin Marine Chronometer zyskiwał w moich oczach. Pierwszy kontakt mógłbym określić jako totalny brak emocji – zarówno pozytywnych jak i negatywnych. Z całą pewnością stylistyka, jaką oferuje swoim klientom Ulysse Nardin to dość specyficzne (wiem, że to wyświechtane słowo) podejście do projektowania wizerunku zegarka, który przecież jest pierwszym, a często i decydującym czynnikiem przy ewentualnym wyborze.
Tarczę w kolorze czarnym, otoczoną przez ring minutowy z luminescencyjnymi punktami w miejscu indeksów godzinowych, stanowią głównie spore, białe rzymskie cyfry godzin oraz dwie małe tarcze, ulokowane naprzeciw siebie na godzinach 12 i 6. Ta na górze, otoczona metalowym pierścieniem, to analogowy wskaźnik rezerwy chodu. Ta większa, u dołu cyferblatu, to mała sekunda w charakterystycznej stylistyce morskich chronometrów (stylistyce całego zegarka), z wyraźnie zaznaczoną podziałką sekundową, arabskimi indeksami i wpisanym w środek „Officialy Certified Chronometer – 1846”. Dodatkowo w tarczkę tę wkomponowane jest okrągłe okienko datownika, osadzone bardzo głęboko w mechanizmie i przez to (aby dało radę datę odczytać) opatrzone lupką powiększającą, doklejoną do szafirowego szkła (od spodu). Razem z nazwą marki i lokalizacją manufaktury (Le Locle – Swiss) tarcza jest zdecydowanie bogata (amerykanie mówią w taki przypadku „zajęta”). Odczytanie czasu nie stanowi jednak żadnego kłopotu. Data jest wyraźna bardziej, niż w większości normalnie osadzonych dysków, natomiast cały design jest (choć osobliwy) spójny, a przede wszystkim ma swój charakter. Z tarczą dobrze współgra smukła, 43mm, stalowa koperta ze zintegrowanymi uszami (a raczej tym, co łączy z kopertą bransoletę) i wąskim bezelem na boku ząbkowanym niczym brzeg monety. Bardzo sympatyczny dodatek stanowi przymocowana do boku koperty tabliczka z wygrawerowanym numerem egzemplarza (choć to nie limitowana edycja, taki patent dodaje pewnego smaczku). Ulokowana tradycyjnie na godzinie 3, zakręcana i troszeczkę za mała koronka operuje w trzech pozycjach. Są to kolejno: dokręcenie sprężyny głównej, regulacja daty (tylko do przodu) oraz ustawianie czasu.
Stalowa wersja Maxi Marine Chronometer dostępna jest w trzech opcjach: na dwóch paskach, skórzanym lub gumowym oraz na stalowej bransolecie. Ten ostatni wariant to masywna, stalowa konstrukcja z polerowanymi (od zewnątrz) i satynowanymi (wewnątrz) ogniwami, skręcanymi na duże, ułatwiające regulację śrubki. Bransoletę, której jedno z ogniw zdobi wytłoczona kotwica, zapina się na świetnie spasowane, masywne, zabezpieczone dwoma przyciskami zapięcie motylkowe, które ma jeszcze jedna zaletę. Całość zaprojektowano tak, że zapięcie jest integralną częścią konstrukcji, płynnie wychodzącą z ogniw. Takie rozwiązane, w przeciwieństwie do standardowych, nazwijmy to modułowych zapięć, daje nie tylko lepszy efekt wizualny, ale i podnosi komfort noszenia zegarka na nadgarstku. Brak mikroregulacji rekompensują tzw. półogniwa czyli ulokowane zaraz przy zapięciu mniejsze ogniwa, których odejmowanie lub dokładanie pozwala stosunkowo precyzyjnie dopasować czasomierz do nadgarstka.
