Mój zegarek, moja pasja Zenith El-Primero A386 i Uri Wollner
Uri Wollner o parzeniu doskonałej kawy i wszystkich jej niuansach wie więcej, niż można by było wiedzieć. Równie mocno, co czarne złoto, kocha stare zegarki, ze szczególnym upodobaniem pewnego legendarnego chronografu z Le Locle.
Nieco ponad trzy lata temu w nasze ręce wpadła książka „A Man and His Watch”. Przeczytałem ją jednym tchem, a potem sięgałem do niej jeszcze kilkanaście razy – zawsze kiedy wracała z kolejnego wypożyczenia znajomym. Nawet Ci z nich raczej nie zainteresowani tematem zegarków doceniali czysto ludzki wymiar tematu i opowieści związane z każdym opisanym w albumie egzemplarzem, bez względu na jego cenę czy prestiż. Właśnie ten wymiar książki Matta Hranka zainspirował nas do stworzenia serii, w której chcemy pokazać Wam nie tyle same zegarki, co ludzi i ich czasomierze oraz historię z nimi związaną. Dla nas to ludzie są w zegarkowej pasji podstawą, i to im (Wam) dedykujemy ten cykl.
W trzecim odcinku serii „Mój zegarek, moja pasja” o swojej historii i wielu pasjach (ze szczególnym naciskiem na dwie) opowie Uri Wollner. Jeśli lubicie kawę, z Urim dogadalibyście się szybciej, niż parzy się idealne, kremowe espresso. Równie mocno co kawę, pochodzący z Izraela Warszawiak z wyboru kocha zegarki, szczególnie te nadgryzione przysłowiowym zębem czasu. Ojciec trzech dziewczynek, właściciel dwóch kawiarni „Cophi”, kawowy dealer, rowerzysta i wiecznie pozytywnie nastawiony do życia przedsiębiorca, któremu czas odmierza m.in. jeden z najbardziej kultowych chronografów w historii zegarmistrzostwa.
CH24: Gdybym spróbował znaleźć zależność między mierzeniem czasu a parzeniem perfekcyjnego espresso, uznałbyś to za rzeczowe czy przesadzone w szukaniu związku między zegarkami a kawą?
Uri Wollner: Pamiętasz swoje pierwsze piwo? Z jednej strony – ogromne oczekiwania, z drugiej – zaskoczenie, bo przecież w sumie trochę to gorzkie… i tyle…
Później, z czasem, zyskujesz więcej doświadczenia, a wraz z doświadczeniem odpowiednie narzędzia, które pozwalają Ci próbować świadomie, wybierać świadomie i cieszyć się tym, co najlepsze w piwie. Jest wreszcie kolejny aspekt, bardzo osobisty. Niektórzy lubią ciemne piwo, inni niefiltrowane itp. itd. To kreuje zróżnicowanie, opcje, wybory, przygodę.
Świat kawy jest podobny, pełen nowych doświadczeń i ludzi poszukujących nieustannie nowych aromatów i tej wyjątkowej, owocowej nuty.
CH24: Opowiedz trochę więcej o swoim świecie, świecie kawy i jego niuansach.
UW: Z czasem i kolejnymi rewolucjami kulturalnymi kawa adaptowała się do sytuacji. Dzisiaj pita jest na multum sposobów, od 3in1 (czy to w ogóle kawa?), przez kapsułki, frappuccino z podwójnym shotem karmelowym, bezkofeinowe espresso latte (oczywiście na wynos, a na imię mam Beny!) po najczystsze formy – kawa z jednego źródła pochodzenia, z jednej farmy, jednego wzgórza, jednej jego mikrosekcji, gdzie wszystkie nasiona kawowe (cascara) były zebrane ręcznie i traktowane jak perły z naszyjnika królowej Elżbiety, aż do ostatniego momentu picia. Niektóry kawy, np. Panam Gesha, sprzedawane są po 2 500 EUR za kilogram.
CH24: Mógłbym prosić filiżankę?…
UW: Głównymi czynnikami wpływającymi na smak kawy są: świeżość, poziom i styl wypalenia, zmielenie, jakość wody oraz jej temperatura, stosunek kawy do wody i oczywiście metoda parzenia, filtry oraz – nie zapominajmy – czas…
Tak, wiem że może brzmi to skomplikowanie, ale ja lubię patrzeć na to właśnie w ten sposób, jak na komplikacje w zegarku, z konkretnym celem – zrozumienia poprzez zrozumienie elementów składowych, ich wpływu na siebie i tego jak składają się w jedną, perfekcyjną całość.
CH24: No więc związek między światem kawy a zegarków jest oczywisty?
UW: Tak, to złożone piękno każdej kolejnej kawy (i zegarka) – nowa komplikacja, nowe wyzwanie, nowa przygoda. Dla mnie ma to zdecydowanie sens, że ktoś może podziwiać tourbillon i w tym samym czasie ekscytować się Swatchem Sistem 51, za jego jakże proste skomplikowanie.
Zdobywanie wiedzy wymaga czasu. Wraz z rosnącym doświadczeniem przyjemność sprawia sam proces poszukiwania, nie mniej satysfakcjonujący, niż finalny rezultat. Tak więc, w przypadku kawy – doceniam samo „making of…”, proces dochodzenia do idealnego mariażu czasu, smaków, aż do udanego finału.
CH24: Bez wątpienia kochasz kawę i potrafisz o niej opowiadać! Ale skąd wzięła się pasja do zegarków?
