Recenzja Glashütte Original SeaQ [zdjęcia live, dostępność, cena]
Zaproponować coś interesującego w kategorii zegarków nurkowych to nie lada wyczyn, tym bardziej gdy konkuruje się z najlepszymi i to w segmencie zegarków luksusowych. Glashütte Original podejmuje to wyzwanie w typowy niemiecki sposób – solidnie, konserwatywnie i za odpowiednią cenę.
Glashütte Original to marka, której historia powstania oraz późniejszych przekształceń jest tak bogata i zawiła, że należałoby poświęcić kilka obszernych paragrafów na jej opisanie. Na potrzeby recenzji wystarczy wspomnieć, że dziś ta niemiecka manufaktura (wchodząca w skład Swatch Group) pochwalić się może samodzielną produkcją części na poziomie blisko 95% i własną szkołą zegarmistrzowską; natomiast jako marka kojarzy się raczej z eleganckimi zegarkami, którym stylistycznie bliżej do A. Lange & Söhne, niż do sportowych propozycji od Rolexa, czy Omegi. Dopiero niedawno GO zdecydowało się poszerzyć swoje portfolio o linię „Spezialist”, w której prym wiodą różne wersje modelu SeaQ, w tym recenzowany wariant na stalowej bransolecie o oznaczeniu 1-39-11-06-80-70.
Inaczej, a jakby znajomo
W kategorii, w której prym wiodą kultowy Rolex Submariner (i siostrzany Tudor Black Bay) lub bondowska Omega Seamaster, nie łatwo stworzyć coś na tyle interesującego i niebanalnego, by zyskać uznanie pasjonatów. Ścieżki wyboru są w zasadzie dwie: albo zdecydować się na „wariację na temat” na podstawie sprawdzonego wzoru (najczęściej biorąc na warsztat wspomnianego Submarinera); albo zaryzykować, tworząc coś zupełnie oryginalnego – co jednak może nie przypaść do gustu szerszej publice. Na szczęście w przypadku modelu SeaQ z pewnością nie możemy mówić o kolejnym nudnym klonie Submarinera. Z drugiej strony nie jest to też zupełnie nowatorski projekt. Tak stwierdzić mógłby tylko ktoś, kto nigdy wcześniej nie widział choćby Seiko 62MAS i jego obecnych reedycji.
Brzmi kontrowersyjnie? Być może. Co prawda podobieństwa są łatwo zauważalne, począwszy od charakterystycznego kształtu koperty, po wąski bezel i dużą, łatwą w operowaniu koronkę – na tym jednak nie można zamknąć sprawy. Jak się okazuje, korzenie modelu SeaQ sięgają zegarka, który był produkowany w Glashütte już pod koniec lat 60. ubiegłego wieku, mianowicie modelu Spezimatic Type RP TS 200. Patrząc na zdjęcia oryginału, nowoczesne wcielenie w postaci SeaQ niezaprzeczalnie stara się być wierną kopią. Sęk w tym, że Spezimatic RP TS 200 swoją premierę miał w roku 1969, natomiast Seiko 62Mas w roku 1965, tak więc pojawia się pytanie o pierwotną inspirację… dla samej inspiracji.
Inaczej nie znaczy gorzej
Niezależnie od prawdy historycznej, Glashütte Original SeaQ oferuje coś, czym żaden z potencjalnych pierwowzorów nie jest w stanie się pochwalić – mianowicie jakość wykonania na najwyższym, manufakturowym poziomie. Każdy detal jest tu należycie dopieszczony, przez co trzymając zegarek w ręku odnosimy wrażenie, że jest to produkt prawdziwie luksusowy, a nie kolejna sztuka, która zjechała z taśmy, po pobieżnie przeprowadzonej kontroli jakości.
Na najwyższe uznanie zasługuje przede wszystkim poziom obróbki metalu, w szczególności wykonanie samej koperty. Boki są szczotkowane pionowo, ranty uszu zaznaczone wyraźną fazką, góra wykończona szlifem kolistym. Co ważne, zarówno przy produkcji koperty jak i bransolety użyto stali najwyższego gatunku, przez co na żywo nie widać żadnej różnicy w kolorze (a takie wpadki o dziwo zdarzają się i na tym poziomie cenowym).
Choć na warsztat wzięto sprawdzoną stylistykę w klimatach vintage i zdecydowano się na konserwatywny, kompaktowy rozmiar – zegarek ma 39,5 mm średnicy i nieco ponad 12 mm grubości – dodano również odrobinę rozwiązań skrojonych na miarę potrzeb dzisiejszych klientów. Mamy tu jednokierunkowy 120-klikowy bezel z ceramiczną wkładką, lekko wypukłe szafirowe szkło z antyrefleksem i nowoczesny manufakturowy werk.
Mechanizm o oznaczeniu 39-11 cechuje się nie tylko dobrą kulturą pracy (dokładny, przyjemny w nakręcaniu i cichy), jak i odpowiednią wytrzymałością (SeaQ spełnia normy DIN i ISO dla zegarków nurkowych przy wodoszczelności 200m), od strony wizualnej to także kawałek porządnego zegarmistrzostwa. Jak można się spodziewać po GO, konstrukcja powstała na płycie 3/4, a całość wykończono ozdobnymi szlifami i pasami Glashütte, czyli niemiecką odpowiedzią na pasy genewskie. Charakterystycznymi elementami są tu również szkieletowany, częściowo złocony wahnik oraz regulacja precyzji chodu typu „łabędzia szyja”. Jedyne co nie imponuje, to przeciętna rezerwa chodu (ok. 40 godzin) i fakt, że werku nie możemy podziwiać przez przeszklony dekiel. Tutaj producent zdecydował się na pełną stal, zdobioną głębokim grawerem, przedstawiającym trójząb na tle morskich fal.
