Felieton Destro, czyli świat zegarków z perspektywy człowieka leworęcznego
Jestem mańkutem, który jakiś czas temu kupił swój pierwszy zegarek zaprojektowany dla podobnych mi osób. Czy dzięki temu moje życie zmieniło się o 180 stopni?
Tak, należę do mniejszości stanowiącej, uśrednijmy, około dziesięciu procent ludzkości i opowiem dziś o pewnych kłodach, które pojawiają się pod naszymi nogami. Zarazem uspokajam: nie zamierzam tutaj użalać się przesadnie nad losem – sięgnijmy po terminologię popularną przed laty – mańkutów. No bo kiedyś bywało znacznie gorzej…
Przecież w średniowieczu podobne mi osoby nierzadko oskarżano o praktykowanie czarnej magii oraz o czczenie szatana, w efekcie skazując je na śmierć w męczarniach.
Później, już w czasach nowożytnych, popularność zyskała teoria głosząca, iż mańkuci wykazują się podwyższonymi skłonnościami do popełniania zbrodni. Efekt? Podczas rozpraw sądowych leworęczność bywała argumentem, który wpływał na wyrok skazujący.
Dodajmy, że jeszcze w ósmej dekadzie XX wieku niejedna polska szkoła podstawowa uznawała preferowanie ręki lewej za zaburzenie, które należy „wybijać z głów” młodych ludzi, w skrajnych przypadkach sięgając w tym celu po kary fizyczne.
Tak więc nasze obecne problemy wydają się błahostkami, na bazie których osoby „normalne”stworzyły zresztą niejeden żart. Kłopoty z używaniem sprzętów zaprojektowanych do obsługi prawą ręką (począwszy od standardowych nożyczek, a skończywszy na myszkach komputerowych i smartfonach)?„Oj, leworęczni, przesadzacie. Nie ma co dramatyzować, do wszystkiego można się przyzwyczaić”.
I rzeczywiście, nie ma innej rady: pozostaje nam przyjąć do wiadomości, a następnie przyzwyczaić się do tego, że sporą część świata zaprojektowano – z naszej perspektywy – na odwrót. Dotyczy to również zegarków, których koronki montowane są zazwyczaj po stronie prawej.
Nie, nie jest to gigantycznym dramatem. Chodzi jedynie o pewien dyskomfort w momentach, gdy chcemy w sposób precyzyjny ustawić wskazówki albo pozycję koronki. Zwłaszcza wówczas, gdy chcielibyśmy dokonać tego z zegarkiem znajdującym się na naszym ulubionym (czyli prawym) nadgarstku…
Do tego dochodzą inne drobne niedogodności. Przykład? W niektórych zegarkach datowniki umieszczane są pomiędzy godziną czwartą a piątą, natomiast cyfry wskazujące w nich aktualny dzień miesiąca znajdują się pod takim kątem, że wygodny odczyt daty możliwy jest wyłącznie na nadgarstku lewym.
Pewnie, jak najbardziej można z tym żyć, choć u wielu osób – włącznie ze mną – wywołuje to pewien dysonans estetyczny. Na tyle irytujący, że jakiś czas temu postanowiłem pozbyć się pewnego zegarka, który naprawdę lubiłem. Był to kwarcowy Victorinox I.N.O.X., którego datownik psuł mi sporą część frajdy w momentach, gdy spoglądałem na swój prawy nadgarstek.
Włoska robota
Kiedy powstał pierwszy zegarek z koronką umieszczoną po lewej stronie? To kwestia mocno niejasna, choć pewnym jest, że historia takich konstrukcji ma ponad sto lat.
Świetnym przykładem może być tutaj pewien chronograf typu monopusher z komplikacją rattrapante, wyprodukowany przez Patka Philippe’a na zlecenie amerykańskiego przedsiębiorstwa Grogan Co. w połowie lat 20. ubiegłego wieku.
Dodajmy: wyprodukowany w zaledwie jednym egzemplarzu (napomknę, iż w roku 2006 dom aukcyjny Christie’s sprzedał go za niemal 2,4 miliona franków szwajcarskich), ponieważ w tamtych czasach podobnych projektów nie oferowano w sprzedaży regularnej; manufaktury tworzyły je wyłącznie na specjalne zamówienia osób zarazem leworęcznych i wyjątkowo bogatych.
Jakkolwiek pojęta produkcja seryjna rozpoczęła się dopiero w piątej dekadzie wieku dwudziestego, gdy firma Panerai postanowiła ułatwić życie leworęcznym nurkom wojskowym. W ten właśnie sposób narodziła się nowa wersja modelu Luminor, w której koronkę przełożono z okolic godziny trzeciej na dziewiątą.
Oczywiście nie wpłynęło to na komfort życia milionów osób leworęcznych, ponieważ mówimy tutaj o erze, w której divery Panerai produkowano wyłącznie na potrzeby Marina Militare oraz żołnierzy z państw, które współpracowały z Włochami. Nie były dostępne dla cywili.
