Recenzja Audemars Piguet Royal Oak Offshore Chronograph „Navy”
Gerald Genta stworzył ikonę, Emmanuel Gueit jej usportowioną wersję, a my testujemy najnowsze wcielenie zegarka – chronograf w granatowej wersji Navy.
Ten test mógł wyglądać zupełnie inaczej. Gdyby nie pewne prawno-celne procedury, zegarek trafiłby w ręce Tomka, który o tym konkretnym modelu śni po nocach, od kiedy zobaczył go po raz pierwszy na SIHH (naszą relację możecie sobie przypomnieć TUTAJ). Los chciał jednak, by Royal Oak przyjechał prosto z Le Brassus w moje ręce – a ja już takim fanem tego czasomierza nie jestem. Z tym większą więc ciekawością podszedłem do tematu – organoleptyczne zmierzenie się z legendą, która niekoniecznie trafia w nasz gust, to zupełnie inny rodzaj przyjemności. Na pewno znacie to wrażenie zdumienia, kiedy ludziom podoba się zegarek, na którym wy pewnie nawet nie zawiesilibyście na dłużej oka. Z Royal Oakiem jest podobnie jak z kilkoma innymi ikonami tego kalibru – ma dużą rzeszę prawdziwie oddanych zwolenników i wąską grupę tych, na których nie robi większego wrażenia. Zanim jednak przejdziemy do rzeczy, cofnijmy się do początku lat 70. minionego wieku.
Geniusz Genta
Jak wiadomo, najwybitniejsze dzieła sztuki użytkowej (a do takich trzeba zaliczyć zegarki) rodzą się zazwyczaj z potrzeby chwili. Nie inaczej było z RO (Royal Oak), choć jego powstanie to zbieg wielu – nie zawsze sprzyjających – okoliczności. Lata 70. były w zegarkowej branży zdominowane przez niewielkie, klasyczne, proste stylistycznie zegarki oraz złoto. I właśnie wtedy Gerald Genta – chyba najwybitniejszy zegarkowy designer w historii – otrzymał zlecenie zupełnie oderwane od rzeczywistości. Na chwilę przed Baselworld a.d.1971 Genta odebrał telefon od ówczesnego MD Audemars Piguet – Georgesa Golaya. Zadanie, jakie wybrzmiało w słuchawce telefonu brzmiało krótko i treściwie – zaprojektować na życzenie włoskiego dystrybutora model możliwie uniwersalnego zegarka w stalowej kopercie. Pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego (Genta już wtedy był uznanym projektantem i długoletnim współpracownikiem AP), gdyby nie fakt, że telefon zadzwonił o 4 nad ranem, a projekt miał być gotowy jeszcze tego samego dnia. Inspiracją okazały się dziecięce wspomnienia i hełm nurkowy, jego specyficzna forma oraz heksagonalne śruby mocujące.
Genta na kartce papieru narysował wzór, który dzisiaj uznajemy za ikonę: wodoszczelną kopertę z ośmiokątnym bezelem i mocującymi go ośmioma sześciokątnymi śrubami, zwężaną ku dołowi bransoletę, płaskie szafirowe szkło oraz tarczę z giloszowanym motywem i zestawem indeksów oraz wskazówek ze świecącą w ciemnościach luminową. Zamawiający zaakceptowali projekt, ale w samym AP spotkał się on raczej z chłodnym przyjęciem – zbyt mocno odbiegał od dotychczasowego, eleganckiego wizerunku manufaktury. Nawet ostateczna nazwa modelu nie była autorstwem firmy – zasugerował ją włoski partner Carlo De Marchi. Co więcej, pokazany oficjalnie w Bazylei, stalowy (choć prototyp wykonano z białego złota, wtedy tańszego w użyciu niż zegarkowa stal) Royal Oak kosztował fortunę (wtedy 3.650CHF – po przeliczeniu na „dzisiejsze czasy” to około 10.000CHF) i wcale nie wywołał rynkowej euforii. Pierwotnie powstało 1000 egzemplarzy. Po 400 zamówili dystrybutorzy ze Szwajcarii i Włoch, 200 trafiło do dystrybucji międzynarodowej. Zegarek sprzedawał się słabo, był niezasadnie drogi i zdecydowanie za duży (39mm), a jego prawdziwy sukces zapoczątkował dopiero 2 lata później dumnie prezentujący zapiętego na ręku (konkretnie na mankiecie koszuli) Royal Oaka Giovanni „Gianni” Agnelli, szef FIATA.
