Felieton Tak naprawdę nie potrzebuje ich już nikt… A jednak kochamy je na zabój! Rzecz o fenomenie zegarków nurkowych
„Kiedyś to były czasy, a teraz czasów już nie ma”, chciałoby się rzec na widok diverów, lśniących dziś na nadgarstkach ogromnej rzeszy osób, które z aktywnym stylem życia mają niewiele wspólnego. Na czym polega magia zegarków, które od lat rozpalają zmysły, choć z pozoru już od dawna… nie mają sensu?
Dawno, dawno temu nosili je wyłącznie najtwardsi z twardych, mężczyźni nieustannie żyjący na krawędzi. Każdemu, kto chciałby przypomnieć sobie o owym fakcie, polecam serdecznie film dokumentalny „Świat milczenia” (1956), w którym to Jacques–Yves Cousteau, najsłynniejszy nurek w historii, podbijał głębiny w towarzystwie dzielnego Roleksa Submarinera.
Dodajmy, że inną gwiazdą owego dokumentu jest używany przez André Labana, czyli prawą rękę Cousteau, Blancpain Fifty Fathoms – czasomierz, który podobnie jak Submariner narodził się w roku 1953 (zaznaczam: trzymam się tutaj oficjalnej narracji marki z Le Brassus, pomijając głosy ekspertów dowodzących, iż Fifty Fathoms tak naprawdę dostępny był dopiero dwa lata później).
To właśnie te dwa modele były pierwszymi produkowanymi seryjnie „nurkami” z prawdziwego zdarzenia, oferującymi imponującą wówczas wodoszczelność (Rolex: do 100 metrów, Blancpain: niemal 92 metry) oraz wyekwipowanymi w obrotowe bezele do odmierzania czasu pobytu pod wodą (Fifty Fathoms od początku posiadał pierścień jednokierunkowy, do Subarinera to rozwiązanie trafiło dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych). Oto nieśmiertelne archetypy, do których po dziś dzień starają się równać niezliczone projekty zegarków typu diver…
…czyli zegarków, które począwszy od lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku zaczęły z impetem podbijać świat popkultury (że wspomnę jedynie o Submarinerach noszonych przez Seana Connery’ego w pierwszych ekranizacjach przygód Jamesa Bonda i o rozmaitych Omegach z linii Seamaster, które można było podziwiać u Pierce’a Brosnana i Daniela Craiga).
No a że od fenomenu popkulturowego (z biegiem czasu suplementowanego przez świat marketingu) do podboju ludzkich serc krótka droga, nie powinien dziwić fakt, iż divery stały się czymś, co pokochały miliony, wiele milionów, użytkowników. Czymś czczonym zarówno na środku pustyni, jak i na eleganckich przyjęciach. Dla mnóstwa osób będącym wręcz synonimem pojęcia tool watch.
Kto zdecydowanie najrzadziej sięga dziś po zegarek nurkowy ze sławetnym obrotowym pierścieniem? Otóż wytrawny nurek bądź też płetwonurek schodzący pod wodę. Nic w tym dziwnego. Przecież jeżeli mowa o praktycznym zastosowaniu tego rodzaju sprzętu – stworzonego po to, aby chronić zdrowie i życie niewielkiej grupy profesjonalistów eksplorujących głębiny – na przestrzeni dziesięcioleci zmieniło się naprawdę wiele.
Punkt przełomowy? Był nim rok 1983, gdy na rynek trafiła Orca Edge: pierwszy komercyjnie dostępny komputer nurkowy. Wykorzystywał algorytm bazujący na tablicach dekompresyjnych marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych i rozpoczął erę wielofunkcyjnych urządzeń elektronicznych; coraz bardziej precyzyjnych i coraz przystępniejszych cenowo. To właśnie z ich powodu analogowy diver – nawet z imponującą wodoszczelnością, nawet z zaworem helowym bądź też zaawansowanym głębokościomierzem mechanicznym – stał się dla nurków i płetwonurków przedmiotem zbędnym. Owszem, od czasu do czasu któryś z nich założy taki zegarek na piankę, lecz w zdecydowanej większości przypadków będzie to jedynie opcjonalny element ekwipunku; ot, dodatek ułatwiający podgląd czasu rzeczywistego.
Zegarek nurkowy i woda? Umówmy się, owo zestawienie najczęściej zobaczymy w reklamach firm produkujących tego rodzaju czasomierze oraz na rękach plażowiczów pluskających się tuż przy brzegu. Lecz nawet we wspomnianych „okolicznościach urlopowych” metalowy diver wciąż nie wydaje się wyborem pragmatycznym. Przecież wystarczającą (nierzadko z grubym okładem!) wodoszczelność oferuje dziś całe multum standardowych zegarków sportowych; włączając w to modele z kopertami wykonanymi z lekkich tworzyw sztucznych, również te bardzo, ale to bardzo przystępne cenowo.
Ponarzekamy dalej? Zegarki o stylistyce nurkowej mają sporo wad, które użytkownik może odczuwać na co dzień. Pierwszym z brzegu (sic!) przykładem może być tutaj ponadprzeciętna grubość kopert. Ta, zwłaszcza w połączeniu z pierścieniem obrotowym (czyli elementem, z którego niemal nikt nie korzysta; no, może okazjonalnie podczas gotowania jajek na miękko) może wywoływać pewien dyskomfort.
