Recenzja IWC Portuguese Yacht Club
Kiedy w latach 30-tych do manufaktury w Schaffhausen przybyło dwóch portugalskich handlarzy – Rodrigues i Teixeria – zapewne nie zdawali sobie sprawy, że złożone przez nich zamówienie zapoczątkuje jedną z najznamienitszych zegarkowych sag naszych czasów. Zamówienie to opiewało na zamknięty w stalowej kopercie zegarek naręczny łączący w sobie wszystkie zalety morskiego chronometru na czele z niezawodnością i precyzją.
W roku 1939 powstał pierwszy, ochrzczony imieniem Portuguese, czasomierz w dużej (a jak na tamte czasy i standardy, wręcz olbrzymiej) stalowej kopercie z ręcznie nakręcanym kalibrem przeniesionym żywcem z zegarka kieszonkowego typu „hunter” (z koronką po prawej stronie i małą sekundą na godzinie 6). Zegarek ten, przełomowy z perspektywy czasu, w którym powstał, dał początek jednej z najlepiej rozpoznawalnych i cenionych kolekcji zegarkowych w historii – Portuguese (u nas nazywanej Portugalczyk).
Połowa lat 60-tych ubiegłego wieku przyniosła nowy sposób spędzania wolnego czasu. Europejska elita po uporaniu się z powojenną traumą zaczęła wieść coraz bardziej luksusowe i rozrywkowe życie. Jedną z ulubionych form odpoczynku stały się podróże i relaks na pokładach własnych, prywatnych jachtów, coraz liczniej pojawiających się na wodach Morza Śródziemnego, a nawet małych, lokalnych akwenów. To właśnie wtedy manufaktura IWC, wychodząc naprzeciw rosnącemu zapotrzebowaniu na adekwatne do nowej formy aktywności zegarki, stworzyła specjalną kolekcję Yacht Club. Nazwa oraz parametry techniczne zegarka miały bezbłędnie kojarzyć się z luksusem w lekko sportowym wydaniu. Automatyczne modele YC z lat 60-tych i 70-tych stały się prawdziwymi ikonami marki, marzeniem kolekcjonerów i jednymi z najlepiej sprzedających się zegarków w całej, bogatej historii marki. Prawie 37mm koperta, automatyczny mechanizm z podstawowym zestawem wskazań i 100m wodoszczelności dawało w rezultacie czasomierz wręcz idealnie dopasowany do potrzeb żeglującego klienta.
W ubiegłym roku, prawie pół wieku po premierze oryginalnego Yacht Cluba, manufaktura IWC Schaffhausen reaktywowała kultową i doskonale kojarzącą się wszystkim nazwę w zupełnie nowej i nijak nie podobnej do pierwowzoru wersji. Przypisany do kolekcji Portuguese, nowy Yacht Club, choć od oryginału różni się dokładnie wszystkim oprócz nazwy, można, z lekką dozą marketingowego fantazjowania, uznać za współczesną interpretację luksusowego zegarka quazi-sportowego dla posiadacza luksusowego jachtu… i nie tylko.
Design
Jest kilka stylistycznych detali, które znakomicie definiują całą kolekcję Portuguese: minutowy ring okalający tarczę, zwany Railway Track (z racji tego, że przypomina tory kolejowe), nakładane na tarczę arabskie indeksy o charakterystycznym kroju czcionki oraz, również aplikowane ręcznie na powierzchnię tarczy, prostokątne indeksy godzinowe z masą luminescencyjną. Te, w połączeniu z czystą, czytelną tarczą znajdziemy w każdym z „Portugalczyków” – również w Yacht Clubie. Tworząc jedyny w kolekcji zegarek o sportowym zacięciu, projektanci z Schaffhausen umiejętnie połączyli charakterystyczne elementy DNA linii i elementy sportowe, nadające zegarkowi własnego charakteru.
