Mój zegarek, moja pasja Rolex Day-Date „President” i Rafał Kluziak
Luźna konwersacja o pasji, zegarkach i nie tylko – tak w skrócie prezentuje się nasz nowy cykl „Mój zegarek, moja pasja”. Zegarki to temat równie fascynujący co ludzie i ich historie, związane z nimi bezpośrednio albo ledwie o nie zahaczające. Bo ludzie są najważniejsi.
Nieco ponad trzy lata temu w nasze ręce wpadła książka „A Man and His Watch”. Przeczytałem ją jednym tchem, a potem sięgałem do niej jeszcze kilkanaście razy – zawsze kiedy wracała z kolejnego wypożyczenia znajomym. Nawet Ci z nich raczej nie zainteresowani tematem zegarków doceniali czysto ludzki wymiar tematu i opowieści związane z każdym opisanym w albumie egzemplarzem, bez względu na jego cenę czy prestiż. Właśnie ten wymiar książki Matta Hranka zainspirował nas do stworzenia serii, w której chcemy pokazać Wam nie tyle same zegarki, co ludzi i ich czasomierze oraz historię z nimi związaną. Dla nas to ludzie są w zegarkowej pasji podstawą, i to im (Wam) dedykujemy ten cykl.
Bohaterem premierowego odcinka „Mój zegarek, moja pasja…” jest Rafał Kluziak. Rafała poznaliśmy oczywiście dzięki zegarkom, przy okazji jednego z naszych nieformalnych spotkań GTG w Warszawie i z marszu zostaliśmy dobrymi kolegami. Zawsze nienagannie ubrany, z zawodu jest prawnikiem, świeżo upieczonym tatą (gratulujemy), z pasji kolekcjonerem rzeczy vintage, w tym rzecz jasna zegarków. Szczególnie upodobał sobie pewną szwajcarską manufakturę i zegarek, który uchodzi za jednego z największych klasyków w skali i historii całej branży – Rolexa Day-Date „President”.
CH24: Jesteś mi w stanie wytłumaczyć, co tak fascynującego jest w zegarkach vintage?
Rafał Kluziak: Przede wszystkim to jest poszukiwanie modeli, zaskakujące odkrycia zegarków, o których nie słyszałem wcześniej, później uczenie się o nich, a na końcu dłuższe polowanie na aukcjach na okazję. Wtedy liczy się cierpliwość, zimna krew i procentuje nauka oraz wysiłek, które włożyłeś w research. Jest też trochę ryzyka, bo nigdy nie wiesz co dostaniesz. To takie gonienie króliczka, który na koniec pogoni może okazać się czymś innym, niż oczekiwaliśmy.
CH24: Czyli pogoń jest bardziej ekscytująca niż finalny rezultat, fizyczny zegarek na nadgarstku?
RK: To inny typ ekscytacji. Z jednej strony wyczekiwanie i budowanie napięcia, a później radość z upragnionego zegarka. Prawidłowość zauważam u siebie taką, że im bardziej zakup odsuwa się w czasie, tym bardziej cieszy zegarek.
CH24: Co determinuje intensywność tego wyczekiwania i budowania napięcia? Czego szukasz w vintage przede wszystkim?
RK: Mnie cieszy z definicji większa rzadkość modelu, bo vintage już jest niedostępny w sklepach. Poza tym często wzory z poprzednich dekad są niedoceniane przez innych. A ja lubię outsiderów, np. wyraźnie mniejsze modele. To daje szansę aby odróżnić się w tłumie. Patyna pozwala też zachować pewien dystans do perfekcyjnej elegancji. Mistrzami w takim stylu są Włosi, którzy kochają stare zegarki, szczególnie Rolexy.
CH24: A propos Włoch… jak to było z Twoim Rolexem Day-Date, włoskiego przecież „pochodzenia”?
RK: [Uśmiech] Na Day-Date’a chorowałem od wielu miesięcy. Miałem stalowo-złotego Datejusta na bransolecie Jubilee, którego uwielbiałem. Ale pojechałem do Amsterdamu i tam w znanym z instagrama Amsterdam Vintage Watches (@amsterdamvintagewatches) przymierzyłem złotego Day-Date’a i… się po prostu zakochałem. W jego ciężarze, w bransolecie „President”, w blasku starego złota. Chyba w tym ostatnim najbardziej, bo jest coś pięknego w oksydowanym, żółtym złocie. Nowego Day-Date’a nigdy bym nie założył, bo zbyt ostentacyjnie się błyszczy. Poza tym przyciąga też historia tego zegarka – nosili go prezydenci, nosi Warren Buffet, nosił Tony Soprano, Jay-Z i chyba każdy inny raper. Dostajesz z nim zatem także kontekst kulturowy. Jest zegarkiem dla odważnych, ale też aspirujących. Pasuje do mojej włoskiej natury. Mój egzemplarz pochodzi podobno od jakiegoś lekarza z Sycylii.
