
Road Trip: Z wizytą w Donze Cadrans
Gdyby w dzisiejszym zegarmistrzostwie szukać prawdziwie ręcznego, tradycyjnego rzemiosła, należąca do Ulysse Nardin manufaktura Donze Cadrans będzie najdoskonalszym przykładem.
Jak dobrze wiecie, zegarek mechaniczny to nie tylko jego czysto zegarmistrzowska, czyli mechaniczna strona – choć ta oczywiście jest elementem najważniejszym. Każdy czasomierz to także koperta, pasek lub bransoleta, zapięcie i, a może przede wszystkim, tarcza. Wedle wszelakich statystyk i ankiet większość ludzi wybiera zegarek „oczami” tzn. po jego wyglądzie i stylistycznych detalach – a tutaj rolę wiodącą odgrywa tarcza. To ona, nie bez powodu często nazywana twarzą zegarka, decyduje o pierwszym wrażeniu, jakie całość wywiera na swoim potencjalnym, przyszłym właścicielu. Cyferblatów jest tak wiele jak samych czasomierzy, a ich poziom skomplikowania sięga od prostych, drukowanych, przez te z nakładanymi aplikacjami, po giloszowane, grawerowane i wreszcie te cenione najwyżej – emaliowane. I tu właśnie dochodzimy do finalnego punktu naszego szwajcarskiego Road Trip – Donze Cadrans – manufaktury artystów-emalierów. Firma od września 2011 roku należy do Ulysse Nardin i choć w odnowienie oraz modernizację budynku zainwestowano pokaźną sumę szwajcarskich franków, emaliowanie jest tu dalej wykonywane starą, sprawdzoną, ręczną metodą rodem z 1972 roku – daty założenia firmy przez Francisa Donze – która nieustannie robi potężne wrażenie.

Skromny i niepozornie wyglądający budynek Donze Cadrans przy Rue de l’Avenir 36 w Le Locle w żaden sposób nie zwiastuje tego, co czeka nas po przekroczeniu jego progów. Choć obiekt jest stosunkowo sporych rozmiarów, pracuje w nim ledwie garstka ludzi – i mimo że jest ich niewielu, tym razem nie ilość, a jakość ma znaczenie.
Ekipą pracowników dowodzi Claude-Eric Jan. Poza nim za powstawanie emaliowanych tarcz w 4 różnych technikach odpowiada kilku wyspecjalizowanych rzemieślników – podczas naszej wizyty przy stanowiskach pracy w skupieniu siedziały 4 osoby, każda odpowiedzialna za inny etap lub metodę produkcji. Już pierwsza sala budynku, z kilkoma próbkami tarcz i całą gamą próbników kolorów dała nam wyobrażenie tego, co za chwilę zobaczymy.

Sama emalia to z definicji miękkie szkło skomponowane z krzemionki, ołowianej minii i sody. Emaliowy proszek, wraz z opcjonalnymi dodatkami, które determinują jej plastyczność i kolory, przygotowuje się a następnie wypala w specjalnych piecach, w temperaturze rzędu 800-1200 stopni Celsjusza. Co zdumiewające (w dobie dzisiejszej technologii i możliwości) cały proces odbywa się ręcznie i kontrolowany jest tylko i wyłącznie organoleptycznie, bazując na doświadczeniu danego rzemieślnika.

Biały proszek emalii trafia na miedziane, pokryte specjalnym niepalącym się żelem płytki (bazę tarczy), a następnie na przypominającej szpadel tacy jest wsuwany do rozpalonego pieca.

Kluczowe jest precyzyjne wyczucie czasu – kruche szkło jest bowiem niezwykle delikatne (jak to szkło).

Każdy zbyt gwałtowny ruch, zbyt szybkie lub za wolne umieszczenie albo wyciągnięcie płytek z pieca niechybnie doprowadzi do pęknięcia lub innego typu uszkodzenia emalii – a tego naprawić się już nie da, o czym zresztą najlepiej świadczył cały kosz „nieudanych” tarcz, które przydarzają się regularnie nawet pracującym w Donze Cadrans fachowcom. W zależności od typu emaliowania, koloru i kilku innych parametrów proces wypiekania i aplikowania proszku na tarczę jest powtarzany kilkukrotnie, a po każdym etapie wszelkie możliwe do zniwelowania skazy usuwa się ręcznie przy pomocy małych narzędzi.

Wspomniane 4 typy zegarkowej emalii to Grand Feu, Cloisonne, Champleve i Flinque. Pierwszy z nich, najczęściej spotykany, to technika stopniowego wypalania emaliowanej tarczy w żywym ogniu (grand feu – wielki płomień), do uzyskania pożądanego rezultatu kolorystycznego. Tarcza jest następnie stemplowana emaliowym proszkiem i wypalana ponownie, tak by wszelkie aplikacje „związały się” z emaliowaną bazą.
Cloisonne to emaliowanie polegające na tworzeniu danego obrazka czy motywu tarczy za pomocą cieniutkich, złotych drutów. Cały proces odbywa się ręcznie, a siedzący przed mikroskopem artysta pieczołowicie i skrupulatnie odwzorowuje na metalowej bazie cyferblatu motyw, który następnie wypełniany jest różnokolorową emalią i wypalany do pożądanego efektu.

Podobna metodologia dotyczy techniki zwanej Champleve – z tą różnicą, że tutaj emalią wypełnia się motywy wygrawerowane uprzednio w metalowej powierzchni tarczy. Całość jest następnie wypalana i polerowana.

Ostatnia z wykonywanych w Donze Cadrans technik emaliowania to Flinque czyli aplikowanie emalii (piórem) na powierzchnię, którą wcześniej ozdobiono grawerowaniem lub giloszowaniem. Nałożona na tak przygotowane podłoże emalia jest następnie wypalana, a potem polerowana do uzyskania błyszczącej powierzchni.

Ponieważ technika miniaturowego emaliowania jest dzisiaj już mocno zapomnianą sztuką, a jej kultywowanie to ledwie kilka miejsc na świecie, Donze Cadrans w swoje dzieła zaopatruje sporą część zegarkowego rynku. Poza Ulysse Nardin, który oczywiście jest partnerem głównym, powstają tu także cyferblaty dla takich firm jak Patek Philippe, Girard Perregaux, Breguet, Blancpain, Jaeger-LeCoultre czy Roger Dubuis. Każda wykonana tarcza jest katalogowana w przepastnym archiwum wraz z dokładnym opisem i wszelkimi danymi niezbędnymi do jej odtworzenia, gdyby kiedykolwiek zaszła taka konieczność.
Kiedy żegnaliśmy się z Claude-Ericiem Janem i warsztatami manufaktury, byliśmy więcej niż zadowoleni. Okazało się bowiem – i mogliśmy to zobaczyć na własne oczy – że we współczesnym procesie tworzenia zegarków, który nie oparł się nowoczesnej technologii i industrializacji, są jeszcze miejsca bazujące na doświadczeniu i talencie rzemieślników i pracy ich rąk. Zegarki z emaliami są bardzo drogie i ekskluzywne, ale sposób w jaki powstają uzasadnia wysoką cenę. Często mówimy o zegarmistrzostwie jak o sztuce i w Donze Cadrans takie określenie jest jak najbardziej na miejscu. Artyści emalierzy wykonują swoją pracę z prawdziwą dumą i pasją, która zaraża nawet, jeśli artystyczne zegarki to niekoniecznie nasz ulubiony typ.

Naszą relację z wizyty w Ulysse Nardin znajdziecie TUTAJ.