Recenzja Oris Divers Sixty-Five [zdjęcia live, cena]
Zegarki dla nurków mają się doskonale, nieprzerwanie będąc najbardziej chyba popularnym rodzajem naręcznych czasomierzy. Królem bezsprzecznie pozostaje Submariner, ale wraz z modą na vintage swój kawałek „diverowego” tortu próbują uszczknąć inni, jak choćby Oris z modelem à la lata 60.
„Nurkowanie to piękna, ale czasem śmiertelnie niebezpieczna pasja.” – mówi moja koleżanka Honorata, prywatnie instruktorka nurkowania. „Każdy szanujący się nurek musi więc zadbać o odpowiednie zaplanowanie każdego nurkowania, mając na uwadze cel, zapasy gazów i czas planowanej, koniecznej dekompresji. Równie ważne jest przygotowanie kompletnego sprzętu, odpowiedniego do konkretnych warunków nurkowania. Jako, że nie zaleca się nurkowania solo, istotne jest omówienie planu i sprawdzenie poprawnego działania sprzętu razem ze swoim partnerem nurkowym tudzież całym zespołem. Tylko, gdy wszystkie te elementy są spełnione i dopracowane, można w pełni oddać się przyjemności doświadczania podwodnej ciszy i stanu nieważkości identycznego jak w kosmosie.”
Zakładając, że podobnie jak ja, nigdy nie nurkowaliście, możecie – uruchamiając wyobraźnię – przypisać eksplorowaniu morskich i oceanicznych głębin całkiem romantyczny wymiar. W przeciwieństwie jednak do dobrego romansu tu zdrowy rozsądek bierze górę nad emocjami, a odpowiedni, wspominany w cytacie sprzęt jest niezbędny co najmniej tak jak woda, w której się zanurzy. A gdzie w całym tym wyposażeniu znajduje się zegarek – cóż, tu cały romans pryska. O ile nurkowie z czasów debiutu Rolexa Submarinera, Blancpaina Fifthy Fathoms czy Omegi Ploprof korzystali z mechanicznych czasomierzy jak z pełnoprawnego narzędzia pomiarowego, dziś skutecznie wyparła je elektronika. Nurkowy komputer szybko i bezbłędnie obliczy czas zanurzenia, głębokość, rezerwę powietrza w butli i czas przystanków dekompresyjnych, bez których wynurzenie się z większej głębokości jest trochę jak samobójstwo. Zegarek na rękawie skafandra nurka to dzisiaj czyste gadżeciarstwo, tylko w wydaniu nurka który przypadkiem jest również – tak jak my – zegarkowym świrem. 95% produkowanych obecnie diverów pewnie nigdy nie zanurzy się pod wodę głębiej niż w przeciętnym basenie i już w dniu swojego powstania skazana jest na tzw. „desk diving”. Nie ma się co obrażać, że znakomita większość zegarkowych funkcji i komplikacji nigdy nie będzie używana zgodnie ze swoim naturalnym przeznaczeniem. A że divery to fajne zegarki, z przyjemnością „biurkowo” ponurkowałem z nowym Orisem Divers Sixty-Five – „budżetowym zegarkiem roku 2015” według CH24.PL.
Vintage
Od kilku dobrych lat moda na vintage jest w branży zegarkowej pewniejsza niż śnieg w zimie i chyba już zdążyliśmy się do niej przyzwyczaić. Klasyka zawsze dobrze się sprzedaje (stąd i jej legendarna ponadczasowość) nie dziwi więc fakt coraz szerszego otwierania zakurzonych archiwów i wydobywania z nich kolejnych inspiracji. Oris na wzór swojego zegarka wybrał model z 1965 roku po czym stworzył jego bardzo wierną reedycję.
Od strony stylistycznej jednym z najważniejszych elementów „vintage” jest prostota. Kiedyś zegarki projektowano z myślą o ich funkcjonalności i nienachalnej estetyce. Kunszt designera polegał na perfekcyjnym zgraniu prostych detali, a jeśli pojawiały się bajery, miały one mocno przemyślany charakter. Dobrze zaprojektowany diver powinien z zasady być tool-watchem, czyli zegarkiem-narzędziem. Jak słusznie zauważył ostatnio jeden z moich znajomych dziennikarzy, nikt nie kupuje młotka bo jest efektownie zaprojektowany i ma ręcznie inkrustowany trzonek. Kupuje się go, bo dobrze wbija gwoździe. Podobnie jest z dobrym diverem – ma być rasowym, bezkompromisowym narzędziem, nawet jeśli nigdy nie zanurzy się pod wodę.