UW: Moim pierwszym zegarkiem był typowy Casio LED. Dostałem go na 7. urodziny, a z funkcji miał tylko stoper. Inne dzieciaki miały wersje z kalkulatorem… zazdrościłem bardzo.
20 lat później, zafascynowałem się tym jak ludzkość potrafi okiełznać, kontrolować i zmieniać niemal wszystko na świecie, łącznie z pogodą, a jedyną nieokiełznaną rzeczą pozostaje czas. Nieuniknienie upływający, sekunda po sekundzie, aż do samego końca. Cóż za wyjątkowa idea – jeśli czegoś nie da się kontrolować, spraw chociaż by wyglądało pięknie. Patrzenie na poruszającą się płynnie nad tarczą wskazówkę albo słuchanie głośnego „tik-tok” chronometru Omegi… myślę, że to przekształca koncept „nieuchronności” życia w znacznie bardziej poetycką formę.
CH24: Brzmi jak całkiem konkretnie przemyślany plan. A kiedy pojawił się w kręgu Twoich zainteresowań vintage? Czemu wolisz stare od nowego?
UW: Zawsze pasjonowałem się „poszukiwaniem skarbów”. Jako dziecko dorastające w Jerozolimie, nigdy nie wiedziałem co znajdę na swojej drodze. Czasem była to stara moneta, czasem fragment ceramiki z czasów rzymskich, czasem stara łuska z jednej z wojen. Każdy dzień był jak podróż w nieznane. Jak wyprawa po skarb.
Dla mnie świat vintage jest unikatowy. Kiedyś nie było maszyn CNC, drukarek 3D, ludzie musieli projektować w głowie, a potem zastanawiać się, jak taki projekt wcielić w życie z wykorzystaniem skromnych technologii tamtego czasu. Moim ulubionym jest okres połowy lat 60. do końcówki lat 70.. Szalony czas, w którym nagle akceptowalne było używanie w projektach zegarków różowego, pomarańczowego, żółtego, niebieskiego i zielonego, a nie tylko powszechnej czerni i bieli. Szalony okres różnych nowych kształtów, rozmiarów i pomysłów na to, co dodatkowo winien robić zegarek.
Inna sprawa, że ciężko docenić mi coś produkowanego masowo, w wielkich nakładach. Zdecydowaną przyjemność sprawia mi zakochanie się w jakimś czasomierzu, a potem cały ten proces polowania i poszukiwania związany z chęcią jego posiadania.
CH24: Jak zatem wyglądało polowanie na A386?
UW: Każdy kto zainteresowany jest tematem zegarków vintage, wcześniej czy później na swojej drodze spotka klasyczne Omegi, Rolexy i Zenithy. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem A386, totalnie zwaliło mnie z nóg. Ta urzekająca gra kolorów, ale w delikatnym, klasowym wydaniu – od razu chciałem go mieć. Rozpoczęło się polowanie. Nie łatwo jest znaleźć egzemplarz w dobrym stanie, z prawidłowym deklem, wskazówkami, koronką… nie wspominając o stosownej cenie.
W końcu znalazłem odpowiedni egzemplarz w domu aukcyjnym w Las Vegas. W zestawie nie miał bransolety i oryginalnej koronki, ale cała reszta się zgadzała, nienaruszona i niezmieniona od nowości. Zdecydowałem się zaryzykować i ku mojemu zaskoczeniu wygrałem. Miesiąc później zegarek dotarł do Polski, po drodze odwiedzając Kalifornię, Nowy Jork, Amsterdam i wreszcie Warszawę.
Rok później byłem akurat w Rzymie i przypadkiem znalazłem stary, mały zakład zegarmistrzowski na jednej z bocznych uliczek obok Panteonu. Na ścianach wisiały plakaty Zenitha sprzed dekad, wszedłem więc do środka. Starszy wiekiem właściciel miał szufladkę z częściami do zegarków Zenith i pozwolił mi w niej pogrzebać. Ku mojemu zaskoczeniu znalazłem oryginalną koronkę do mojego zegarka… a sprzedawca chyba myślał, że dosłownie spadłem z Księżyca – ubrany w crocsy i krótkie spodenki jegomość, szukający konkretnej części do starego czasomierza. Sprzedał mi koronkę za 25 euro.
Mam nadzieję, że jak już znowu będziemy mogli podróżować, polecę znowu do Rzymu i w tym samym sklepiku znajdę oryginalną bransoletę Gaya Freresa.
CH24: Oby Ci się udało. El-Primero to niekwestionowany klasyk – ale czy to Twój zegarkowy „Graal”? Czy może poszukiwania takowego nadal trwają?
UW: Doskonałe pytanie. Szczerze – wątpię, żeby to był mój Graal. To trochę jak z książkami. Nigdy nie zdecydujesz się nie czytać niczego więcej, bo ostatni przeczytany tom był niesamowity. Jak już wspomniałem, żyję poszukiwaniami. Kiedyś było to szukanie modelu Ollech & Wajs Caribbean 1000, innym razem Rolexa GMT „Pepsi” 1675 „long E”.
Swoją drogą zabawny fakt – gdybyś spytał mnie jeszcze kilka lat temu, czy chciałbym mieć Rolexa „Pepsi”, zaśmiałbym Ci się w twarz. Myślę sobie, że to jest właśnie fajne w kolekcjonowaniu. Ewoluujesz, dojrzewasz, zmienia Ci się gust, coś tracisz, do czegoś powracasz, idziesz naprzód, albo kręcisz w kółko…
CH24: Cokolwiek to będzie, tego Ci życzymy.