
Recenzja Tudor Ranger – niedoceniony hit 2022 [zdjęcia live, dostępność, cena]
Wśród wszystkich zegarkowych premier ubiegłego roku jedna zaskoczyła nas szczególnie. Niepozorny Ranger od Tudora ma wszelkie zadatki na idealnego tool-watcha na co dzień i od święta.
W 2022 roku mieliśmy niewątpliwą przyjemność napisać dla Was o wielu interesujących premierach zegarkowych. Od złotego, ukoronowanego tytułem „Zegarka Roku CH24” modelu Vacheron Constantin Historiques 222, przez nowe propozycje od wszystkich wiodących graczy branżowych, na czele z „odkręconym” w lewo Rolexem, nowiutkim 5811 od Patka, jubileuszowymi Audemarsami i całą armią innych czasomierzy. Zegarek, który trafił na nasze recenzenckie biurko pod koniec roku, zaliczyłbym do umownej kategorii tzw. „sleepers”. Mianem tym określa się uśpione hity – zegarki, które choć jeszcze nie w pełni uznane, mają wszelkie znamiona okazania się doskonałym wyborem dla naszego nadgarstka. Bez zbędnego przeciągania więc, oto przed Wami nowy Ranger.

Ranger historycznie
Jak znakomita większość zegarków w portfolio dzisiejszego Tudora, tak i Ranger ma swoje historyczne umocowanie. Pierwszy model noszący tę nazwę pokazany został w 1960 roku. Zaprojektowano go z myślą o eksploracji najbardziej niedostępnych zakątków Ziemi, w których zegarek narażony byłby na wyjątkowo trudne warunki. Pierwsze, niedostępne komercyjnie wersje, przygotowano jeszcze w roku 1952, dla brytyjskiej ekspedycji na Grenlandię. Hans Wilsdorf, założyciel Tudora (oraz Rolexa) przekazał członkom wyprawy 30 egzemplarzy Tudora Oyster Prince, z białym cyferblatem i skórzanym paskiem. Zegarki misję przetrwały, a na ich podstawie – i czerpiąc z sukcesu wyprawy – Wilsdorf stworzył model Ranger.

Pierwsze Rangery charakteryzowało kilka wspólnych elementów. Stalowa koperta w typie Oyster zamocowana była na stalowej bransolecie Oyster. Pod szkłem, osadzonym w wąskim bezelu, zamykano czarny, prosty cyferblat w typie „Explorer”, z dużymi indeksami arabskimi z luminowy oraz wypełnionymi nią, prostymi wskazówkami. Na tarczy brakowało datownika, znalazła się za to informacja o automatycznym mechanizmie, napędzającym zegarek. Tudor, jako tańsza alternatywa dla Rolexa, używał kalibrów ETA. Ranger był kompaktowym, małym zegarkiem (34 mm), spełniającym wszelkie przypisane mu funkcje – a właściwie jedną kluczową funkcję: niezawodne odmierzanie czasu. To robił doskonale.

Współczesna historia Rangera wymaga skoku aż do 2014 roku. Na Baselworld marka zaprezentowała nowego Rangera – referencję Heritage Ranger 79910. Zegarek, choć mocno inspirowany oryginałem (szczególnie w obrębie tarczy), otrzymał nie do końca trafione, nowe wymiary. Koperta urosła do 41 mm, z szeroko rozstawionymi uszami i płaskim profilem, co summa summarum zaburzyło proporcje.

Nie pomogła stalowa bransoleta, w którą Tudor zaopatrzył odstające od koperty mocowanie, tworzące między uszami estetycznie wątpliwą szparę. Nie ma chyba wątpliwości, że to była jedna z najmniej udanych premier Tudora, która na dobrą sprawę przeszła bez echa. Zupełnie inaczej mają się sprawy z zeszłorocznym, nowym Heritage Ranger.
Reedycja idealna?
Z okazji 70. rocznicy wspomnianej już na wstępie, brytyjskiej ekspedycji na Grenlandię (British North Greenland) Tudor postanowił reaktywować Rangera, poprawiając poprzedni projekt i praktycznie wszystkie jego mankamenty.

