
Zegarek – jak właściwie trafił na nadgarstek?
Na początku nikt nie wierzył, że stanie się tak powszechny, a pod koniec XX wieku produkowano go już w ogromnych ilościach – ok. miliarda sztuk rocznie. Zegarek naręczny to bez wątpienia wynalazek XX w. Jak z kieszonki trafił na nadgarstek? O tym poniżej.
Dzisiaj nie można jednoznacznie powiedzieć, kto pierwszy stworzył zegarek naręczny. Natomiast jedno jest pewne: obojętnie, kogo uznamy za jego twórcę – odbiorcą z pewnością była kobieta (pomyśleć, że kiedyś to kobiety dyktowały zegarkową modę…).
Wzmianki o pierwszych zegarkach z bransoletą można znaleźć w księdze rachunkowej z 1790 r. genewskiego warsztatu Jaquet-Droz & Leschot (tam zegarek był określany jako „est fixée sur un bracelet”). Jednym z pierwszych mógł być też egzemplarz zrobiony przez Marie-Étienne’a Nitota (założyciela firmy Chaumet), nadwornego jubilera Napoleona Bonaparte. Podobno, na zamówienie cesarzowej Józefiny de Beauharnais, w 1806 r. Nitot wykonał dwie bransolety wysadzane perłami, z których jedna miała wprawiony mechaniczny kalendarz, a druga mały zegarek. Bransolety były prezentem ślubnym dla synowej Józefiny.
Mniej więcej w tym samym czasie, tj. w 1810 r. Karolina Bonaparte-Murat, siostra Napoleona Bonaparte zamówiła nietypowy zegarek u Abrahama-Louisa Bregueta: chciała, by zrobił dla niej mały model z minutową repetycją oraz… termometrem. Skomplikowane, zegarmistrzowskie arcydzieło Bregueta (było gotowe w 1812 r.) miało wprawdzie dekoracyjną bransoletę splecioną ze złotej nici i włosów, jednak to nie ona była najważniejsza. Liczyła się przede wszystkim wspomniana repetycja, dzięki której madame Murat nawet ciemności wiedziała, która jest godzina. Jednym z pierwszych naręcznych zegarków był z pewnością też ten zrobiony w 1868 r. przez firmę Patek Philippe dla węgierskiej księżnej Koscowicz.
W XIX w. nie znano jeszcze pojęcia zegarek naręczny, w Szwajcarii modele tego typu nazywano „montre-bracelet”, tj. bransoleta z zegarkiem. Istnieje kilka dowodów na to, że w tamtym czasie noszono zegarki na nadgarstku (może były to pojedyncze przypadki, ale jednak istniały). Jednym z nich był „Montre bracelet simplifiée” (prosty zegarek z bransoletą), zegarek opatentowany przez Alberta Bertholeta i Louisa Burry-Haldi’ego w 1889 r. Poza tym, Bertholet i Burry-Haldi zgłosili też patent na nowy system naciągu: nie za pomocą koronki, lecz obrotowego pierścienia (później podobny system Harwood stosował w zegarkach z automatycznym naciągiem).
Moda, a zegarek
W XIX w. elegantki nosiły zegarki z dekoracyjnymi bransoletami, a właściwie dekoracyjne bransolety z wprawionymi w nie małymi zegarkami kieszonkowymi. Te modele pełniły raczej funkcję dekoracyjną, ponieważ nie zaprojektowano ich po to, by kilka razy dziennie odczytywać z nich czas. Na to, że powstały zegarki kieszonkowe, a później naręczne duży wpływ miała moda i styl życia. Na przykład, kiedy we Francji modne stały się kamizelki, czasomierze zmieniły kształt z okrągłego na płaski (musiały mieścić się w kieszonce kamizelki) i coraz powszechniejsze stawały się zegarki kieszonkowe. Ta rycina z połowy XIX w. pokazuje, jak wyglądała ówczesna moda w Szwajcarii (dokładnie w La Chaux-de-Fonds).

