
Recenzja HUBLOT King Power UNICO All-Carbon
Kiedy tradycyjne zegarmistrzostwo spotyka się z nowoczesnymi technologiami, rezultaty mogą być różne. Jak więc wypada taki mariaż w przypadku karbonowego HUBLOT King Power UNICO?
Zgodzicie się, że słowem chyba najczęściej nadużywanym w branży zegarkowej jest „klasyka”. Określenie klasyczny w odniesieniu do designu, mechaniki czy wszelkiego rodzaju filozofii towarzyszy pewnie 95% marek – i w sumie nie ma się czemu dziwić. De facto gros mechanicznych i stylistycznych patentów wykorzystywanych w dzisiejszych zegarkach pochodzi sprzed wielu dekad, a że są one i najbardziej sprawdzone technicznie, i ponadczasowe (to też jedno z ulubionych zastępczych określeń klasyki) jakiekolwiek większe ingerencje nie miałyby sensu. Tym bardziej, że tego właśnie poszukuje niezmiennie większość klientów. To, co do tej tradycyjnej sztuki (zegarmistrzowskiej) wniósł wiek XX i XXI to ewolucja sprawdzonych patentów plus absolutnie „anty-klasyczna” stylistyka. W mniemaniu twórców takich współczesnych czasomierzy, mają one redefiniować myślenie o zegarku w poszanowaniu (tj. z wykorzystaniem fundamentów) zegarkowej historii. Ja lubię przy porównaniu tych dwóch odległych od siebie typów zegarmistrzostwa stosować analogię do motoryzacji i współczesnych kontra starych aut. Zapięty właśnie na moim nadgarstku karbonowy King Power UNICO jest idealnym wyrazem tej zegarkowo-samochodowej analogii.
Różnica dzieląca klasyczny czasomierz od owego HUBLOTA jest mniej więcej taka jak między tym genialnie pięknym i klasycznym Ferrari 250 GT Lusso…

… a tym współczesnym „super-carem”, Ferrari 458 Italia.

Bardzo ogólnie to dwa czerwone, sportowe auta. Oba mają cztery koła, kierownicę, siedzenia, gaz i hamulec, a pod maską zaawansowany (oczywiście odpowiednio dla swojej epoki) wysokoobrotowy silnik z całą stajnią koni mechanicznych. Największa różnica to technologia (rok 1963 i 2010 to na tym polu istna przepaść) i wygląd – dokładnie jak między klasycznymi chronografami Patek Philippe czy Jaeger-LeCoultre, a HUBLOT. Porównania do Ferrari nie użyłem zresztą przypadkowo – H i F są od kilku miesięcy bardzo bliskimi partnerami na niemal każdym polu działalności firmy z Maranello… ale tu nie o tym. Zanim jednak przejdziemy do samego zegarka, warto w kilku słowach zerknąć na króciutką acz imponującą historię firmy.
Z niebytu na szczyt

Oryginalny HUBLOT to dzieło Carlo Crocco. Był rok 1980 gdy ten były pracownik Binda Group zaprezentował zegarek oparty o koncepcję fuzji („The Art Of Fusion”, przyświecającej zresztą firmie do dziś) tj. połączenia koperty w formie bulaja okrętowego („hublot” po francusku oznacza właśnie to) z drogocennego i luksusowego złota, z gumą w jednym, niecodziennym na owe czasy czasomierzu. Choć projekt Crocco zdefiniował HUBLOT, dopiero 25 lat później marka, o której słyszało i mówiło niewielu, przeistoczyła się w prawdziwą branżową potęgę. Zasługa to jednego człowieka – Jeana-Claude Bivera. Pracujący wcześniej (z licznymi sukcesami) dla Blancpaina, Audemars Piguet i Omegi Biver w maju 2004 roku odkupił do Carlo Crocco całą firmę i jako nowy CEO rozpoczął misję budowania marki… z więcej niż zdumiewającym skutkiem. Motto „Art Of Fusion” wyraziło się już w pierwszym czasomierzu HUBLOT ery Bivera – pokazanym na BaselWorld 2005 – chronografie Big Bang. Złoto-gumowy, sportowy i wyrazisty model (choć zarzuty o podobieństwie do AP Royal Oak nie są do końca bezzasadne) nadał bieg dalszemu, ekspresowemu wręcz tempu rozwoju. W ledwie 7 lat HUBLOT stał się pełnoprawną manufakturą zegarmistrzowską. Gigantyczne pieniądze (pochodzące w dużej mierze od LVMH, właściciela firmy) zainwestowano w nowoczesną manufakturę zbudowaną w Nyonie, tabun zaawansowanych maszyn, technologię (współpraca z uniwersytetem w Lozannie) oraz zegarmistrzów (przejęcie BNB Concept). Strasznie dużo pochłania także imponująca (czasami do przesady) aktywność marketingowa HUBLOT, ale to dzięki niej oraz wszystkim wymienionym czynnikom marka jest dzisiaj tu gdzie jest. Własnym sumptem tworzy mechaniczne kalibry z małymi i wielkimi komplikacjami, sama robi gros podzespołów zegarków, łącznie z tymi korzystającymi z materiałów „high-tech”. Ale po kolei…
Technologia, technologia, technologia.
To właśnie za to lubię HUBLOT. Technologia, w mechanice i stylistyce po społu, mogłaby służyć za firmową definicję. Wyraża się ona zarówno w karoserii jak i silniku czasomierza – wracając jeszcze do analogii motoryzacyjnych.