Od pewnego czasu absolutnie fundamentalną dla mnie wartością w zegarku na rękę jest to, jak się nosi. To ten specyficzny miks komfortu połączony z właściwym ciężarem, odpowiednim otuleniem nadgarstka. Ranger w całości zrobiony jest ze stali. Do stalowej koperty dołączono stalową bransoletę (oba elementy w typie Oyster). Obudowa ma idealne wręcz 39 mm średnicy (około 47 mm lug-to-lug) plus około 12 mm grubości. Od spodu zamknięto ją pełnym, wkręconym deklem, dzięki czemu zegarek jest wodoszczelny do 100 m. Po prawej znajduje się zakręcana, ale nieosłonięta koronka (sygnowana różą Tudorów), osadzona na lekko odstającej, srebrnej tulejce. U góry zamontowano wąski bezel, a w nim profilowane, wypukłe szkło szafirowe. Praktycznie całość konstrukcji, w duchu prawdziwego tool-filed-watcha, wykończona została starannym satynowaniem, łącznie z bransoletą (bez udawanych nitów) a nawet fazowanymi kantami uszu. Jedyną, bardzo estetycznie wyglądającą polerkę, naniesiono na wąski rant bezela – drobny detal, świadczący o przywiązaniu do szczegółów.



Satynowana w całości bransoleta, złożona została z prostych, skręcanych ogniw, zwężających się od 20 mm przy uszach aż do zatrzaskiwanego zapięcia. Zapięcie zabezpieczone jest zatrzaskiwaną klapką, ozdobioną wytłoczonym logo. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, wyposażono je w dyskretnie zintegrowany system mikroregulacji. Rozwiązanie nosi nazwę „T-fit” i wkomponowane jest wewnątrz całego zapięcia. Odciągnięcie jednej części bransolety pozwala swobodnie przesuwać całość w kilkumilimetrowych skokach. Jak przydatny to patent, chyba nikogo przekonywać nie muszę. Lubię nosić zegarek dość dobrze przylegający do przegubu, z „T-fit” korzystałem więc praktycznie na co dzień.

Renger a’la Explorer
Jednym z wyróżników tradycyjnego Rangera (i zegarków w tym typie ogólnie) jest charakterystyczny cyferblat. Prosty do bólu, a przez to maksymalnie czytelny, a więc i funkcjonalny. Tarcza Rangera 2022 jest czarna, wykończona chropowatą powierzchnią. Na tak przygotowaną bazę namalowano grubą warstwą luminowy podziałkę minutową i indeksy godzinowe, w tym cztery indeksy arabskie: 12, 3, 6 i 9. Luma ma jasnozielony odcień, który dodaje kompozycji nieco więcej „życia”, niż gdyby dla przykładu była choćby biała, albo gdyby udawała vintage’ową patynę.

U góry namalowano logo manufaktury wraz z tudorową tarczą, u dołu zaś, drukowanymi literami, nazwę modelu. W środkowej osi swoje miejsce znalazły trzy wskazówki. Zrobiono je z wypolerowanej stali. Minutowa jest prosta, godzinową natomiast zwieńczono wyoblonym grotem. Sekundnik zawiera czworokątną przeciwwagę oraz pomalowany na czerwono czubek. To jedyny, ale jakże przyjemny akcent kolorystyczny całego cyferblatu.


Tudor manufakturowy
W kontrze do koncepcji Hansa Wilsdorfa współczesny Tudor jest już pełnoprawną manufakturą… w pewnym sensie. Mechanizmy tykające w zegarkach marki to od pewnego czasu już nie ETA, a kalibry autorstwa manufaktury Kenissi. Powiecie – skoro werki nie są Tudora, to o jakiej manufakturze mówimy? Otóż sprawa ma się tak, że Kenissi zostało założone przez markę Tudor w 2010 roku i całościowo do niej należy. Czy to więc prawowity „in-house”? Nie popadając w skrajności, i choć Kenissi sprzedaje mechanizmy innym markom, wypada uznać, że tak.

