H.Moser & Cie. – nie dla „Swiss Made”, tak dla „Szwajcarskości”
Zastanawialiście się kiedyś, co tak naprawdę stoi za znaczkiem Swiss Made? Prawda jest znacznie bardziej skomplikowana niż myślicie, a pierwszą marką, która postanowiła sprzeciwić się obecnemu stanowi rzeczy jest H. Moser.
Dokładnie pamiętam, jak kupowałem swój pierwszy zegarek (kwarcowe Candino) i jak bardzo chciałem przede wszystkim mieć zegarek z magicznym „Swiss Made” na tarczy. Mało jest znaczków jakości tak mocno przemawiających do wyobraźni – a gdy rozmawiamy o zegarkach, to istny Święty Graal, który w odróżnieniu od mitycznego kielicha jest osiągalny nawet dla przeciętnego klienta. Prawda o Swiss Made jest taka, że by firma mogła sygnować owym napisem swoje produkty, ledwie 50% komponentów gotowego czasomierza musi mieć szwajcarskie pochodzenie. Resztę można robić i zamawiać gdzie tylko się chce, czyli de facto tam, gdzie najtaniej. Co prawda finalny montaż i kapitał musza pochodzić ze Szwajcarii, ale to i tak niewystarczająco pocieszające. Nie wiem jak wy – ja nie chciałbym wydać worka pieniędzy na zegarek szwajcarski na chińskich komponentach. W branży mówi się o tym niewiele, rzadko i bez zagłębiania w szczegóły. Pierwszy postawił się Moser, który od przyszłego roku całkowicie zrezygnuje ze „Swiss Made” na tarczach swoich czasomierzy.
Młody, dynamiczny i bezkompromisowy CEO Mosera – Edouard Meylan – zdążył już zaprezentować swoją strategię prowadzenia biznesu, kąśliwie ale z pomysłem odpowiadając na fenomen smartwatchy, a w szczególności Apple Watcha. Pisaliśmy o tym TUTAJ oraz TUTAJ. Swoją decyzję porzucenia „Swiss Made” Meylan uzasadnia tak: „Bardzo mocno wierzymy w szwajcarskiej wartości i codziennie walczymy w obronie tradycyjnego, mechanicznego zegarmistrzostwa. 95% zegarka powstaje in-house, resztę zamawiamy u szwajcarskich podwykonawców. Liczba ta daleko przekracza ustawowe wymagania, a jednak „Swiss Made” chwalą się jednocześnie marki, które korzystają z mało restrykcyjnych standardów i gros komponentów produkują na zewnątrz. Dziś „Swiss Made” jest zdewaluowane, bo używają go marki entry-level, by uzasadnić swoją egzystencję i ceny. Przez to nasz wizerunek traci na wartości. Musimy się od tego stanu rzeczy wyraźnie odróżniać, bo nasze produkty mówią same za siebie”.
„Swiss Made” zniknie z tarcz wszystkich Moserów z początkiem roku, a dodatkowo marka 12 stycznia 2017 zaprezentuje przygotowywany na SIHH zegarek, który ma być najbardziej szwajcarskim czasomierzem w historii: wykonanym w Szwajcarii, przez szwajcarskich zegarmistrzów ze szwajcarskich komponentów i materiałów. Na razie wiadomo tylko, że będzie miał czerwoną tarczę „fume”. Na resztę musimy jeszcze chwilę poczekać.
Mają rację. Ciekawe czy stworzą jakiś nowy znak typu „Swiss Only” albo „100% Swiss”? Co do czerwonej tarczy to czuję, że w ich wykonaniu będzie naprawdę ładna jak większość ich tarcz.
No i pokazali aczkolwiek to chyba jeszcze nie jest ten zegarek bo pokazali coś co pasuje na Prima Aprilis :) Zegar z kości (czy rogu) szwajcarskich krów na pasku z ich skóry razem z futrem. Ot taki prześmiewczy film o „Swiss made” (jest na ich kanale YT i w Instagramie).