Oczywiście to silnik, szczególnie taki, stanowi clou oceny mechanicznego zegarka. Zacznijmy jednak od opakowania. Nie bez powodu poprosiliśmy HUBLOT o udostępnienie nam flagowego King Powera w wersji All-Carbon – ile razy wcześniej mieliście do czynienia z zegarkiem wykonanym z tego kompozytu? Po pierwsze HUBLOT wykonuje koperty i elementy karbonowe „in-house” w technologicznym procesie odlewania, który przeistacza przypominające plecioną nić włókna węglowe w jednolitą strukturę. Po drugie uzyskany w ten sposób materiał jest wytrzymały, twardy, a przy tym lekki. Po trzecie wreszcie struktura karbonu, przypominająca szachownicę, po prostu świetnie wygląda. Jest niby czarna, ale wyrazisty wzorek daje kapitalny efekt – na szczęście nie tak wyrazisty, jak się spodziewałem po renderach zegarka. W wersji testowanej karbon połączony jest z kompozytem (prawdopodobnie żywicą polimerową), gumowym ringiem bezela, gumowymi wkładkami przycisków i koronki oraz tytanem (pokryte czarnym DLC śrubki w kształcie litery H) i wystającym poza powierzchnię bezela szafirowym szkłem, oczywiście z antyrefleksem.


Jak słusznie sugeruje nazwa kolekcji, „King Power” ma iście królewskie rozmiary. Królewskie, czyli wielkie. Masywna koperta ma niby 48mm średnicy (co już w samo sobie jest pokaźne), ale razem ze zintegrowanymi uszami wychodzi całe 60mm długości plus 17.5mm grubości – DUŻO. Trzeba mieć konkretnej średnicy nadgarstek, ale, co jest z kolei bardzo pozytywnym zaskoczeniem, imponujące gabaryty nie oznaczają braku komfortu – jest wręcz przeciwnie. Kształt koperty plus waga karbonu (ledwie 136g całość) i świetny, gumowy pasek zapinany na idealnie pracującego, ceramiczno-tytanowego motylka z przyciskami zabezpieczającymi (pokrytego czarnym DLC) powoduje, że wielki zegar świetnie leży nawet na mniejszym nadgarstku. W dużym czasomierzu sportowym ten komfort jest konieczny i przez 3 tygodnie noszenia przekonałem się, że nie ma z tym żadnego problemu. A sprawy mają się jeszcze lepiej wewnątrz.