Offshore
Choć oryginalny Royal Oak to zegarek o usportowionym charakterze, prawdziwie sportowa wersja, a konkretnie jej koncepcja, powstałą w AP w roku 1989. Za sterami marki stał wtedy Stephen Urquhart (obecny CEO Omegi), a projekt zlecono młodemu, 22-letniemu designerowi – Emmanuelowi Gueitowi. Zegarek miał być jeszcze bardziej „charakterną” i typowo męską wersją RO, a samą nazwę „Offshore” dodano dopiero w 51. wyprodukowanym egzemplarzu. Wynikło to z faktu, że firma – choć projekt spodobał się kierownictwu – wahała się nad zasadnością wprowadzenia modelu na rynek.
Offshore był duży (poniekąd z racji jego antymagnetycznej natury), bardzo techniczny, z ostrymi krawędziami, chronografem i formą daleko odbiegającą od panujących wtedy trendów. Nie może więc dziwić, że od koncepcji do finalnie zaprezentowanego zegarka upłynęły długie 4 lata – debiut przyszedł w roku 1993. Początki były tożsame z projektem Genty – rynek zareagował sceptycznie i z dużą dozą wstrzemięźliwości – a i sam Genta określił projekt herezją. Sukces przyszedł z czasem, i jak to zwyczajowo bywa, na przestrzeni lat przyniósł całą masę różnych modeli, od mniejszych wersji damskich po koncepcyjne szaleństwa, innowacyjne materiały i wielkie komplikacje. Rok temu (SIHH 2014) Audemars Piguet zaprezentował wersję Offshora Chrono najbardziej wierną oryginałowi.
Offshore Chronograph „Navy”
Przejdźmy więc do tematu tego testu – najnowszego wcielenia zaprojektowanej przez nieżyjącego już niestety Gentę i usportowionej przez Gueita wersji Royal Oaka. Offshore to przede wszystkim dwa kluczowe aspekty – komplikacja chronografu i design. O sukcesie zegarka stanowi jednak zdecydowanie ten drugi.
ROO Ref.26470 to 42mm koperta z nierdzewnej stali (opcjonalnie z różowego złota). Mocno geometryczną, kanciastą bazę od góry wieńczy słynny oktagonalny bezel osadzony na gumowej podkładce, a od dołu również ośmiokątny dekiel. W obu tych elementach osadzono szafirowe szkła. Bezel zespolony jest z kopertą zestawem ośmiu sześciokątnych śrub, które mocuje się od góry a skręca od strony dekla (stąd ich magiczne, zawsze perfekcyjne ustawienie). Pod osadzonym w nim płaskim, szafirowym szkłem zamontowano pod kątem ring ze skalą tachometru, a pod nim właściwy cyferblat. Jego powierzchnię zdobi wykonywany maszynowo wzór „Mega Tapisserie” z charakterystyczną, kwadratową strukturą siatki. Na nią zaaplikowano 8 dużych indeksów arabskich (wypolerowanych i wypełnionych luminową), trzy małe tarcze (patrząc od góry: sekundnik i dwa liczniki stopera), okrągłe okienko daty z lupką i zestaw prostych wskazówek, także z niewielką ilością luminowy.