Na pierwszy rzut oka Yacht Club bezbłędnie kojarzy się z linią Portuguese – i jest to niewątpliwie wartość dodana. Srebrna tarcza (dostępny jest również bardziej sportowy model z czarną i antracytową, przy złotej kopercie) w dużej mierze przypomina tę znaną z modelu Chronograph. Oprócz wspomnianych indeksów i pierścienia minutowego dołożono najbardziej zewnętrzny, okalający tarczę pod lekkim kątem ring z podziałką sekundową (dla stopera) oraz małe okienko datownika na godzinie 3. Podstawowa różnica dotyczy jednak totalizatorów chronografu. Dzięki manufakturowemu kalibrowi 89360 (o którym szerzej za chwilę) totalizatory stopera: 60-minutowy i 12-godzinny, zintegrowane są w jedną tarczę – niczym zegarek w zegarku. Rozwiązanie to ma swoje plusy i minusy, na pewno jednak znacznie upraszcza całą kompozycję, potęgując wrażenie bardziej casualowego, niż stricte sportowego czasomierza. Jedne kolorystyczne detale na monochromatycznym cyferblacie to krwistoczerwona wskazówka sekundowa chronografu oraz indeksy 12 i 60 na jego totalizatorze.
Bardzo mocnym punktem Yacht Cluba jest koperta. Wykonana została ze szlachetnej stali i ma średnicę 45.4mm i grubość 14.5mm – czyniąc zegarek największym w historii kolekcji Portuguese (a przez wąski pierścień i dużą tarczę wrażenie rozmiaru jest jeszcze spotęgowane). Przyjrzenie się jej z bliska odkrywa całe piękno i ogrom pracy, jaki włożono w wykończenie. Większość powierzchni wypolerowano na wysoki połysk (włącznie z wąskim lekko wychodzącym poza obręb reszty koperty bezelem) – co niestety ma także swój wielki minus w postaci wręcz magnetycznego przyciągania zarysowań. Jedyną satynowaną powierzchnią są boki koperty płynnie przechodzące w masywne uszy, z góry polerowane.
Świetny stylistyczny smaczek ulokowany jest po prawej stronie obudowy. Sygnowana pieczęcią „Probus Scafusia” koronka oraz przyciski chronografu chronione są „przyklejoną” do koperty osłoną przypominającą detale luksusowych jachtów. Same przyciski chronografu również odzwierciedlają marynistyczne konotacje – ich kształt przypomina pachołki służące do cumowania łodzi przy nabrzeżu portowym. Zgodnie z duchem sportowego charakteru Yacht Cluba zegarek dostarczany jest na ładnie zintegrowanym z kopertą gumowym, masywnym i ponad miarę długim pasku z delikatnym wzorem wytłoczonym w jego środkowej części i specjalnym tłoczeniem na spodzie, które zapobiega nadmiernemu poceniu się ręki. Pasek zapina się na piękne stalowe zapięcie z logo Probus Scafusia i skontrastowanymi, satynowano-polerowanymi powierzchniami.
Koperta z obu stron zwieńczona jest szafirowym szkłem. Od strony tarczy jest ono delikatnie wypukłe i pokryte obustronną powłoką antyrefleksyjną. Pełniąc rolę dekla szkło otoczone jest stalowym pierścieniem z wygrawerowanymi nazwami modelu, w tym stosowaną rzadziej niemiecką wersją nazwy kolekcji – Portugieser.
Mechanizm
Komplikacja mechanicznego stopera, nazywana popularnie „chronografem”, jest jedną z najbardziej wymagających zegarmistrzowskich komplikacji, czego dowodem może być choćby fakt stworzenia pierwszego funkcjonalnego chronografu dużo później, niż pierwszego repetiera, torubillonu czy wiecznego kalendarza. Po dziś dzień posiadanie w kolekcji własnego kalibru z chronografem jest powodem do dumy każdej manufaktury. Dość powiedzieć, że w całej masie zegarkowych marek niewiele jest takich, które mają możliwość wyposażania zegarków w swój „in-housowy” werk z mechaniczną funkcją rejestrowania danego odcinka czasu. Kaliber 89360, napędzający Portuguese Yacht Club, jest dowodem klasy i poziomu zegarmistrzostwa manufaktury IWC. Proces jego tworzenia zajął projektantom firmy pełne 4 lata. Owocem pracy jest kilka technicznych rozwiązań unikatowych dla werku sygnowanego znakiem jakości marki – „Probus Scafusia”. Podstawowym założeniem, na jakim skupili się projektanci, było zintegrowanie wskazań stopera w jednym punkcie, na jednej tarczy, niczym zegarek w zegarku. W rezultacie totalizator godzinowy i minutowy połączone są w jedną małą tarczę (umieszczoną na godzinie 12) z dwoma wskazówkami pokazującymi odpowiednio upływające minuty i godziny. Stoper pozwala zmierzyć czas do maksymalnie 12 godzin. Bonusową funkcją stopera jest tzw.”flyback” – powracająca wskazówka sekundowa, pozwalająca na natychmiastowe rozpoczęcie nowego pomiaru, bez konieczności resetowania stopera w tradycyjny sposób (czyli kolejno start, stop, reset, start).