UNICO zadebiutowało w listopadzie 2009 roku i śmiało jego premierę można uznać za jeden z kroków milowych w historii Hublot. Było kwestią ogromnej wagi dla Jeana-Claude Bivera, by pokazać manufakturowe możliwości firmy, a jednocześnie zapewnić sobie własny mechanizm, otwierający zupełnie nowe szanse rozwoju. Modyfikowane Valjoux 7750, przy całej swojej niekwestionowanej klasie, na dłuższą metę nie przyciągnie świadomych (i wymagających) klientów. Dodatkowo to stosowane w serii Big Bang było często podstawowym argumentem na „nie” w odniesieniu do ceny całego zegarka. UNICO, oznaczone jako HUB1240, zostało zaprojektowane z myślą o w miarę seryjnie wykonywanym, niezawodnym lecz zaawansowanym technicznie chronografie. I jeśli postrzegacie nadal HUBLOT przez pryzmat agresywnego marketingu, kompleksowość tego manufakturowego kalibru zapewne szczerze was zadziwi.
HUB1240 UNICO to w pełni funkcjonalny chronograf z kilkoma elementami, które każą stawiać go wysoko w hierarchii manufakturowych mechanicznych stoperów. Operowanie startem i stopem odbywa się poprzez koło kolumnowe połączone z podwójnym, horyzontalnym sprzęgłem. Mały element z pionowo umieszczonymi zębami (kolumnami) kontroluje płynne przełączanie dźwigienek stopera odpowiedzialnych za zazębianie się odpowiednich kół przekładni i aktywację wskazówki sekundowej. Powszechnie uważa się chronograf z tym rozwiązaniem za reprezentujący wyższą klasę zegarmistrzowską, niż tradycyjne systemy z krzywkami lub dźwigniami. By dodatkowo podkreślić jego zastosowanie, koło kolumnowe przeniesiono na frontową część mechanizmu (na godz.6, ozdobione logo HUBLOT) wykorzystując jako element wizualny (razem z kilkoma innymi częściami, o czym później). Do tego dołożony jest fly-back, czyli możliwość zrestartowania mierzenia czasu jednym przyciskiem, bez konieczności stopowania stopera. Ta w oryginale pomyślana dla pilotów funkcja umożliwia błyskawiczne rozpoczęcie nowego pomiaru. Przydatny drobiazg. Interesująco rozwiązano moduł regulacyjny. Cały wychwyt wraz z 4-Hercowym kołem balansowym stanowi odrębny, mały moduł, który łatwo można serwisować bez konieczności rozbebeszania całości.
Moduł ten kryje kolejny technologiczny smaczek UNICO – krzemowy wychwyt. Jak widać na dołączonej animacji (powyżej) z krzemu wycięto koło wychwytowe (z ładnie wkomponowanym logo HUBLOT) i kotwicę wraz z paletami. Jak już wiemy, krzem to swego rodzaju „złoty środek” współczesnego zegarmistrzostwa, niwelujący konieczność smarowania i poprawiający parametry mechaniczne komponentów, co z kolei przekłada się na zwiększoną żywotność. Jest wreszcie ostatni, ale być może najbardziej imponujący detal. Jeśli akurat macie pod ręką jakiś mechaniczny chronograf, weźcie go i spróbujcie wystartować – potrzeba do tego sporej siły. W zależności od typu mechanizmu (koło kolumnowe, wertykalne sprzęgło, krzywki) wciśnięcie przycisku start wymaga relatywnie mocnego nacisku. Ale nie w UNICO. Nie wiem jak, ale tutaj płynność i delikatność aktywowania stopera jest imponująca, niemal jak w zegarkach kwarcowych. Zabawa chronografem nigdy nie była tak przyjemna, a przy tym nie ma ryzyka włączenia mechanizmu przypadkiem. Rewelacja!
Pojedynczy bęben wzmocnionej sprężyny gwarantuje pokaźne 72h rezerwy chodu (możliwość dokręcenia z koronki) dostarczanej przez duży, centralnie łożyskowany wolframowy wahnik. Cały mechanizm korzysta z 38 kamieni. Mostki mają starannie wykończone krawędzie (żadnych ostrych brzegów), a ich powierzchnie ozdobiono grafitowo-szarą, chropowatą powłoką z rutenu. Część z nich jest szkieletowana, co daje dodatkowy wizualny bodziec. Z mostkami kontrastują idealnie wypolerowane elementy stalowe, błyszczące główki śrubek i rubinowe kamienie. To mocno industrialny design, spotęgowany jeszcze, kiedy obrócimy zegarek.

Tarcza… a raczej to co pełni jej funkcję, to szafirowy (szafirowe szkło) dysk z zewnętrznym, czarnym pierścieniem minutowym i 11 dużymi indeksami aplikowanymi na idealnie błyszczący ring. Na szafir nałożono delikatną podziałkę małej sekundy oraz obwódkę z podziałką minutową licznika chronografu. Również bezpośrednio na szkło naniesione jest logo HUBLOT i mała ramka datownika na godz. 4:30. Reszta to w pełni odsłonięty mechanizm – i wygląda to fenomenalnie. Gdyby jeszcze raz poszukać samochodowych skojarzeń – to jak osłonięty przezroczystą pokrywą silnik. W pełni szkieletowany dysk datownika i wycięcia w odpowiednich miejscach płyty mechanizmu dają niepowtarzalną (zazwyczaj nie ma takie możliwości) szansę obejrzenia pracy mechanizmu chronografu, przełączających się dźwigni, aktywacji fly-backa i płynnie obracającego się koła sekundowego. Co ciekawe, przy tym designie zegarek jest znakomicie czytelny (co zdecydowanie nie jest domeną „szkieletorów”) dzięki dużym, satynowanym wskazówkom z piaskowanym środkiem i białą (świecącą na zielono, dość intensywnie) luminową. Tak samo jest z datą – czarne tło okienka idealnie eksponuje odpowiedni dzień miesiąca.