Gdy na początku XX w. coraz więcej kobiet zaczęło pracować, ich ubrania musiały być dostosowane do nowego stylu życia. Można więc powiedzieć, że uregulowane godziny pracy w biurze wymusiły na producentach zegarków stworzenie modeli, które pozwalały na sprawdzanie godziny kilka razy dziennie. Na nowym wynalazku skorzystały też gospodynie domowe, ponieważ przytwierdzony do nadgarstka zegarek zawsze był poza zasięgiem dzieci (w przeciwieństwie do zegarka kieszonkowego na łańcuszku).
Najpierw producenci oferowali zegarki kieszonkowe przystosowane do noszenia na nadgarstku: były opakowane w dosyć toporne, skórzane osłony, które przytwierdzało się do przegubu za pomocą paska. Niektóre firmy jako alternatywę proponowały na przykład metalowe klamry, które podtrzymywały zegarek.
Santos, Darling i wojsko
Początkowo nie dawano zegarkom naręcznym prawie żadnych szans na powodzenie. Uważano, że ruchy ręki źle wpływają na dokładność chodu, dlatego naręczne modele nigdy nie będą tak dokładne jak kieszonkowe. Zarzut był słuszny, lecz nie przewidziano, że za kilkadziesiąt lat mechanizmy staną się tak doskonałe, że nikt nie będzie tęsknić za zegarkami kieszonkowymi.
Fakt, pierwsze zegarki naręczne były niedoskonałe: miały nieproporcjonalnie duże koperty (pochodziły z zegarków kieszonkowych) z przylutowanymi uszami (zrobionymi często z cienkiego drutu) i niezbyt dokładne mechanizmy. Wyjątkiem był model Santos, jeden z pierwszych modeli naręcznych dla pilotów, zaprojektowany w 1904 r. przez Louisa Cartiera dla brazylijskiego pioniera lotnictwa Alberto Santosa Dumonta.

Na krótko przed wybuchem I wojny światowej różni producenci oferowali zegarki naręczne (głównie damskie). Na przykład pierwszy niemiecki zegarek naręczny marki Thiel nazywał się Darling i powstał w 1912 r. dla sportowców oraz wojska. Można go zobaczyć w niemieckim muzeum zegarów w Furtwangen (Deutsches Uhrenmuseum), z którego pochodzi skan reklamy tego modelu z 1913 r.

Darling stanowił wyjątek, ponieważ w tamtym czasie zegarki naręczne były przeznaczone głównie dla kobiet (większość mężczyzn uznawała noszenie czasomierza na nadgarstku za oznakę zniewieścienia).
Pierwszy, przełomowy moment, który podobno miał zmienić nastawienie do nowego typu czasomierzy nastąpił dużo wcześniej, bo w 1879 r. Podczas Międzynarodowych Targów w Berlinie cesarz Wilhelm I zamówił w firmie Girard-Perregaux zegarki, które nosiło się na specjalnych łańcuszkach zapinanych na przegubach. Były to nowe czasomierze dla oficerów niemieckiej marynarki wojennej z 10- lub 12-liniowymi mechanizmami. Niestety, żadnego z nich nie można dzisiaj obejrzeć ani w muzeum marki Girard-Perregaux, ani w żadnym innym. Nie ma też zdjęć potwierdzających tę historię, dlatego niektórzy uważają, że nie jest prawdziwa.
Natomiast istnieją inne dowody na użycie zegarków naręcznych podczas drugiej wojny burskiej, toczonej od 1899 do 1902 r. w Afryce Południowej. Po tym, gdy zegarki marki Omega przeszły tam prawdziwy chrzest bojowy, firma wykupiła całostronicowe ogłoszenie w kilku gazetach, w którym można było zobaczyć list podpułkownika Hurduma, dowódcy specjalnej baterii. W swoim liście Hurdum zachwalał niezwykłą wytrzymałość dwunastu przekazanych mu zegarków naręcznych, które działały niezawodnie mimo panujących upałów, przenikliwego zimna, ulewnych deszczów i piaskowych burz. Pisał też, że wskutek dużej wilgotności powietrza koperty zaczęły korodować, jednak mechanizmy pozostały w nienaruszonym stanie. Na zakończenie tego pochwalnego listu Hurdum napisał, że noszony przez niego egzemplarz też zachował się w doskonałym stanie. Dlatego, jego zdaniem, zegarek naręczny można uznać za nieodzowny element polowego ekwipunku.
Omega i T. E. Lawrence
Dzięki takim historiom Omega zyskiwała coraz większą popularność. Zresztą w czasie I wojny światowej firma oferowała przeróżne modele, co widać na reklamie z 1916 r.:

Zegarki Omegi nosili m.in. brytyjscy żołnierze. Był wśród nich też Thomas Edward Lawrence, brytyjski archeolog, pisarz i agent, który zasłynął tym, że jako doradca wojskowy księcia Fajsala przyczynił się do zwycięstwa arabskiej rewolty skierowanej przeciwko Imperium Osmańskiemu.
T.E. Lawrence (1888–1935) był jedną z ważniejszych postaci XX w. W czasie I wojny światowej służył jako oficer służby wywiadowczej armii brytyjskiej Kairze. W 1916 r. po wybuchu powstania arabskiego, wywołanego przez szarifa Mekki Husajna ibn Alego, który chciał uniezależnienia się od Imperium Osmańskiego i utworzenia jednolitego państwa arabskiego (od Aleppo w Syrii po Aden w Jemenie), Laurence pełnił funkcję oficera łącznikowego Brytyjczyków u rebeliantów. Wspierał walczących Arabów (w czasie wojny Imperium Osmańskie było wrogiem Anglii) doradzając im strategicznie. Dzięki zaplanowanym przez niego akcjom partyzanckim i sabotażowym, arabskiej rewolcie udało się wygrać, a on stał się legendą w wieku 30 lat (wśród miejscowej ludności był znany jako Laurence z Arabii).
Wiele lat później, w listopadzie 2000 r. w domu aukcyjnym Antiquorum pojawił się zegarek marki Omega, należący kiedyś do T.E. Lawrence’a. Osoba, która wystawiła ten egzemplarz na aukcję, nabyła go od handlarza bibelotami i zarówno kupujący, jak i sprzedawca nie wiedzieli, do kogo wcześniej należał. Na dokumencie z 1933 r. potwierdzającym przeprowadzoną naprawę widniało bowiem nazwisko T.E. Shaw. Sprzedawca nie miał pojęcia, że od lat 20. XX w. T.E. Lawrence używał takiego pseudonimu, aby uciec przed wrzawą wokół jego osoby. Ten wyjątkowy okaz wystawiony na genewskiej aukcji kupiła firma Omega (został sprzedany za 86 000 CHF) i obecnie można go oglądać w firmowym muzeum w Biel.

Zegarek Lawrence’a, opakowany w kopertę ze srebra próby 925, o średnicy 46 mm, pochodził z pierwszej serii zegarków naręcznych ze stoperem, które firma Omega zaczęła produkować w 1912 r. Jako napęd posłużył w nim ręcznie nakręcany kaliber 18”’ Chrono ze stoperem obsługiwanym za pomocą jednego przycisku na godz. 6 (z licznikiem 15-minutowym na godz. 3 i małym sekundnikiem na godz. 9). Czasomierz miał też oryginalny pasek z charakterystycznymi, nitowanymi otworami.