Drugim patentowym rozwiązaniem zastosowanym w mechanizmie jest automatyczny naciąg na bazie rozwiązania stworzonego przez legendarnego zegarmistrza IWC – Alberta Pellatona. W kalibrze 89360 użyto pary podwójnych kół zapadkowych i dźwigienek oraz czegoś na kształt wała korbowego (crankshaft) dla poprawienia wydajności naciągu. Efektywność wzrosła o mniej więcej 30% (wedle danych firmy). Drobny, aczkolwiek mocno drażniący minus naciągu Pellatona w recenzowanym mechanizmie to jego dość głośna i nieprzyjemna dla ucha praca. Dodatkowo kaliber doposażony jest w specjalny mostek absorbujący wszelkie drgania oraz centralne koło chronografu z 240 specjalnie profilowanymi zębami minimalizującymi efekt skoku wskazówki sekundowej przy starcie stopera. Sercem werku jest koło kolumnowe odpowiedzialne za maksymalnie precyzyjny start, stop i reset mechanizmu jak również wspomniany „flyback”.
Regulowany złotymi śrubkami balans wyposażony jest w sprężynę włosową Niverox i pracuje z częstotliwością 4Hz (28.800 A/h). Pełny naciąg sprężyny gwarantuje 68 godzin rezerwy chodu. Kaliber posiada także funkcję stop-sekundy i szybkiej korekty datownika – bezpośrednio za pomocą zakręcanej koronki. Na bardzo dobrym poziomie stoi dokładność chodu zegarka. Wedle wartości zmierzonych przez magazyn WatchTime (numer „Luty 2011”) kaliber osiąga średnią odchyłkę, we wszystkich testowych pozycjach, na poziomie -0.3s z włączonym i -0.8s z wyłączonym stoperem. Maksymalna różnica między wszystkimi pozycjami wyniosła 4s. W testowanym przez nas egzemplarzu wartości te oscylowałyby z pewnością na zbliżonym poziomie. Odchyłka obserwowana gołym okiem nie wyniosła więcej niż 1 -2 sekundy na dobę. Warto zaznaczyć, że pracujący chronograf nie ma znaczącego wpływu na dokładność zegarka.
Dość oszczędne podejście widać w udekorowaniu elementów kalibru 89360. Płyta bazowa wykończona jest perłowaniem, mostki zaś koncentrycznym wzorem przypominającym pasy genewskie. Duży, szkieletowany wahnik ozdobiono grawerowaną pieczęcią Probus Scafusia i informacją o wielkości rezerwy chodu. Jedynym dodatkowym elementem zdobienia są wypolerowane główki śrubek. Próżno zaś szukać polerowanych krawędzi czy termicznie barwionych na niebiesko śrubek, a niektóre wycięte z jednego kawałka szczotkowanej stali elementy wyglądają dość surowo i przeciętnie estetycznie.
Użytkowanie
Portuguese Yacht Club to zdecydowanie duży zegarek na raczej spora rękę – na mniejszej może sprawiać wrażenie budzika, choć układa się i prezentuje nie najgorzej. Lekko ponad 45mm średnicy, 14.5mm grubości i 137g wagi czuć na nadgarstku, choć nie jest to uczucie w jakikolwiek sposób przeszkadzające. Płaski dekiel w połączeniu z wyprofilowanymi uszami pozwala zegarkowi dobrze układać się na przegubie, a gumowy pasek jest na tyle miękki, że dobrze okala rękę przytrzymując całość w miejscu. Niestety są przynajmniej dwa, a nawet trzy wyraźne czynniki, które negatywnie wpływają na ocenę użytkowania zegarka IWC. Pierwszym jest klamra. Stalowe, zapinane na zatrzask zapięcie pozbawione jest przycisków, przez co odpinanie go wymaga użycia sporej siły. A kiedy końcowa część paska jest przewleczona przez dwie gumowe szlufki, jest to czynność mocno utrudniona i po prostu niewygodna.
