
Recenzja ZENITH El Primero Striking 10th
El Primero Striking 10th jest więcej niż doskonałym dowodem na wspaniałe odrodzenie manufaktury Zenith pod wodzą nowego CEO – Jeana Frederica Dufoura.
Choć zapewne Polakom marka ZENITH kojarzy się w pierwszej kolejności ze specyficznymi stalowo-plastikowymi długopisami tudzież analogowymi aparatami produkcji radzieckiej, pod nazwą tą kryje się również szwajcarska zegarmistrzowska manufaktura. I to manufaktura licząca sobie już prawie 150 lat niebagatelnej historii i bogatej tradycji.
Firmę założył w 1865 roku szwajcarski gentleman-zegarmistrz imieniem Georges Favre-Jacot. Jej siedziba od dnia narodzin po dzień dzisiejszy mieści się w położnym w górach Jury Le Locle – jednym z kluczowych miejsc szwajcarskiej mapy zegarmistrzowskiej. Jej ideę natomiast od samego początku stanowiło pragnienie tworzenia wyjątkowych i maksymalnie precyzyjnych mechanicznych czasomierzy w zgodzie z najwyższymi szwajcarskimi standardami. Przez 146 lat istnienia firma zliczyła, podobnie zresztą jak i praktycznie każdy jej branżowy konkurent, serię wzlotów i upadków, z naciskiem na te pierwsze, nie rzadko zapisane złotymi literami w historii zegarmistrzostwa. Nagrodzona setkami prestiżowych nagród (w ilości 1420), niemal unicestwiona kwarcowym kryzysem (rok 1970), odrodzona dzięki uporowi i pasji Charlesa Vermota (1984), przejęta przez koncern LVMH (2000) i zdegradowana w oczach pasjonatów nieudolną polityką ekscentrycznego szefa Thierrego Natafa (2001-2009) marka święci dziś triumfy i wielki come-back pod wodzą jednego z najwyżej cenionych CEO w całej zegarkowej branży – Jeana Frederica Dufoura. W całej masie ważnych i kluczowych dat jest jednak jedna absolutnie kluczowa – 1969. W roku, w którym swoją podniebną przygodę zaczynały ponaddźwiękowy Concorde i Boeing 747 „Jumbo Jet” a dowódca kosmicznej misji Apollo 11, Neil Armstrong, jako pierwszy człowiek postawił stopę na powierzchni księżyca, w Le Locle powstał mechanizm o znaczeniu równie fundamentalnym dla zegarmistrzostwa, co wspomniane wydarzenia dla historii ludzkości. Kaliber ten, oceniany jako jeden z najznamienitszych w całej wielkie „historii kalibrów mechanicznych”, to El Primero – legenda chronografów, tj. mechanicznych stoperów odmierzających określone odcinki czasu.
Od 40 lat produkowany w niemal niezmienionej formie, dostarczany takim zegarkowym markom jak Rolex, PANERAI, Parmigiani, Ebel, Concord i Tag Heuer, El Primero jest bezbłędnie rozpoznawalnym znakiem firmowym manufaktury Zenith. Bijący z częstotliwością 36.000 wahnięć mechanizm z chronografem zdolnym mierzyć czas z dokładnością do 1/10 sekundy to żywa, mechaniczna ikona firmy. Kaliber, którego powstanie pochłania 9 miesięcy pracy angażującej 20 zegarmistrzów wykonujących łącznie 5500 operacji, w ubiegłym roku wreszcie wykorzystano w pełnej, należytej formie.