Zdecydowanym wyróżnikiem Orisa Divers Sixty-Five są umieszczone na jego czarnej, wypukłej, połyskującej tarczy duże indeksy godzinowe. Szczególnie te na godzinach 12, 3, 6, 9 nadają cyferblatowi charakteru, zdecydowanie urozmaicając tradycyjnie proste oblicze „divera”. Wszystkie żółte aplikacje, łącznie z wypełnieniem dwóch wskazówek, zrobione są ze świecącej na zielono luminowy. Na wysokości godz.6 dyskretnie wkomponowano małe okienko datownika, które absolutnie nie zakłóca spójności i czytelności. Nad nim nadrukowana jest informacja o wodoszczelność (100m). Drugi, biały napis „ORIS Automatic” widnieje na godz.12. Cały projekt jest dobrze zbalansowany i ciekawy, z charakterem i bardzo efektownymi odbłyskami światła, które potęguje wypukłe, szafirowe szkło (z wewnętrznym antyrefleksem). Niby pod wodą mogłoby to stanowić problem, ale w codziennym użytkowaniu robi naprawdę świetne wrażenie. No i wygląda jak stosowane kiedyś masowo pleksi czyli szkło akrylowe.
Szafirowy front osadzono w aluminiowym, pokrytym czarną powłoką bezlelu nurkowym z namalowaną podziałką minutową. Kiedyś używało się go jako jedynego właściwie sposobu, by precyzyjnie określić przystanki dekompresyjne albo ilość powietrza w butli. Dzisiaj to po prostu nieodzowna część każdego „nurka”, choć praktycznie zastosowanie dla niego ciężko mi znaleźć. Ten w Orisie 65 jest dość wysoki i wygodny w obsłudze. Na każda minutę przypadają 2 kliknięcia, pełny obrót daje ich wiec 120.
Bezel osadzono na wykonanej ze stali, wykończonej szlifowaniem i polerowaniem kopercie z prostymi, dość długimi i wychodzącymi bezpośrednio z niej uszami. Po prawej stronie swoje miejsce zajmuje duża, wygodna koronka – zakręcana, z wypolerowanym i ozdobionym logo Orisa czołem. Osadzono ją na lekko odstającym od koperty elemencie, co wizualnie na pierwszy rzut oka wygląda dość dziwnie, ale z czasem przestaje przeszkadzać. Koronka nie ma żadnych osłon, a operuje się nią absolutnie intuicyjnie i bez żadnych problemów. Całość ma 40mm średnicy, jakieś 12mm grubości i świetny, gumowy pasek, co razem przekłada się na komfort noszenia – ale o tym za chwilę.
Jak w każdym rasowym diverze, tak i w Orisie „65” znajdziemy pełny dekiel. Stalową, wkręconą osłonę mechanizmu wypolerowano i ozdobiono szeregiem napisów oraz old-schoolowym logo.
Co w środku
Kolejną obok powściągliwej stylistyki i prostej formy cechą zegarka nurkowego jest niezawodny mechanizm. Niezawodny, czyli taki, który pracuje jak dobry wół pociągowy, bez zbędnych wodotrysków, komplikacji i zegarmistrzowskich popisów. Oris co prawda od pewnego czasu ma w swojej ofercie pseudo-manufakturowy kaliber – Calibre 110, opisany przez nas TUTAJ – ale w swoim nurku postawił na sprawdzony i raczej niezawodny automat – Sellitę SW 200-1. Mechanizm ma 38h rezerwy chodu (trochę mało, ale do przeżycia) i zdecydowanie ułatwiające życie funkcje stopowania sekundnika i szybkiej korekty datownika. Można go też dokręcić koronką. Balans werku pracuje z częstotliwością 4Hz (28.800 A/h). Przez cały czas trwania testu nie zauważyłem niczego, co pozwoliłoby mi narzekać na wybór Orisa w kwestii napędu – Sellita to solidny, podstawowy mechanizm. Dobrze trzyma czas i rezerwę chodu (nie mierzyłem precyzyjnie, ale poważniejszych odchyłek nie stwierdzono), a przede wszystkim świetnie spełnia swoją rolę.
Wrażenia
Wartością, która determinuje wrażenie z użytkowania zegarka jest przede wszystkim odpowiedź na trywialne z pozoru pytanie – jak się to-to nosi? Divers Sixty-Five, ze swoją bardzo dobrze zwymiarowaną kopertą (40mm jest w sam raz) i gumowym paskiem nosi się znakomicie. Z zegarkami jest trochę tak, jak z pewnym przysłowiem o modzie, które mówi, że idealnie dobrany strój wybiera się z głową, zakłada, a potem całkowicie o nim zapomina. Nie przeszkadza, nie uwiera i idealnie dopasowuje się do naszej sylwetki. Od pewnego czasu mocno zacząłem doceniać tę wartość zarówno przy ubraniach jak i przy zegarku, który zapinam na nadgarstku.