Ze względu na bardzo dobrą czytelność wskazań, ten model szczególnie upodobali sobie piloci, a firma Omega wyprodukowała go w dużych ilościach dla brytyjskiego Royal Flying Corps (Królewski Korpus Lotniczy – od 1918 r. pod nową nazwą: Royal Air Force). Jeden z tych zegarków T.E. Lawrence dostał na krótko przed tym, zanim został wysłany na misję do Kairu. Na deklu jego czasomierza wygrawerowane są dwa symbole: litera A dla słowa Aviation, czyli lotnictwo oraz strzałka (tzw. Broad Arrow) symbolizująca brytyjski Royal Flying Corps. Obydwa oznaczenia wskazują na wojskowy rodowód tej referencji.
Szkło, świecące indeksy
Wracając do historii zegarka naręcznego: coraz więcej producentów zaczęło dostarczać żołnierzom, zwłaszcza podczas I wojny światowej, zegarki zakładane na przegubie, o czym świadczy między innymi notka, która ukazała się w 1916 r. w podręczniku frontowym przeznaczonym dla oficerów. B.C. Lake, kapitan królewskich szkockich wojsk ochrony pogranicza wymienia w nim nieodzowne przyrządy, które powinien mieć każdy oficer na froncie. Wśród nich znalazły się między innymi następujące przedmioty: zegarek ze świecącymi cyframi i nietłukącym się szkłem, rewolwer, lornetka polowa, peryskop, kompas […]. Ciekawe, że życzeniem Lake’a był zegarek ze szkłem odpornym na stłuczenia, a w tamtym czasie takich jeszcze nie było. Egzemplarze z nietłukącymi się szkłami pojawiły się dopiero na przełomie lat 20. i 30. XX w. Jako pierwsza, celuloidowe (tworzywo sztuczne) szkła oferowała amerykańska firma Germanow-Simon założona w 1916 r. przez Harry’ego Germanowa i Juliusa Simona. Szybko okazało się jednak, że celuloid miał sporo wad: był łatwopalny, podatny na żółknięcie i kurczył się pod wpływem promieni słonecznych. Zdecydowanie lepsze były szkła akrylowe lub te zrobione z pleksi – od 1934 r. wytwarzała je na przykład niemiecka firma Röhm specjalizująca się w produkcji tworzyw sztucznych.
Z często tłukącymi się szkłami niektórzy producenci poradzili sobie w dosyć prosty sposób: stosowali specjalne kratki lub osłony na szkło z wytłoczonym, małym otworem pozwalającym odczytać godzinę. Oto jeden z przykładów: poniżej zegarek firmy Buren z ok. 1915 r.

Zaznaczona (najczęściej na czerwono) godzina 12 służyła jako punkt orientacyjny, nie była jednak typowym elementem zegarków przeznaczonych dla wojska. Podobnie jak rad stosowany do pokrywania cyfr lub indeksów godzinowych (odkryty w 1898 r. przez Marię Skłodowską-Curie i Pierre’a Curie), dzięki któremu w ciemności z łatwością można było odczytać wskazania na tarczy. Jedną z firm, które bardzo szybko zaczęły stosować wynalazek małżeństwa Curie była słynąca z produkcji chininy fabryka Büchler & Co. z Braunschweigu. Już w 1905 r. oferowała świecące tarcze i wskazówki, które cieszyły się dużym wzięciem wśród klientów. Doceniali je zwłaszcza żołnierze ukrywający się w bunkrach, okopach lub ci służący w łodziach podwodnych. W tamtym czasie nikt jeszcze nie zastanawiał się nad tym, jak bardzo szkodliwy jest ten pierwiastek.
Szczelny i dokładny
Zbyt delikatne szkła to nie jedyny mankament zegarków naręcznych z początku XX w. Słabą stroną były też stosowane w tamtym czasie koperty i koronki, które przepuszczały kurz oraz wilgoć, co było zabójcze dla mechanizmów. Jednym z pierwszych, który konsekwentnie próbował walczyć z nieszczelnością był wytwórca kopert Francois Borgel. W swoim warsztacie przy Place Cornavin opracował rozwiązanie, które następnie opatentował 28 października 1891 r. (szwajcarski patent nr 4001). Co to było? Dwuczęściowa, skręcana koperta, która początkowo miała być stosowana w zegarkach kieszonkowych.

Około 1910 r. patent Borgela wykorzystano także w modelach naręcznych, a do producentów, którzy zamawiali u niego koperty należała m.in. firma IWC Schaffhausen. Konstrukcja Borgela cieszyła się coraz większym powodzeniem i z czasem można ją było znaleźć w zegarkach wielu producentów oferujących modele, które później trafiały na nadgarstki żołnierzy biorących udział w I wojnie światowej. W 1912 r., tj. roku ukazania się tej reklamy, męskie zegarki naręczne należały jeszcze do rzadkości. Lecz wśród nich trafiały się prawdziwe rarytasy, jak kieszonkowy model marki Hebdomas z 8-dniową rezerwą chodu, który był dostosowany do noszenia na nadgarstku.