Ciekawe rozwiązania znajdziemy także na bransolecie. Ponieważ jej ogniwa są od boków zaślepione, na pierwszy rzut oka zdają się być pozbawione wyjmowanych łączników (czy to śrub, czy sztyftów). W rzeczywistości gniazda zlokalizowane są nietypowo, bo od wewnętrznej strony bransolety. Kolejna ukryta funkcja znajduje się w zapięciu. Polerowane logo w jego centrum to tak naprawdę przycisk, który daje nam dostęp do ośmiostopniowej regulacji długości. Dzięki temu na poczekaniu możemy dodać lub odjąć parę milimetrów, co jest niezwykle przydatną opcją np. w upalne dni. Jedyny minus takiego rozwiązania, to okazjonalne i niezamierzone wciskanie guzika regulacji podczas zamykania zapięcia (po prostu należy się przyzwyczaić, że on tam jest).
Samą bransoletę wykonano wzorowo. Nie uświadczymy tu żadnych luzów, nieprzyjemnych zgrzytów, czy zbyt ostrych krawędzi. Osobiście dziwi mnie natomiast decyzja o wykończeniu środkowej części ogniw na wysoki połysk (tylko pierwsze ogniwo jest w całości satynowane). Co prawda dodaje to zegarkowi eleganckiego charakteru, ale natychmiast wystawia go na nieuniknione – czyli mało estetyczne zabrudzenia i przede wszystkim bardzo widoczne na takich powierzchniach rysy. Niestety reszta zegarka równie chętnie przyciąga odciski palców i drobiny kurzu. Na szafirze, na tle czarnej tarczy widać wszystkie pyłki i niedoskonałości, tak samo na połyskliwym ceramicznym bezelu.
Skoro o bezelu mowa, operowanie nim nie jest szczególnie łatwe. Jest wąski, ma płytko ząbkowany rant i obraca się dosyć sztywno. Szkoda też, że nie jest w całości podświetlony lumą. Co do samej masy świecącej, jest bogato aplikowana na tarczy i wskazówkach. W dzień jej kolor to przyjemny kremowo-żółty, zgrabnie imitujący stary tryt. W ciemności Super-LumiNova radzi sobie dosyć dobrze, ale nie jest to intensywność świecenia, którą pochwalić się mogą chociażby najzwyklejsze divery od Seiko.
Tarcza w SeaQ znakomicie oddaje to, czym zegarek wybija się ponad przeciętność, czyli doskonałym wykończeniem na poziomie detali. Na zdjęciach, jak i w wielu sytuacjach na żywo, tarcza wydaje się być po prostu czarna. W rzeczywistości zdobi ją delikatny szlif słoneczny, przez co w odpowiednim oświetleniu z głębokiej czerni przechodzi w grafit i jaśniejsze odcienie szarości. Ładnie kontrastuje się tu datownik, otoczony jasną ramką, oraz nieskazitelnie białe napisy. Te są nie tylko bezbłędnie nadrukowane, ale sama czcionka utrzymana jest w smukłym, wintydżowym stylu. Kolejny plus należy się także za wykończenie wskazówek. Posiadają przyjemny dla oka „efekt 3D”, są wyoblone i dokładnie polerowane.
Inaczej nie znaczy taniej
Glashütte Original SeaQ to niewątpliwie udany projekt. Jednakże nie jest to propozycja dla każdego i nie mam na myśli kwestii stylistyki, czy zastosowanych rozwiązań technicznych. Za SeaQ w wariancie na bransolecie przyjdzie nam zapłacić katalogowo 9 700 EUR (~44 200 PLN), a to już terytorium cenowe nowego Rolexa Submarinera (zakładając optymistycznie, że tego drugiego uda nam się nabyć prosto od producenta). Można się więc pokusić o stwierdzenie, że zakup SeaQ to tak zwany „wybór konesera”, świadoma decyzja, wskazująca że mamy do czynienia z prawdziwym pasjonatem – i piszę to bez grama drwiny, bowiem zegarek broni się sam na wszystkich polach.
SeaQ w prezentowanej wersji to udany mariaż klasyki z nowoczesnością. Zegarek o sportowym przeznaczeniu, jednocześnie wystarczająco elegancki, by sprawdził się także w bardziej formalnych warunkach. Pod względem konstrukcji, przemyślany i solidny, ale w żadnym wypadku toporny. Wykonano go przecież z dbałością o najmniejsze detale, którą stereotypowo kojarzymy z Niemcami – i być może to właśnie jest jego główną siłą. To projekt autentycznie „Made in Germany”. Od początku do końca wykonany w prawdziwej niemieckiej manufakturze z bogatymi tradycjami, a nie kolejny masowo produkowany „Swiss Made” i za ten smaczek zapewne warto nieco dopłacić.
Glashütte Original SeaQ
Producent | Glashütte Original |
Nazwa modelu | SeaQ |
Ref. | 1-39-11-06-80-70 |
Mechanizm | z automatycznym naciągiem |
Symbol mechanizmu | Calibre 39-11 |
Rezerwa chodu (h) | 40 |
Tarcza | czarna |
Koperta | stal |
Średnica (mm) | 39,50 |
Wysokość (mm) | 12,15 |
Wodoszczelność | 200m |
Pasek | bransoleta |