Na mojego Day-Date’a długo oszczędzałem, musiałem sprzedać 2 inne zegarki, w tym właśnie Datejusta. Kupiłem bilet do Rzymu, poleciałem wczesnym rankiem, zjadłem śniadanie z koleżanką przy Piazza di Spagna, poszedłem do dilera zegarków vintage, kupiłem go, zjadłem pastę, napiłem się negroni i tego samego dnia wróciłem do Warszawy. Wyprawa była godna zegarka. Wszystko to na tydzień przed moim ślubem.
CH24: Negroni. Klasyk na miarę złotego „Presidenta”…
RK: Mój ulubiony drink – wytrawny, a jednocześnie słodki. Najlepszy jest w barze Termini w Soho w Londynie.
CH24: Anthony Bourdain mówił, że to najbardziej męski drink i… że pierwszy raz nikomu nie smakuje.
RK: Tak jest z wieloma skomplikowanymi lub trudnymi rzeczami, które trzeba przegryźć, zrozumieć by docenić. Ale docenia się je wtedy bardziej niż te proste.
CH24: To trochę jak z zegarkami vintage…
RK: To prawda. One też są trudniejsze, czasami brudne i zaniedbane, bez marketingu, oderwane od swoich czasów i ich estetyki. Trzeba o nie bardziej dbać, nakręcać w przypadku zegarków manualnych. Ale jednocześnie, kiedy zrozumie się i doceni te rzeczy w pełni, każde z tych drobnych utrudnień cieszy i pozwala je bardziej docenić. To trochę jak ze zmarszczkami i siwymi włosami. Dla niektórych to oznaka brzydoty, a dla mnie doświadczeń i głębi.
CH24: Vintage przekłada się także na inne dziedziny Twojego życia? Jesteś staroświecki?
RK: Tak, uwielbiam rzeczy vintage. Stare krawaty, płyty winylowe, meble i zapalniczki Cartiera – mimo, że nie palę. Chciałbym też w pewnym momencie mieć klasycznego old-timera. Rzeczy te mają dla mnie magię i zaklęte w sobie czyjeś życie. Chyba jestem staroświecki, bo z problemów, które generują rzeczy vintage czerpię przyjemność. Lubię przy okazji poznawać zdolnych rzemieślników, którzy opiekują się takimi starociami i przywracają je do świetności.
CH24: Day-Date (President) jest dla Ciebie jak zegarek idealny? Na co dzień, jak dobrze skrojony garnitur?
RK: To przepiękny zegarek, ale niestety nie jest idealny. Szczególnie w Polsce, bo zwraca uwagę bardziej niż w Londynie, Abu Dhabi czy w Rzymie. Dlatego mimo że chciałbym go nosić przy każdej okazji, bo technicznie to bardzo uniwersalny zegarek, to czasami muszę jednak chować go do kieszeni.
CH24: Czyli jednak kazus złotego Rolexa – w sensie negatywnym – dalej mocno funkcjonuje?
RK: Niestety tak. Można mieć najlepszy samochód i wszyscy zbijają Ci piątki, ale jak masz złotego Rolexa, to poza zegarkowcami albo ludźmi bywającymi za granicą, postrzeganie jest różne.
CH24: A mimo to ta marka zdaje się mieć u Ciebie specjalne miejsce, bo przed Day-Date’em też nosiłeś Rolexa. Na czym polega wyjątkowość korony na cyferblacie?
RK: To prawda, zawsze chciałem mieć Rolexa. To pewnie miks czynników powoduje, że zajmuje u mnie tak specjalne miejsce. Jakość i niezawodność nie do pobicia, ulepszana dziesiątkami lat. Ale również marketing, który jak widać działa nie tylko na mnie. Chce go mieć, bo mieli go ludzie tacy jak Eisenhower, Kennedy, Sir Edmund Hillary, Steven Spielberg, Che Guevara, Dalajlama. Fidel Castro nosił nawet dwa jednocześnie. Do tego mnóstwo mniej znanych historii, które odkrywasz po drodze.
Chcesz być wśród tych ludzi. To jest właśnie doskonały marketing Rolexa. Dla mnie to aspiracyjny produkt, ale nie przez to, co zegarek pokazuje lub udowadnia innym ludziom, tylko jakie wrażenie daje Tobie. Dzięki niemu czuję się, jakbym przynależał do tej grupy.
CH24: Nie możemy zakończyć tej rozmowy o zegarkach bez oczywistego pytania – kochasz vintage, a co z zegarmistrzostwem współczesnym?
RK: Też kocham, nawet ostatnio wybrałem się na SIHH do Genewy. Ale moim zdaniem ceny są trudne do uzasadnienia, a zegarki są zazwyczaj większe niż te, które noszę (przedział 31-38 mm). Na pewno jednak na mojej liście jest Royal Oak w wersji 37 mm i przede wszystkim Bvlgari Octo Finissimo, które uważam za najlepszy projekt zegarka ostatniej dekady. Myślę, że to będzie kolejny model, na który będę dłużej zbierał.
CH24: I tego Ci życzymy. Nieustających poszukiwań kolejnych graali.
Bohater: Rafał Kluziak (@rflklzk)
Zegarek: Rolex Day-Date „President” Ref.18038 (1984)