Niemniej narodził się pewien fenomen (doceniany i poszukiwany przez współczesnych kolekcjonerów), od którego pochodzi popularna nazwa wszystkich zegarków projektowanych pod kątem zakładania ich na prawe nadgarstki. Chodzi oczywiście od słowo „destro”, które języku włoskim oznacza ni mniej, ni więcej coś znajdującego się po prawej stronie.
Mój pierwszy raz
Choć od lat pięćdziesiątych wiele wody upłynęło w Tybrze, to konstrukcje typu destro (bądź też, jak wolą niektórzy, lefty) nie zyskały masowej popularności. Aż po dziś dzień pozostają swoistymi ciekawostkami rynkowymi, tak więc osoby leworęczne wciąż nie mają zbyt wielkiego pola manewru.
Owszem, świat zegarków co jakiś czas przypomina sobie o mańkutach, lecz zazwyczaj chodzi tu o limitowane edycje (wypuszczały je m.in. marki IWC Schaffhausen, Bell & Ross oraz Yema), które nie trafiają do stałej oferty.
Podobnie jest nawet w przypadku firmy Panerai, której, owszem, zdarza się nawiązywać do własnej historii i wypuszczać modele takie jak np. świetny Luminor 1950 (PAM 00557). Lecz czy w tym momencie portfolio marki obejmuje jakiekolwiek destro? Nie.
Może więc za ideał należy uznać Omegę Seamaster Ploprof 1200M? Cóż, choć koronkę umieszczono na godzinie dziewiątej, to chroni ją gigantyczna (a do tego posiadająca ostre krawędzie) osłona. Z tego względu zegarek nie nadaje się do noszenia na prawym nadgarstku. Ostrzegam: każdy ruch dłonią wiąże się wówczas sporą dawką bólu.
Wracając na moment do ciekawostek rynkowych: w tym roku (dzięki wsparciu uzyskanemu w serwisie Kickstarter) narodziła się japońska marka Rimite, która określa się mianem pierwszej w historii firmy zegarkowej tworzącej wyłącznie produkty dla leworęcznych. Lecz w tym momencie jej oferta ogranicza się do zaledwie jednego produktu (model R1-AN, napędzany Miyotą 9015, a z zewnątrz nawiązujący do Apple Watcha), trudno więc mówić tutaj o wielkim przełomie.
Pozostaje wrócić do zegarmistrzostwa mainstreamowego i cieszyć się z interesujących propozycji TAG Heuera (Monaco Chronograph, ref. CAW211P.FC6356) bądź też Tudora (Pelagos LHD, ref. M25610TNL-0001).
O ile nie przeraża nas cena detaliczna, która przekracza 595 000 dolarów, świetnym wyborem może być Patek Philippe Split-Seconds Monopusher Chronograph Perpetual Calendar (ref. 5373P-001), czyli pierwsze lefty genewskiej marki od niemal stu lat.
Czas przejść do ewidentnie najgłośniejszej tego typu premiery od wielu, wielu lat, czyli do Roleksa GMT-Mastera II (ref. 126720VTNR), którego posiadaczem jestem od ubiegłej wiosny.
Jednak czy w momencie wsunięcia na nadgarstek pierwszego w życiu destro jakość mojego życia poprawiła się w iście magiczny sposób? Cóż, wbrew wcześniejszym oczekiwaniom, nie.
Owszem, koronka znajduje się na godzinie dziewiątej (dodajmy, że w ów rejon trafił także datownik, co ułatwia dyskretne rzucenie nań okiem, gdy zegarek jest wsunięty pod prawy mankiet), jednak dekady przyzwyczajenia zrobiły swoje.
Siłą rzeczy przyzwyczaiłem się i zaadaptowałem do świata, w którym pewne czynności po prostu muszę wykonywać ręką prawą. Z tego względu obsługa koronki „Sprite’a” wciąż wydaje mi się, jakby to powiedzieć, dziwna.
Począwszy od pewnych problemów z wyciąganiem jej do pożądanej pozycji, poprzez precyzyjne operowanie wskazówkami, a skończywszy na tym, że gdy chcę dokręcić mechanizm, muszę robić to odwrotnie niż zazwyczaj (czyli do siebie).
Powiem więcej: parokrotnie – również podczas wizyty w salonie, gdy odbierałem zegarek – zdarzało mi się… założyć go do góry nogami, dopiero po paru sekundach orientując się, że coś jest nie tak. Ot, siła przyzwyczajenia.
Czyżbym stał się mańkutem, który żyjąc od ponad czterech dekad w świecie rządzonym przez osoby praworęczne, nabawił się swoistego syndromu sztokholmskiego i nie powinien utyskiwać na to, że rynek oferuje tak mało zegarków destro? Być może.
Jednak nie zmienia to faktu, że jestem w tym Roleksie naprawdę głęboko zakochany. Za to, że jest tak oryginalny i zaskakujący, a do tego stanowi jeden z bardzo nielicznych ukłonów branży zegarmistrzowskiej* w stronę mniejszości, którą reprezentuję.
*Obalając pewien mit, który krąży od pewnego czasu po internecie i ma uzasadniać pojawienie się na rynku GMT-Mastera II „Sprite”: otóż nie, Jean-Frédéric Dufour nie jest osobą leworęczną.