Jedyny właściwie użytkowy mankament testowanego Orisa, to jego pasek, a właściwie jego długość. Divera powinno się w jakiś sposób dać zapiąć wygodnie na piance nurkowej. Niektórzy producenci rozwiązują ten problem dodatkową przedłużką, tudzież innym, dołączonym w zestawie paskiem, w który w razie potrzeby łatwo można zaopatrzyć zegarek. Oris postawił na jeden, baaaaaardzo długi pasek z miękkiej, fakturowanej gumy. O ile do samego jego wykonania, satynowanej klamerki z trzpieniem i ogólnego odbioru nie mam zastrzeżeń, o tyle jego długość i tylko jedna, gumowa szlufka, mocno przeszkadzają. Pasek albo odstaje mocno na końcu, albo – kiedy szlufkę przesuniemy do końca – odstaje na środku. Dodatkowa szlufka załatwiłaby sprawę. Na szczęście poza wersją z testu Divers Sixty-Five dostępny jest też w opcji z oliwkowo-zielonym lub czarnym paskiem materiałowym (coś a’la NATO, ale montowane tradycyjnie teleskopami), a świetnie wygląda na całej gamie customowych pasków hand-made. Gdybyście jednak preferowali divery na bransolecie i taką opcje Oris wprowadził właśnie do oferty.
W przeciwieństwie do znakomitej większości zegarkowych trendów ostatnich lat, ten z modą na vintage podoba mi się niezmiennie i na szczęście jak na razie zdaje się nie chylić ku końcowi. Mieliśmy już okres zegarków w rozmiarze XXL, czas „all-black” i wszechobecnego koloru niebieskiego. Razem z vintage przyszło zmniejszenie rozmiarów, klasyczna stylistyka i „form follows function”, a zegarki zamiast „walić” po oczach znowu zaczęły cieszyć przede wszystkim swoich właścicieli. Oris przez kilka ostatnich lat zbudował całkiem kompletną, solidną i ciekawa kolekcję zegarków na każdą okazję. Co ważne, zegarków w bardzo przystępnych cenach. Divers Sixty-Five na gumie kosztuje 7.490PLN i z wielu względów to moja ulubiona pozycja w ofercie firmy. Za w sumie niewielkie pieniądze (malkontentom przypominam, że to nie bułki a – było nie było – towar luksusowy) dostajemy kawałek świetnie odtworzonego, klasycznego nurka z kilkoma ciekawymi detalami i więcej niż zadowalającą przyjemnością z noszenia. Co prawda nie trafi pewnie zbyt często na ręce prawdziwych nurków, ale ci biurkowi – jak ja – powinni by usatysfakcjonowani. Zaraz po Baselworld 2015 kilku znajomych dziennikarzy branżowych zamówiło sobie Orisa „65”. Dzisiaj, po kilku miesiącach noszenia, mówią np., że uwielbiają go „za wierne odwzorowanie oryginału i powściągliwy rozmiar. Za połyskującą, wypukłą tarczę, za krój indeksów i kształt wskazówek. Proporcje 40mm koperty i jej profil plus kopulaste szafirowe szkiełko niczym stary pexiglas. Także za uniwersalność – wygląda świetnie na gumie, na skórze, na pasku materiałowym i na NATO. A na dokładkę zdecydowanie za mocno niewygórowaną pieniądze, jakie trzeba za wszystkie te cechy wyłożyć.” Jeśli moje argumenty was nie przekonały, może bardziej wymierne będą te od codziennych użytkowników „65”. A to, że są zbieżne z moimi, tylko utwierdza w przekonaniu, że słusznie wybraliśmy budżetowy „Zegarek Roku 2015”.
P.S. Oris Diver Sixty-Five pojawił się także w limitowanej wersji z brązu – „Carl Brashear”. Koperta ma średnicę powiększoną do 42mm i nieco przeprojektowany cyferblat. O zegarku tym napisaliśmy już TUTAJ.
Na (+)
– design vintage…
– …plus kilka stylistycznych smaczków
– idealne gabaryty
– bardzo wygodny na ręku
– przystępna cena
Na (-)
– pasek dłuuuugi…
– …i z tylko jedną szlufką
– niezbyt mocna luminowa
Oris Divers Sixty-Five
Ref: 01 733 7707 4064-07 4 20 18
Mechanizm: Sellita SW 200-1, automatyczny, 38h rezerwy chodu, 28.800 A/h, datownik
Tarcza: czarna z żółtymi akcentami z luminowy, wskazówki z luminową
Koperta: 40×10mm, stal, szafirowe szkło, aluminiowy bezel, stalowy dekiel
Wodoszczelność: 100m
Pasek: gumowy, czarny, z klamerką z trzpieniem
Limitacja: —
Cena: 7.490PLN
Za udostępnienie sprzętu i miejsca do sesji foto oraz profesjonalne wsparcie dziękujemy Honoracie i Przemkowi z DiveMania.pl.
ja nurkowałem z butlą. Uważam, że każdy kto ma taki zegarek powinien chociaż raz zanurkować. Może przerodzić się to w pasję. :)
No. Wodoszczelność 100 metrów jakoś tak średnio się do nurkowania z akwalungiem nadaje. Chyba żeby zegarek na brzegu zostawić.
Szkoda, że Oris nie zrobił tego modelu z minimum 200 m.