Wszystkie wskazania zegarka, łącznie z dokręceniem mechanizmu, ustawia się niezakręcaną (mimo to całość ma 100m wodoszczelności) wygodną koronką. HUB1240 ma stop-sekundę i szybką korektę daty.
Mam pewien problem z wyrażeniem, co wywołuje mój absolutny zachwyt HUBLOT’owym KP UNICO All-Carbon. Amerykanie mówią na to „fun-factor” co w wolnym tłumaczeniu przekłada się na niesamowitą przyjemność z noszenia, oglądania i użytkowania z nieschodzącym z twarzy uśmiechem. Znajomi oglądający zegarek byli totalnie zachwyceni – szczerze mówiąc bardziej, niż którymkolwiek z wcześniejszych testowanych przez nas czasomierzem. Kiedy na początku tekstu przywołałem porównanie do dwóch modeli Ferrari, powinienem od razu zaznaczyć, że wybieram klasycznego old-timer’a – 250 GT Lusso. Kocham klasyczne, spartańskie, pozbawione elektroniki i pięknie zaprojektowane, emanujące klasą samochody, ale z drugiej strony, kto by nie chciał przejechać się napakowanym mocą, nowoczesnym Ferrari? Dokładnie analogicznie jest z zegarkami. Klasyka jest ponadczasowa i bezbłędna. Ale z HUBLOT jest tak, jak podkreśla często sam Jean-Calude Biver – „kup swojego klasycznego Patka, Vacherona, Audemarsa, i kiedy już uzbierasz imponującą kolekcję tradycyjnych klasyków, kiedy przejdziesz te wszystkie etapy, przyjdzie właściwy czas na HUBLOT”. To kompletnie inny zegarek pod każdym niemal względem, ale znakomicie wykonany, świetnie zaprojektowany (wiem wiem, „de gustibus…”) czasomierz z kapitalnym mechanizmem (zdecydowanie zasługującym na więcej uwagi) i tą bezbłędną, industrialną stylistyką. To tak jakby zapinać na nadgarstku high-tech’ową maszynę, która przy okazji pełni funkcję precyzyjnego czasomierza (nie więcej niż +/- 5 sekund odchyłki dobowej). Wszystko to za cenę €20.300EURO (~83.500PLN). To sporo, ale za karbon, in-house i świetną mechanikę dość rozsądnie, zważywszy na cenę innych tego typu propozycji. Za np. podstawowego Richarda Mille trzeba wyłożyć znacznie więcej. Podobnie zresztą jak za czerwone 458 Italia – ze wszech miar irracjonalny wybór, ale kto nie chciałby się takim ryczącym potworem od czasu do czasu przejechać? 3 tygodnie na ręku z HUBLOT King Power UNICO All-Carbon jedynie ugruntowało moją sympatię do genewskiej manufaktury – uwielbiam ich sposób na robienie zegarków. Są inne, nie są dla każdego… są świetne.


Na (+)
– industrialny, kapitalny design
– otwarta tarcza = pełny wgląd we wnętrze
– manufakturowy, zaawansowany chronograf
– super-płynna obsługa
– karbonowa koperta (efektowna, lekka i wytrzymała zarazem)
– świetny pasek z wygodnym zapięciem
Na (-)
– jest duży, za duży na większość nadgarstków
– mało czytelny licznik minutowy stopera
– wysoka cena
HUBLOT King Power UNICO All-Carbon
Ref: 701.QX.0140.RX
Mechanizm: HUB1240 UNICO, automatyczny, 72h rezerwy chodu, 28.800 A/h, mała sekunda, datownik, chronograf fly-back z kołem kolumnowym
Tarcza: szafirowe szkło z nakładanymi indeksami
Koperta: 48×17.5mm, karbon-kompozyt-guma, szafirowe szkło z antyrefleksem, szafirowy dekiel
Wodoszczelność: 100m
Pasek: gumowy z zapięciem motylkowym (ceramiczno-tytanowym), zabezpieczonym dwoma przyciskami
Limitacja: —
Cena: ~83.500PLN

Zegarek do testu udostępniła manufaktura HUBLOT.
Zdjęcia: Jakub Filip Szymaniak; Otis Blank