Z kwestią dokładności zegarków naręcznych też sobie poradzono. Już w 1910 r. firma Rolex przesłała do testów szkole zegarmistrzowskiej w Biel (później powstała tam jedna z urzędowych instytucji kontrolujących dokładność chodu zegarków) zegarek z 11-liniowym mechanizmem kotwicowym Aeglera. W Biel sprawdzono dokładność jego chodu w różnych położeniach i przy zmiennych temperaturach. Po zakończeniu dwutygodniowych testów Hans Wilsdorf otrzymał oficjalny certyfikat świadczący o wyjątkowej precyzji przesłanego przez niego mechanizmu. Był to pierwszy certyfikat wystawiony dla zegarka naręcznego.
Wilsdorfowi nie wystarczał jednak certyfikat z Biel. Założyciel firmy Rolex większość czasu spędzał w Anglii, gdzie prowadził interesy, dlatego postanowił przesłać wspomniany mechanizm do ponownej kontroli, tym razem w instytucji brytyjskiej. W 1914 r. słynne National Physical Laboratory brytyjskiego obserwatorium Kew-Teddington potwierdziło dokładność chodu zegarka naręcznego, co w tamtym czasie nie było takie oczywiste. Dla zegarków naręcznych nie ustalono jeszcze odpowiednich kryteriów, więc ten niewielki mechanizm musiał zmierzyć się z dużo większymi instrumentami pomiarowymi.
A tak wyglądał jeden z pierwszych zegarków (tzw. oficerskich) z mechanizmem Aeglera, wyprodukowany dla Brytyjczyków w 1915 r.

Na froncie
Jak wspomniałam, o losach zegarka naręcznego, tj. jego popularyzacji zadecydował m.in. wybuch I wojny światowej. Pomysłowi producenci wymyślali kolejne wersje czasomierzy, by zachęcić wojsko do noszenia swoich produktów. Na przykład dla jednostek, które ukrywały się i prawie nie miały dostępu do światła dziennego powstawały modele z 24-godzinnymi wskazaniami, dla artylerii zegarki ze stoperem i podziałką telemetryczną, a dla innych zegarki w kopertach ze zintegrowanym kompasem lub z paskami ze specjalnym wycięciem, w którym można było umieścić choćby zdjęcie ukochanej.
Jak podają niektóre źródła, w 1916 r., kiedy we Francji toczyła się bitwa pod Verdun, jeden z doświadczonych handlarzy zegarków doszedł do wniosku, że zegarek naręczny mimo wszystkich przypisywanych mu wad staje się coraz bardziej popularny, dlatego trzeba respektować gust klientów. Jednak zamiłowanie do noszenia zegarków naręcznych było jego zdaniem damską domeną, ponieważ jak twierdził, przegub jest „z pewnością najbardziej nieodpowiednim miejscem do umieszczania zegarka”. W podobnym tonie utrzymany jest tekst reklamowy z 1917 r., w którym największy niemiecki producent zegarków, firma Junghans przekonuje, że: „To jest wierność za wierność, o której on, zegarek kieszonkowy, swoim tykaniem informuje człowieka. Przy czym ta wierność nagradzana jest często niewiernością. Przykładem może być zegarek naręczny, który jest przedmiotem niezgodnym z przeznaczeniem i czystym barbarzyństwem”. Nie bez powodu wybrałam markę Junghans, ponieważ na początku XX w. była największym producentem zegarków na świecie. Poniżej reklama tej firmy z 1903 r. informująca o tym, ile Junghans wytwarzał dziennie zegarów i budzików.