W wersji „Navy” tarcza jest granatowa, totalizatory srebrne, a wskazówki chronografu i skala tachometru – pomarańczowe. Do tego dochodzi nałożone logo AP i czarne indeksy na tarczkach. Ten wariant to najbardziej casualowa kombinacja z w sumie 5 dostępnych (niebieska, szara, czarna, kremowo-brązowa i złoto-czarna) i jednocześnie ta ciesząca się największym powodzeniem. Nam też właśnie granatowe ROO spodobało się najbardziej – zegarek sportowy winien mieć w sobie trochę życia i polotu. Granat i wszelkie odcienie niebieskiego cieszą się ostatnimi czasy dużym powodzeniem, i choć nie każdemu zegarkowi pasują, Offshore w granacie wygląda świetnie. Zdecydowanie więcej „problemów” mam z ogólnym designem całości. ROO to styl bardzo charakterystyczny, techniczny, kanciasty oraz masywny – i ma to swoje plusy dodatnie i ujemne. Zdecydowanie in plus procentuje wykonanie i wykończenie – pierwszorzędne w najdrobniejszych detalach, staranne i na najwyższym poziomie.
Na kopercie dominuje szczotkowanie znakomicie dopełnione wypolerowanymi kantami i łbami śrubek bezela oraz czarną ceramiką. Z niej wykonano okrągłe przyciski stopera i sześciokątną koronkę, zwieńczoną stalowym elementem z logo AP. Technicznie wszystko jest na tip-top, minimalnie gorzej wypada komfort.
Choć ROO Ref. 26470 ma tylko 42mm (14.2mm grubości), to największe 42mm jakie dane mi było nosić na nadgarstku. Z racji swojej konstrukcji i uszu, które stanowią integralną część koperty, zegarek nosi się jak 44 albo i 45 milimetrów, a wrażenia tego nie zmienia nawet bardzo dobry, mięsisty, gumowy pasek ze świetną, masywną, rewelacyjnie wykonaną klamerką. Inna kwestia, że czasomierz sportowy to nie minimalistyczny garniturowiec, a i w porównaniu do poprzednich wersji 44mm (opisywaliśmy je TUTAJ) jest zdecydowanie lepiej. Fakt faktem, że nadgarstek trzeba mieć raczej spory. Największy problem Ref. 26470 leży jednak wewnątrz koperty.
Silnik
Zazwyczaj cenę testowanego zegarka podajemy na końcu, wraz z konkluzją i finalnymi argumentami za i przeciw jej zasadności – tym razem jednak będzie inaczej. Na metce ROO Chronograph „Navy” widnieje kwota 24.400CHF (~87.350PLN), i pewnie nie byłoby w tym nic nadmiernie dziwnego, gdyby nie jeden detal – mechanizm. Od zegarka za prawie 100k polskich złotych oczekiwać można nie tylko znakomitego wykonania i materiałów ale i manufakturowego mechanizmu. Tak – wiem, że in-house wcale nie oznacza automatycznie jakości i czegokolwiek lepszego niż mechanizm stockowy, ale jednak miło jest mieć zegarek z topowej manufaktury z jej własnym, manufakturowym werkiem. Tym bardziej, że AP możliwości ku temu ma.
Wewnątrz stalowej koperty ROO Chrono pracuje automatyczny kaliber 3126/3840 – i jeśli orientujecie się w nomenklaturze marki odgadniecie szybko, że jego połowa istotnie jest manufakturowa. Bazę mechanizmu stanowi bowiem uznany, ceniony i ze wszech miar bardzo dobry kaliber 3120 – automat z 3-Hercowym balansem z pełnym mostkiem, regulacją, płaskim włosem i 50h rezerwy chodu. Za nakręcenie sprężyny odpowiada obracający się efektywnie w obu kierunkach duży, wykonany z 22ct złota wahnik na ceramicznych łożyskach. (Więcej o 3120 przeczytacie w jednej z recenzji Mariusza Wiśniewskiego na APClub – TUTAJ).
Do tej bazy domontowano moduł chronografu od manufaktury Dubois Dépraz. Stoper pracuje na układzie dźwigienek, bez koła kolumnowego i ma płynne liczniki minut (do 30) i godzin (do 12).