Postanowisz założyć divera do koszuli? Miej więc świadomość faktu, iż zegarek nie będzie wsuwał się pod jej mankiet zbyt gładko. Zakładanie i zdejmowanie kurtki bądź też bluzy? Jeżeli ubranie ma nieco bardziej przylegające ściągacze na rękawach, przygotuj się na mozolne przeciskanie grubego „nurka”, zwłaszcza jeżeli krawędź jego bezela jest głęboko i ostro ponacinana.
No dobrze, na czym więc opiera się gigantyczny fenomen diverów? Szukając odpowiedzi na owo pytanie, należy zacząć od dokonania bardzo wyraźnego podziału na modele jedynie reprezentujące omawianą tutaj stylistykę oraz te, które oficjalnie uznaje za zegarki nurkowe, czyli spełniające wymogi opisane w normie ISO 6425.
W pierwszym przypadku może chodzić o jakikolwiek czasomierz nawiązujący estetycznie do dwóch wspomnianych wcześniej archetypów. Zasada jest prosta: nawet jeżeli parametry użytkowe wołają o pomstę do nieba (symboliczna wodoszczelność, brak zakręcanej koronki, obracający się w obu kierunkach bezel itd.), lecz całość nawiązuje wizualnie do Submarinera oraz Fifty Fathomsa, to i tak otrzymujesz część zalet, ze względu na które w diverach rozkochały się całe pokolenia. O czym mowa?
Minimalistyczny dizajn jest idealnym przepisem na prezencję ponadczasową oraz niesamowicie wręcz uniwersalną. Zegarek (niezależnie od tego, czy wybierzesz bransoletę, czy może pasek) sprawdzi się rewelacyjnie zarówno w stylizacjach radykalnie sportowych, jak i casualowych.
Postanowiłeś zestawić „nurka” z garniturem i słyszysz krytykę, że w ten sposób dokonałeś bluźnierstwa? Wówczas wystarczy odparować, że przecież sam agent 007 zakłada takie właśnie zegarki do smokingów, a więc o modowym faux pas nie może być mowy.
Dodajmy, że omawiana tutaj stylistyka jest również techniczna i „testosteronowo surowa”, co umożliwia podświadome wmawianie sobie, że jesteśmy twardzielami na miarę ludzi, którzy wiele dekad temu szli w awangardzie podboju świata głębin.
Tarcza? Powinna być pozbawiona przesadnej ilości ozdobników, co – zwłaszcza w połączeniu z dużymi indeksami i grubymi wskazówkami oraz sowitą porcją masy świecącej – gwarantuje wzorową czytelność. Nawet wieczorem. Nawet w biegu. Nawet wówczas, gdy we znaki daje się nam dalekowzroczność.
Co z nurkami PRAWDZIWYMI, czyli zgodnymi z ISO 6425 (obowiązującym od dwudziestu ośmiu lat standardem stworzonym przez Międzynarodową Organizację Normalizacyjną)? W ich przypadku lista zalet jest znacznie dłuższa i, wbrew pozorom, dla większości z nas najistotniejsza nie będzie tutaj klasa wodoszczelności. Zegarek chcący wkroczyć do grona rasowych diverów musi bowiem wykazać się precyzyjnym odmierzaniem czasu na głębokości przynajmniej stu metrów, co, umówmy się, w świecie współczesnych czasomierzy jest wynikiem zdecydowanie przeciętnym. Znacznie większą dawkę spokoju powinny zapewnić nam inne procedury testowe, sprawdzające np. czytelność wskazań w słabym oświetleniu. Nieodzowne są również, między innymi, ponadprzeciętna odporność na wstrząsy (doceni to każdy, kto choć raz upuścił zegarek na podłogę bądź też uderzył nim we framugę), a także na oddziaływanie skrajnych temperatur, pola magnetycznego i słonej wody.
Dzięki rozmaitym torturom, którym poddaje się pretendentów do ISO 6425, użytkownik takiego zegarka otrzymuje gwarancję, że na jego nadgarstek trafia sprzęt zaprojektowany w przemyślany sposób, a następnie wykonany tak, aby naprawdę dzielnie i niezawodnie znosić trudy eksploatacji.
Szukasz naprawdę dzielnego towarzysza do przysłowiowego tańca i różańca? Jeżeli udzieliłeś odpowiedzi twierdzącej, prawdopodobnie docenisz to, co oferują prawdziwe zegarki nurkowe.
Ktoś szydzi, że twój mechaniczny diver jest we współczesnym świecie przeżytkiem, reliktem świata, którego już nie ma i trącającym myszką przerostem formy nad treścią? Że przecież za kilkaset złotych można nabyć coś znacznie bardziej wszechstronnego i praktycznego, a do tego odporniejszego na uszkodzenia?
Nie przejmuj się. Zerknij na swojego divera, przypominając sobie, że masz do czynienia z duchowym spadkobiercą zegarków, które wiele dekad temu były narzędziami używanymi przez postaci na miarę Cousteau, Connery’ego tudzież Roberta Maloubiera (w trakcie II wojny światowej tajnego agenta wywiadu brytyjskiego, a po jej zakończeniu dowódcy elitarnego oddziału francuskich nurków bojowych i głównego autora koncepcji, na bazie której narodził się Blancpain Fifty Fathoms). Zegarków, które miały naprawdę istotny wkład w historię ludzkości.