Striking 10th
Kiedy Jean Frederic Dufour obejmował stery manufaktury ZENITH po będącym swoim zupełnym przeciwieństwem, totalnie niepasującym do firmy Thierry Natafie, jego pomysł na rezurekcję świetności marki był prosty i wydawać by się mogło, oczywisty. ZENITH miał znów być firmą o wizerunku klasycznej zegarmistrzowskiej manufaktury, czerpiącej garściami ze swej tradycji i niewątpliwych dokonań na polu zegarkowej mechaniki. Radykalne zredukowanie liczby referencji, porzucenie szalonej i stylistycznie koszmarnej (to oczywiście kwestia gustu) linii Defy i wreszcie właściwe potraktowanie El Primero miały być sposobem na osiągnięcie sukcesu – z jak najbardziej pozytywnym zresztą skutkiem.
Bijący 10 razy na każdą odmierzoną sekundę balans kalibru El Primero nigdy tak naprawdę nie został w pełni wykorzystany w zegarku, nigdy bowiem odczytanie tak precyzyjnie odmierzonego czasu nie było możliwe bezpośrednio z cyferblatu czasomierza. Nigdy aż do roku 2010 i premiery modelu Striking 10th – zegarka z komplikacją w pełni wykorzystującą możliwości legendarnego mechanizmu dzięki czytelnej, centralnej wskazówce stopera, wykonującej jeden pełny obrót po tarczy wyskalowanej w 10 sekundach, każdej podzielonej na dokładnie 10 części.

Bazujący na podstawowym kalibrze El Primero mechanizm modelu Striking 10th określono numerem 4052 B. Za funkcję wprawiającą sekundnik chronografu w nadnaturalnie szybki, 10 sekundowy pełny obrót odpowiada zintegrowany z mechanizmem, 11elementowy moduł kół zębatych, z jednym podwójnym o 100 zębach, wykonanym z krzemu. Jego zadaniem, mówiąc obrazowo, jest przekonwertowanie impulsów płynących z regulatora tak, aby centralnie umocowana wskazówka sekundowa poruszała się z prędkością 6krotnie większą, niż standardowa. Wspomniane 100 zębów odpowiada 100 skokom wskazówki, przypadającym na każde 10 upływających sekund.