Druga niedogodność dotyczy podstawowej funkcji czasomierza – stopera. Manufakturowy kaliber 89360 napędzający zegarek jest, mówiąc obrazowo, dość sztywną konstrukcją. Co to oznacza? Operowanie stoperem jest mało komfortowe. Przyciski dość „ciężko chodzą”, a ich przyciskanie wymaga większej siły, niż mogłoby się wydawać – choć z drugiej strony to urok większości chronografów z kołem kolumnowym. Wpływa to oczywiście na precyzje pomiaru – z drugiej strony pytanie, komu niedokładność ta będzie przeszkadzała. Niekoniecznie dobrym z punktu widzenia funkcjonalności rozwiązaniem jest również zintegrowanie obu wskazań chronografu na jednym totalizatorze. Płynnie poruszająca się wskazówka minutowa stopera jest słabo czytelna, również przez mały rozmiar totalizatora a więc i skali minutowej, która się z tą wskazówką zlewa. Niepokojący jest także fakt, że wskazówka ta czasami nie trafia w poszczególne indeksy minutowe w momencie, kiedy sekundowa przechodzi przez 0 – choć tu nie potrafię stwierdzić, czy to przypadłość tego egzemplarza, czy wszystkich modeli Yacht Club.
Sporym minusem zegarka jest również jego wodoszczelność. Jak na sportowy czasomierz, dedykowany dodatkowo aktywności „nawodnej” – poziom WR określony na 60m to stanowczo za mało. Ba… większość współcześnie tworzonych zegarków klasycznych może się poszczycić większym poziomem wodoszczelności niż sportowe IWC, które teoretycznie stawi czoła jedynie lekkiemu zachlapaniu.
Podstawowe elementy obsługi czasomierza nie sprawiają żadnych kłopotów. Po odkręceniu koronki intuicyjnie dokręca się mechanizm (w razie konieczności), ustawia aktualny czas i datę. Przy obu tych czynnościach pomocne są odpowiednio: stop-sekunda i szybka korekta datownika.
Jedna niezaprzeczalna wartość rekompensuje (do pewnego stopnia) wszystkie minusy dotyczące użytkowania Yacht Cluba. Zegarek jest po prostu bardzo ładny, odpowiednio czytelny (mimo, że srebrne wskazówki na jasnym tle nie są może idealnym zestawieniem) i więcej niż porządnie wykonany.
Prezentacja video
Konkluzja
Kampania promocyjna nowego Yacht Cluba przedstawiała kapitana Patrica Quesnela na pokładzie luksusowego jachtu Moon Bird, z sekstantem w ręku i oczywiście zegarkiem IWC na nadgarstku. Sugestia, jakoby czasomierz był idealnym kompanem elegancko ubranego dżentelmena oddającego się przyjemności rejsu na pokładzie ekskluzywnej łodzi, jest jak najbardziej słuszna – jeśli dysponujesz taka jednostką, zegarek jest wręcz dla Ciebie stworzony. Jeśli jednak, co bardziej prawdopodobne, jesteś „jedynie” miłośnikiem klasowych mechanicznych czasomierzy, nowe IWC jest równie dobrym wyborem. Zegarek ma kilka wyraźnych wad (włącznie z dość wysoką ceną), niemniej jednak jest to porządny, świetnie wykonany i piękny zegarek. Stylistyka „Portugalczyka”, sportowe zacięcie, własny kaliber i niewątpliwy prestiż marki dają dużo satysfakcji i bez cienia wątpliwości cieszą oko. Yacht Club jest solidnym i wyważonym dopełnieniem genialnej kolekcji Portuguese.
IWC Portuguese Yacht Club
Referencja: IW390206
Kaliber: 89360
Kamienie: 40
Rezerwa chodu: 68 godzin
Naciąg: automatyczny
Średnica koperty: 45.4mm
Grubość koperty: 14.5mm
Wodoszczelność: 60m
Końcowa ocena
Punktacja
Zegarek do recenzji udostępniła manufaktura IWC Schaffhausen.
opracowanie własne: Łukasz Doskocz
materiały pomocnicze: WatchTime