Road Trip: Z wizytą w firmie Oris
Jedna z niewielu niezależnych marek zegarkowych, która odniosła globalny sukces. Klienci cenią ją nie tylko za interesujące wzornictwo, ale również relatywnie przystępne cenowo innowacyjne komplikacje, takie jak wysokościomierz czy głębokościomierz. Podczas wizyty sprawdziliśmy, skąd Oris czerpie pomysły na nowe kolekcje oraz jak wyglądała praca m.in. nad dedykowanym na polski rynek modelem „Żelazny”.
Siedziba firmy mieści się w niemieckojęzycznej części Szwajcarii, w małej, malowniczej miejscowości Hölstein. Sam budynek nie wyróżnia się niczym szczególnym i gdyby nie duży napis Oris, można by pomyśleć, że to po prostu kamienica. Po wejściu do środka nie mamy już jednak wątpliwości, gdzie się znajdujemy. Naszym przewodnikiem i – jak się później okazało – niezwykle ciekawym rozmówcą, został sam CEO marki Ulrich Herzog.
Oris – niezależna marka na globalnym rynku
Odwiedziliśmy już sporo marek zegarkowych, ale po raz pierwszy zdarzyło się, żeby najważniejsza osoba w firmie poświęciła nam aż tyle czasu, oprowadzając nas po całej siedzibie od A do Z. Ulrich Herzog nie tylko wiedział, co i jak robi się w poszczególnych działach, ale również doskonale znał osoby w nich pracujące, nawet szeregowych pracowników. O taką atmosferę i komfort pracy z pewnością łatwiej u niezależnych graczy, gdzie sztywne korporacyjne reguły można nieco poluzować. Herzog kupił Orisa w 1982 roku od ówczesnego właściciela, firmy Asulab SA (obecnie część Swatch Group) i już na początku podjął decyzje o porzuceniu produkcji mechanizmów – głównego filaru dotychczasowej działalności – i skupieniu się na projektowaniu zegarków oraz komponentów, zasilanych werkami pochodzącymi od zewnętrznych dostawców. Ten schemat działalności nie zmienił się niemal od 35 lat. Co prawda Oris w 2014 roku na swoje 100. urodziny przygotował kaliber 110, wzbogacany w kolejnych latach o nowe komplikacje (np. wskazanie daty czy rezerwy chodu), ale nie należy się spodziewać, że w najbliższym czasie mechanizmy in-house znajdą się w większej liczbie gotowych zegarków. Herzog, zapytany przez nas, czy to pokaz ich możliwości, czy raczej plan zastąpienia części mechanizmów kupowanych od zewnętrznych dostawców, odpowiedział, że zdecydowanie to pierwsze. Produkcja kalibrów in-house jest kosztowna i klienci nie byliby gotowi na dość znaczący wzrost finalnej ceny czasomierzy. Jaka jest zatem recepta Orisa na sukces i odnalezienie się w dość trudnej dla branży zegarmistrzowskiej sytuacji? Według właściciela marki należy po prostu robić dobre jakościowo zegarki dla ściśle wybranego segmentu klientów.
Prawdziwe zegarki dla prawdziwych ludzi
Każda niezależna marka zegarkowa, nie będąca częścią żadnej silnej grupy musi postarać się o zbudowanie solidnego DNA, tak by nie tylko odróżnić się od konkurencji, zbudować właściwą politykę cenową, ale przede wszystkim zainteresować czymś wyjątkowym końcowego odbiorcę. A ten, jak wiadomo, ma w czym wybierać i nie jest łatwo wygrać „bitwę” o jego nadgarstek. Orisowi chyba się udało, szczególnie, że w trudnym dla branży 2016 roku firma zanotowała spory wzrost. Co było jego powodem? Według Herzoga przede wszystkim umiejętne połączenie unikatowych innowacji, między innymi głębokościomierza czy wysokościomierza, oraz relatywnie niezbyt wygórowanych cen, co w konsekwencji spowodowało większe zainteresowanie firmą z Hölstein przedstawicieli tzw. klasy średniej.
Herzog twierdzi, że nie ma ambicji budowania prestiżu poprzez windowanie kwot, jakie trzeba by zapłacić za produkowane przez niego czasomierze i tym samym docieranie do bardziej zamożnej grupy klientów. Trzeba uczciwie przyznać, że ta strategia się sprawdza, również na polskim rynku.