Na bransolecie czasomierz ma lekko sportowy charakter – to raz. Dwa, co ważniejsze, to nieodparte wrażenie, że taka bransoleta kompletnie nie pasuje do takiego zegarka. Jest zbyt masywna, zbyt sportowa, jakby przełożona z innego modelu. Czasomierz wygląda bardziej elegancko na skórzanym pasku, opcji chyba najlepszej w relacji do ogólnego designu.
Tylko ETA
Wewnątrz wysokiej na 11mm koperty zamknięty jest największy, z punktu widzenia ceny (o czym więcej za chwilę), mankament bazowej Maxi Marine Chronometer – automatyczny kaliber UN-26. Od czasomierza z ceną ponad 33.000PLN należałoby wymagać więcej, niż jedynie modułowo (moduł rezerwy i małej sekundy) i wizualnie zmodyfikowany, standardowy kaliber ETA 2894-2. Oczywiście nikt nie powiedział, że sprawdzona i ceniona konstrukcja ETY to mechanizm zły. Jednak w zegarku za takie, niemałe przecież pieniądze, można by spodziewać się nieco bardziej wysublimowanej, może nawet manufakturowej konstrukcji. Nie zmienia to faktu, że pracujący z częstotliwością 4Hz i gwarantujący pełne 42h rezerwy chodu kaliber to dobry i solidny silnik, a przypisany do zegarka certyfikat chronometru COSC (Controle Officiele de Swiss Chronometers) zapewnia mieszczącą się w przyzwoitych wartościach +4/-6 sekund odchyłkę dobową. Również czysto użytkowe parametry werku (stop sekunda, szybka korekta daty, dokręcanie koronką) to zdecydowane plusy.
Wspomniana wcześniej ingerencja zegarmistrzów UN w kaliber ETA – a więc jego dekoracja – to zasłaniający połowę mechanizmu, duży wahnik z logo Ulysse Nardin, cyrkularne pasy genewskie na mostkach i termicznie niebieszczone wybrane śrubki. Szkoda także, że podając parametry zegarka marka nie wspomina o rzeczywistym pochodzeniu kalibru – nieświadomy (tudzież nie uświadomiony przez sprzedawcę) klient może zostać wprowadzony w błąd. Inna sprawa, że w branży to dość często stosowany proceder.
Mając w głowie debiutującą właśnie manufakturową wersję Marine Chonometer, która kosztować ma stosunkowo niewiele więcej niż recenzowany poprzednik, ciężko wystawić jednoznaczną ocenę. Z pewnością nowa wersja jest zegarkiem ciekawszym, mechanicznie lepszym i bardziej dopracowanym. Jednocześnie jest jednak wyraźnie droższa oraz większa, a nowe 45mm dla sporej grupy odbiorców będzie dyskwalifikujące. I właśnie wtedy Maxi Marine Chronometer może okazać się propozycją idealną. Stylistyka zegarka jest „specyficznie specyficzna”, ale – jak pokazuje historia – obrana przez Ulysse Nardin droga pozwoliła firmie znaleźć szerokie grono zwolenników. Problematyczna może być również cena, ale chyba każdy znający się na zegarkach choć trochę wie, że wycena mechanicznych czasomierzy już dawno przestała mieć cokolwiek wspólnego z racjonalnością.
Na (+)
– „charakterny” design
– bardzo dobry komfort użytkowania
– świetna bransoleta i zapięcie
– marka z wizją i charakterem
Na (-)
– tylko ETA
– wysoka cena
– znacznie lepszy następca
Ulysse Nardin Maxi Marine Chronometer
Ref.: 263-67-7M/42
Mechanizm: UN-26 (ETA 2894-2), automatyczny, 42h rezerwy chodu, 28.800 A/h, mała sekunda, rezerwa chodu, datownik
Tarcza: czarna z indeksami rzymskimi
Koperta: 43×11mm, stal, szafirowe szkło z antyrefleksem, szafirowy dekiel
Wodoszczelność: 200m
Pasek: stalowa bransoleta z zapięciem motylkowym, zabezpieczonym dwoma przyciskami
Limitacja: —
Cena: ~33.000PLN
Opracowanie i zdjęcia: Łukasz Doskocz