Te, czasem ostre, wypowiedzi nie przekonywały jednak żołnierzy. Podobno największym problemem był opór stawiany ze strony sztabów, które cały czas zalecały im noszenie zegarków kieszonkowych, bo tylko takie czasomierze mogły znaleźć się w oficjalnym wyposażeniu każdego żołnierza. Tymczasem w warunkach frontowych wielu mężczyzn stawiało cichy opór, ponieważ szybko odkryli, że aby odczytać godziny i minuty w zegarku naręcznym wystarczy przekręcić nadgarstek. Natomiast stary, poczciwy zegarek kieszonkowy był uciążliwy w obsłudze: za każdym razem trzeba było go wyciągać, a później ponownie chować w kieszeni płaszcza. Dlatego wielu żołnierzy nosiło swoje prywatne zegarki naręczne (były wśród nich modele oryginalnie wyprodukowane jako naręczne lub kieszonkowe czasomierze, które przytwierdzano do przegubu za pomocą paska). Te zwyczaje nie uszły jednak uwadze dowódców, więc powoli zaczęło zmieniać się nastawienie do nowego typu modeli. W tej sytuacji szansę na zrobienie dobrego interesu mieli szwajcarscy i amerykańscy producenci. Stany Zjednoczone nie angażowały się w wojnę do 1917 r., lecz już wcześniej amerykańskie firmy Waltham i Elgin sprzedawały w Europie zegarki naręczne (głównie Brytyjczykom). Co ciekawe, amerykańskie wojska nie zawsze kierowały się patriotyzmem przy wyborze zegarków, ponieważ część z nich nosiła na przykład modele marki Omega.

Coraz doskonalszy
Jednym z tych, którzy chcieli przyczynić się do emancypacji zegarków naręcznych był Louis Cartier. Poza wspomnianym Santosem, w 1917 r. Cartier stworzył zegarek, którego koperta i uszy były inspirowane wyglądem francuskiego czołgu Renault FT (niektóre źródła podają, że Cartiera zainspirował brytyjski czołg Mark IV – nowa konstrukcja używana przez Brytyjczyków w walce od 1917 r.). Projekt został nazwany Tank L.C. (z ang. „Czołg”). Jedna z chętnie opowiadanych historii głosi, że na zakończenie wojny, w listopadzie 1918 r. Cartier podarował kilka egzemplarzy generałowi Johnowi Pershingowi (od 1917 r. dowódca Amerykańskich Sił Ekspedycyjnych we Francji) oraz wysokim rangą oficerom Amerykańskich Sił Ekspedycyjnych we Francji. Miał to być dowód wdzięczności za wyzwolenie Francji. Prawdopodobnie to jedynie legenda, ponieważ w firmowych archiwach nie ma żadnej, oficjalnej wzmianki na ten temat. Jednak nieważne, czy to prawda czy mit, opowieść idealnie pasuje do historii Tanka, więc jest chętnie powtarzana.

Bieg historii zegarka naręcznego zmieniły przede wszystkim wynalazki wprowadzone przez firmę Rolex: hermetycznie zamykana koperta, której poszczególne elementy nie przepuszczały wody i mogły być z sobą skręcane, szkło idealnie dopasowane do kształtu koperty oraz uszczelniona koronka – te rozwiązania Wilsdorf opatentował w 1926 r. Wymyślił też chwytliwą nazwę dla nowej koperty, czyli Oyster (jest stosowana do dziś).
Hermetyczna koperta wymagała też stosownego mechanizmu, który nie musiałby być codziennie nakręcany za pomocą koronki. Miało to znaczenie, ponieważ regularne odciąganie koronki po jakimś czasie źle wpływało na wodoszczelność. Poza tym, roztargnieni właściciele, musieli liczyć się z przykrymi konsekwencjami, kiedy zapomnieli zakręcić koronkę.
Wszystko zmieniło się w 1931 r., kiedy Rolex stworzył model Oyster Perpetual, pierwszy automatyczny zegarek z wodoszczelną kopertą. Można powiedzieć, że wtedy na dobre zakończyła się era zegarka kieszonkowego. Ostatecznie, zastąpił go, prawie doskonały model naręczny.

Helmut Kahlert, Richard Mühe, Gisbert L. Brunner, Christian Pfeiffer-Belli „Armbanduhren: 100 Jahre Entwicklungsgeschichte”
David Christianson „Zegary. Historia pomiaru czasu”
Ludwik Zajdler „Dzieje zegara”
www.hebdomas.net
www.vintagewatchstraps.com
www.deutsches-uhrenmuseum.de
www.uhrenratgeber.com
www.fliegeruhren-buse.de
www.static-patek.com
Chronos 5/2012, Chronos 4/2014
Uhrenmagazin 2/2019