Od projektu do gotowego zegarka
W dość dużym pokoju, gdzie projektowane są nowe zegarki pracują trzy osoby. Zanim designerzy przystąpią do pracy nad kolejnym modelem, zadają sobie pytanie: „kto będzie go nosił?”. Odpowiedzi wcale nie są zapisywane w myślach, czy na kartce papieru, ale w postaci zdjęć i ilustracji mężczyzn w różnych strojach i sytuacjach przypiętych do ściany. Dopiero po takich analizach pojawiają się pierwsze założenia i projekty, na podstawie których powstają próbki, np. różnych tarcz od kilku producentów. W dalszej kolejności poddaje się je ocenie i w efekcie wybiera jedną, ostatecznie trafiającą do zegarka. To samo dotyczy bransolet i innych elementów. Niektóre komponenty, np. paski, drukuje się na drukarce 3D. I choć w dotyku są dalekie od tego, co kupujemy w sklepie, wizualnie wyglądają niemal identycznie. Dzięki nim firma może eksperymentować, zanim zdecyduje się finalnie wybrać materiał i kolor. Również przy użyciu drukarki 3D lub mosiądzu przygotowuje się prototypy kopert. Kiedy ich wzór zostaje ostatecznie zaakceptowany trafią do produkcji do zewnętrznego podwykonawcy.
Korzystając z okazji zapytaliśmy Ulricha Herzoga skąd Oris czerpie pomysły na swoje zegarki. Okazało się, że głównie z rozmów z swoimi lokalnymi dystrybutorami oraz przedstawicielami mediów. Bazując w dużej mierze na ich uwagach i recenzjach przygotowywane są nowsze, udoskonalone wersje. Wszystko dzieje się w tzw.: „Workshop of the future”. To tutaj powstają plany i grafiki prognozujące kiedy i jakie zegarki będą produkowane. W tym miejscu zobaczyliśmy również prototypy związane z czasomierzem „Żelazny II”.
Ponadto Oris dysponuje dobrze zachowanymi archiwami, gdzie przechowuje nie tylko wszystkie prototypy, ale także modele, które nigdy nie weszły do produkcji.
W kolejnych pokojach umiejscowiono dział kontroli jakości, w którym spotkaliśmy Polaka. Pracuje w firmie niedługo, a zapytany przez nas – oczywiście po polsku – o atmosferę odpowiedział, że jest bardzo zadowolony. Ile w tym dyplomacji, a ile prawdy – ciężko ocenić, ale atmosfera rzeczywiście sprawiała wrażenie przyjaznej.
W Orisie sprawdzane są – w zależności od modelu – wybrane sztuki lub całe serie, np. wszystkie tarcze zegarków. Do weryfikacji jakości małych komponentów służą specjalistyczne mikroskopy i urządzenia.
Firma kontroluje również precyzję chodu swoich czasomierzy. W przypadku, kiedy np. mechanizm nie spełnia narzuconych norm, jest regulowany przez zegarmistrza, a gdy i to nie pomoże, wraca do dostawcy.
Sprawdzeniu poddawane są również wszystkie komponenty dostarczane od zewnętrznych podwykonawców. Po pozytywnej weryfikacji wędrują do magazynu, z którego później trafiają do nowych i serwisowanych zegarków. Zapytaliśmy jakiego najstarszego Orisa moglibyśmy naprawić niemal od A do Z. Okazało się, że może być to czasomierz sprzed 30 lat.
Do każdego czasomierza przygotowywana jest karta gwarancyjna ze specjalnym kodem 3D. Dzięki niemu firma ma dostęp do o wiele większej liczby informacji niż tylko numer seryjny mechanizmu czy koperty.
Oris wprowadził również platformę internetową do zamówień, z której korzystają przedstawiciele w poszczególnych krajach. Takie rozwiązanie pozwala znacznie szybciej reagować na zapotrzebowanie rynku.
Na koniec odwiedziliśmy pokój, w którym zobaczyliśmy historyczne egzemplarze oraz plakaty reklamowe vintage. Nie zabrakło również charakterystycznego symbolu marki, obecnego również podczas targów w Bazylei, czyli sympatycznego niedźwiadka.
Wizyta w Orisie należała do jednej z ciekawszych jeśli chodzi o spotkania w firmach zegarkowych. Sporą niespodzianką było nie tylko poznanie samego szefa firmy, ale przekonanie się na własne oczy, że on tak naprawdę żyje tym biznesem i zna jego wszystkie aspekty. Widać, że dla Ulricha Herzoga to nie tylko sposób na zarabianie pieniędzy, ale również pasja i hobby, którymi potrafi zarazić pracowników. Niewątpliwie jest to jedna z najbardziej popularnych marek niezależnych. Miejmy nadzieję, że nadal będzie się rozwijać przynosząc ciekawe projekty zegarkowe, również z polskim akcentem.