Wyposażony w 50godzinną rezerwę chodu werk ma 30m średnicy, 6.6mm grubości, koło kolumnowe i rzecz jasna, pracuje z częstotliwością 5Hz (czyli 36.000 wahnięć/h). Stoper, oprócz „10sekundowego” sekundnika, posiada sprzęgnięty z nim licznik 60 sekundowy oraz 60 minutowy, niestety bez możliwości mierzenia dłuższych odcinków czasu. Poza chronografem El Primero pokazuj aktualny czas i płynnie zmieniającą się w okolicach północy datę, ulokowaną w okienku na godzinie 6.
Jak na legendarny kaliber i nową/starą filozofię marki przystało, na opakowanie Striking 10th wybrano klasyczny i sprawdzony wzór. Design zegarka inspirowany jest bezpośrednio (można nawet powiedzieć, że odpowiednio powielony) vintage’owym, oryginalnym modelem El Primero A386. Kosmetyczne zmiany nowej wersji dotyczą gabarytów koperty, pozycji datownika i drobnych elementów związanych z komplikacją. Pięknie wykonana, polerowana stalowa koperta z płynnie przechodzącymi w korpus uszami i delikatnym bezelem ma teraz 42mm średnicy (w stosunku do 38mm w oryginale) i 12.75mm grubości. Gdyby odjąć do tego wypukłe, mocno wystające ponad profil koperty szafirowe szkiełko, grubość zredukowała by się do mniej więcej 10mm – niewiele jak na chronograf z automatycznym naciągiem i kołem kolumnowym. Koperta wraz z idealnie grubym, podszytym gumową powłoką skórzanym aligatorem (dostępna jest również opcja na stalowej bransolecie), zapinanym na prostą, delikatną klamerkę, zapewnia przyjemny komfort noszenia ważny przy użytkowaniu codziennego zegarka. Użycie gumowej podszewki praktycznie eliminuj problem związany z potem, skutecznie niszczącym standardowe skórzane paski większości zegarków. Inne manufaktury powinny gremialnie skopiować to rozwiązanie.
W kopercie pod szkłem zamknięto srebrną, subtelnie ozdobioną szlifem słonecznym tarczę z charakterystycznymi dla oryginalnego El Primero trójkolorowymi, nachodzącymi na siebie tarczami chronografu i małej sekundy. Patrząc od lewej tarcze te to szaro-srebrny sekundnik, czarny totalizator 60minutowy oraz ciemnoniebieski (zdecydowanie ciemniejszy od tego widocznego na komputerowych wizualizacjach) totalizator 60sekundowy stopera. Wszystkie ozdobiono koncentrycznym giloszowaniem. Centralną, czerwoną wskazówkę chronografu wieńczy z jednego końca gwiazdką ZENITHA. Drugim koniec zaś „dotyka” najbardziej zewnętrznego pierścienia tarczy z podziałką 10sekundową. Cyferblat jest czytelny, proporcjonalny i idealnie skomponowany. Mówiąc szczerze nie zmienił bym ani jednego elementu, ani jednego detalu stylistycznego. Jedynie nachodzące na siebie małe tarcze pewnie nie każdemu przypadną do gustu, a ich układ ma pewien, choć nieprzesadnie znaczący wpływ na czytelność niektórych wskazań.
Limitowana przyjemność
Z punktu widzenia fenomenalności ZENITHA Striking 10th, do miana jego głównych wad urasta cena, a przede wszystkim limitacja. Powstanie dokładnie 1969 sztuk (rzecz jasna na część daty premiery kalibru El Primero), a sądząc po numerze testowanego egzemplarza zegarek już jest, lub lada moment będzie nieosiągalny. Limitacja na poziomie 2 tysięcy zegarków to z jednej strony dużo, z drugiej jednak niewiele, gdy spojrzeć na to, co otrzymujemy. Katalogowe $10.700USD przekłada się na klasyczny, bez zarzutu wykonany czasomierz z legendarnym, bardzo dokładnym i cieszącym oko kalibrem. Widoczne na mocno otwartym mechanizmie dekoracje to m.in. pasy Genewskie na szkieletowanym wahniku, perłowanie mostków, polerowane stalowe oraz termicznie barwione na niebiesko śrubki i – choć to nie element dekoracji – krzemowe, błękitno-fioletowe koło modułu Striking 10th.

ZENITH El Primero Striking 10th to zegarek idealny – o ile określenie ideału jest w jakikolwiek sposób miarodajne czy możliwe. Magazyn REVOLUTION przyznał czasomierzowi tytuł Najlepszego Zegarka Męskiego (Best Men’s Watch) 2010 podkreślając, że Striking 10th jest idealnym odzwierciedleniem filozofii ZENITHA, polegającej na zawieraniu praktycznych innowacji i użytecznych funkcji w pięknych i stylowych czasomierzach. Z kolei na swoim blogu HODINKEE Benjamin Clymer, podsumowując recenzję Striking 10th napisał o jego niezwykłym sexapilu – tu także zgadzam się w pełnej rozciągłości. Zegarek ZENITHA to klasyka, elegancja i historia zamknięte w jednym kapitalnym czasomierzu, „uderzająco” dobrym („striking” – ang. „uderzający”). Najlepszym, jaki dane mi było recenzować do tej pory.

Na (+)
– vintagowy, piękny, dyskretny design
– komfort użytkowania
– legendarny, precyzyjny kaliber z historią
– podszyty gumą pasek
– ponadprzeciętny fun-factor
– bardzo dobry stosunek jakość/cena
– limitacja
Na (–)
– luźny dysk datownika
– nieco oporny reset stopera
– chronograf tylko do 60 minut
– limitacja
Zegarek do recenzji udostępniła firma APART.
Zdjęcia: Dariusz Lewiński
Zdjęcie modelu z 1969 roku: Paul Gavin / www.heuerworld.com
Materiały pomocnicze: Zenith