Taka a nie inna konstrukcja mechanizmu (używana przez AP w znakomitej większości swoich chronografów Offshore), choć spisywała się podczas testu bez zarzutu, ma kilka zasadniczych mankamentów. Modułowe chrono jest z automatu dużo grubsze niż zintegrowane, co wymusza też grubość całego zegarka. Przez to też datownik osadzony jest bardzo głęboko w metalowej tulejce tak, że nawet lupka na szafirowym szkle nie bardzo pomaga. Jest wreszcie niewymierna wartość prestiżu – od AP chciałoby się mieć w pełni manufakturowy chronograf. Tym bardziej, że dekorować mechanizmy AP potrafi doskonale – na 3126 / 3840 znajdziemy pasy genewskie, fazowanie, polerki, perłowanie i absolutnie piękne wykończenie szczerozłotego rotora.
Like it… or not?
Powszechnie uważa się, że szwajcarskiemu zegarmistrzostwu lideruje współcześnie wielka trójka manufaktur: Patek Philippe, Vacheron Constantin i Audemars Piguet. Z tej grupy to właśnie ta z Le Brassus ma najbardziej zróżnicowany charakter, choć wielu pasjonatów czyni jej z tego zarzut. Jak mogliśmy się naocznie przekonać odwiedzając mała wioskę 100km od Genewy (czytaj TUTAJ i TUTAJ), firma ma potężne możliwości i gigantyczne zaplecze zegarmistrzowskie, poparte latami przebogatej historii. Jak w ten obraz wpisuje się sportowy Offshore? Cóż – tak jak zegarek tego typu może się wpisać w portfolio zegarmistrzowskiej klasyki – jako jej uzupełnienie i alternatywa. Sztuka pieczołowitego budowania mechanicznych czasomierzy zawsze będzie ceniona wyżej w tradycyjnym wydaniu i formie, co nie zmienia faktu, że Royal Oak Offshore „Navy” to kawałek świetnego zegara. Oferuje to wszystko, czego można się spodziewać wydając małe wiaderko pieniędzy na model z logo AP: świetną jakość wykonania, detali i ogólnego poczucia luksusu (a to przecież istotne). Duży minus, a może niedosyt, to mechanizm i – idąc tą drogą – cena. Z drugiej strony za konkurencyjnego Nautilusa od Patka (swoją drogą również projekt Genty) trzeba zapłacić około 2 razy więcej, choć ten ma już w pełni in-house’owy werk. Odpowiednik Vacherona – Overseas Chronograph – to zdecydowanie najmniej ciekawa propozycja.
Po tych dwóch tygodniach z Royal Oakiem raczej nie stanę się fanem designu Geralda Genty, ale gdybym już musiał wybrać „królewskiego dęba” dla siebie, raczej skłoniłbym się w kierunku modeli RO, najchętniej kultowe Jumbo tudzież ostatniej odsłony automatu Ref. 15400, takiego jak opisaliśmy kiedyś TUTAJ. Offshore trafi przede wszystkim w gust ceniących bardziej sportowe, duże, mniej zobowiązujące zegarki w ciągle Royal Oakowej, „charakternej” stylistyce. I chyba nawet już wiem, czemu ten zegarek podoba się tak wielu.
Na (+)
– techniczny, „charakterny” design
– zegarmistrzowska ikona
– znakomity poziom wykonania, mnóstwo detali
– świetna kombinacja kolorów
Na (-)
– nie (w pełni) manufakturowy mechanizm
– większy niż się może wydawać
– bardzo wysoka cena… za wysoka
Audemars Piguet Royal Oak Offshore „Navy”
Ref: 26470ST.OO.A027CA.01
Mechanizm: 3126/3840, automatyczny, 50h rezerwy chodu, 21.600 A/h, datownik, chronograf
Tarcza: niebieska ze srebrnymi tarczkami i stalowymi aplikacjami
Koperta: 42×14.2mm, stal, szafirowe szkło, szafirowy dekiel
Wodoszczelność: 100m
Pasek: gumowy, granatowy, stalowa klamerka z trzpieniem
Limitacja: —
Cena: 87.350PLN
Zegarek do testów dostarczył Audemars Piguet.