Motorem napędowym Rangera jest automatyczny kaliber MT5402, podstawowy werk w palecie Kenissi. Mechanizm, choć bazowy, ma klasowe parametry techniczne. W pełni nakręcony (wahnikiem albo za pomocą koronki) popracuje przez 70 h. Taktowany na 4 Hz balans, zamocowany na pełnym mostku, zaopatrzono w antymagnetyczną, krzemową sprężynę, a precyzyjny chód gwarantuje certyfikat chronometru COSC. Do tego dochodzi wygodna stop-sekunda, i w kwestii podstawowego werku automatycznego mamy wręcz idealną kombinację. Powiem więcej – MT5402 nawet nieźle wygląda, ale to akurat zostało skrzętnie schowane za pełnym deklem, bo i w tego typu zegarku nie ma większego znaczenia.
Pochwała prostoty
Pisząc recenzję Rangera a.d. 2022 mógłbym spokojnie przerobić tekst na dywagacje o ewolucji gustu. Oto bowiem prezentujemy Wam zegarek tak prosty, że ciężko by było z niego ująć jakikolwiek element. Forma jest minimalistyczna do przesady, ale w tej surowości właśnie tkwi siła. Kiedyś pewnie ponarzekałbym na nieco płaską tarczę i brak daty, pewnie pomarudziłbym na rozmiar. Teraz wszystkie te elementy sprawiły – nawet nieobecność jakże użytecznego datownika – że w zegarku absolutnie się zadurzyłem. Z perspektywy mojego nadgarstka to totalny hit minionego roku, „sleeper”, na którego uroku nie zdążyli się jeszcze poznać kolekcjonerzy. A powinni.

W czysto materialnym wymiarze, Tudor Ranger, jak każdy współczesny Tudor, jest kawałkiem świetnie zrobionego zegarka, wyglądającego na droższy, niż sugerowałaby cena na metce. Przynależność do Rolexa zobowiązuje, i choć Tudor staje się bytem coraz bardziej niezależnym, utrzymuje najwyższy poziom wykonania. Niby Ranger jest surowym kawałkiem stali, ale nawet w zmieniających kierunek szczotkowaniach i satynowaniach koperty widać sporo atencji i precyzji, nie wspominając o polerowanym rancie bezela czy fazowanych uszach. Do tego zegarek ma klasowy mechanizm, a na ręku sprawia wrażenie solidnej, spójnej konstrukcji z doskonale spasowanymi elementami. Wszystko to przy jednoczesnej świadomości, że to obecnie jeden z wejściowych modeli w kolekcji marki, wyceniony na 3 180 EUR (~15 000 PLN).



Na koniec jeszcze jedna, pewnie z punktu widzenia wielu z Was bardzo odważna teza. Rangera jako zegarek w typie „Explorer” wypadałoby porównać do odpowiedniego modelu siostrzanej marki. I powiem zupełnie szczerze, że jako antyfan Explorera – nigdy do tego zegarka nie potrafiłem się życzliwie uśmiechnąć – zdecydowanie postawiłbym na Tudora i jego techniczno-surowy minimalizm. Idealnie wręcz wpasował się w moje upodobanie do stalowych, casualowo-sportowych zegarków do noszenia na co dzień.

Tudor Ranger
Producent | Tudor |
Nazwa modelu | Ranger |
Ref. | M79950 |
Mechanizm | z automatycznym naciągiem |
Symbol mechanizmu | MT5402 |
Rezerwa chodu (h) | 70 |
Tarcza | czarna |
Koperta | stal |
Średnica (mm) | 39 |
Wysokość (mm) | 12 |
Wodoszczelność | 100m |
Pasek | bransoleta |
Cena (PLN) | ~15000 |