Recenzja Officine Panerai Radiomir 1940 42mm – PAM00512
Panerai wkracza na salony. Marka do tej pory kojarzona głównie z masywnymi , sportowymi zegarkami poszerzyła kolekcję o bardziej garniturowy model, który właśnie miałem przyjemność przetestować.
Minione święta wspominam z wyjątkowym entuzjazmem. Pierwszy „prezent” dotarł do mnie już w pierwszej połowie grudnia i bezsprzecznie pobił wszystkie pozostałe. Otrzymany do testów PAM 512 Radiomir cieszył moje oczy i nadgarstek przez ponad trzy tygodnie, skutecznie odstawiając wszystkie pozostałe czasomierze do rotomatu. Cóż, Panerai to marka zero-jedykowa, bez stanów pośrednich. Albo się ją kocha albo nienawidzi. Ja należę zdecydowanie do pierwszej grupy, dlatego entuzjazm uważam za uzasadniony. Do tej pory firma raczyła nas masywnymi zegarkami, idealnie pasującymi do wizerunku macho np. Sylvestra Stallone’a czy Jasona Stathama, ale tym razem postanowiła poszerzyć grono odbiorców o osoby o bardziej klasycznych gustach. PAM 512 z kopertą w rozmiarze 42mm i stosunkowo małym – jak na tę markę – mechanizmem P.999 spokojnie może uzupełniać eleganckie stroje i stać się idealnym zegarkiem dla współczesnych ludzi biznesu.
Historia Radiomira
Linia PAMów ochrzczona nazwą Radiomir swoją nazwę zawdzięcza substancji luminescencyjnej, którą nanoszono na tarczę i wskazówki, a konkretnie jednemu z jej składników, odkrytemu przez Marię Skłodowską–Curie, radowi. Substancja ta – pomimo swojej radioaktywności – stosowana była w zegarkach włoskiej firmy do połowy lat 50. minionego stulecia. Na tarczach zdawała się „świecić” nawet w dzień, a w nocy jej intensywność jeszcze wzrastała. Takie rozwiązanie stanowiło istotny element wyposażenia armii, a przede wszystkim nurków wojskowych, dla których czytelność wskazań była sprawą podstawową. Stworzony w późniejszych latach Panerai Luminor bazował już na trycie – pierwiastku z okresem połowicznego rozpadu wynoszącym ponad 12 lat.
Pierwsze Radiomiry były zasilane mechanizmami Rolexa, z którym Panerai intensywnie w tamtym okresie współpracował. Egzemplarze z 1938 roku dla Włoskiej Marynarki Wojennej miały kopertę o średnicy 47mm, dokręcaną koronkę i dospawane uszy. W latach 40. „drutowane” uszy zastąpiono innymi, przypominającym te, które znamy dziś, co w połączeniu z kopertą w kształcie poduszki dało inspirację dla założenia kolekcji Radiomir 1940. To właśnie do niej należy testowany model.
Panerai zegarki dla cywilów produkuje dopiero od 1993 roku. Wcześnie nosili je wyłącznie członkowie armii. Z roku na rok przybywa nowych referencji a same modele często różnią się od siebie tak niewielkimi detalami, że tylko nieliczni są je w stanie rozróżnić. Testowana 512-tka nie sprawia jednak takich kłopotów. Od swoich imienników odróżnia się przede wszystkim rozmiarem. Koperty zegarków Panerai zwykle oscylują wokół średnicy 44-47 mm, a recenzowana wersja ma zaledwie 42mm. To sprawia, że czasomierz nabrał bardziej formalnego charakteru i bez problemu może towarzyszyć garniturowi.
Design
Gdybym miał w kilku słowach określić tarczę, napisałbym „100% Panerai”. Jest tu bowiem rozpoznawalna tarczka małej sekundy. Są indeksy godzinowe 12, 3 i 6 do których użyto charakterystycznej dla Officine Panerai (OP) czcionki. No i na koniec – cała ma strukturę kanapki (tzw. „sandwich dial”). Oznacza to, że składa się z dwóch warstw. Pierwszą pokryto substancją luminescencyjną, po czym zakryto ją kolejną, w której uprzednio wycięte zostały otwory-indeksy, przez które „prześwituje” luminowa z tej znajdującej się poniżej. Jeśli dodamy do tego dwie wskazówki, to otrzymujemy zegarek z jedną z najbardziej czytelnych tarczy jakie znam, co stoi w zgodzie z DNA marki i jej historią.
Do testów otrzymałem model w stali (jest jeszcze w złocie), zestawiony ze skórzanym, granatowym przeszytym białymi nićmi paskiem. Jego koperta ma kształt poduszeczki („cushion shape”), co stanowi nawiązanie do modeli historycznych.
Podoba mi się, że Panerai potrafił w 512-tce połączyć historię z teraźniejszością, a konkretnie design przywodzący na myśl modele z lat 40. ubiegłego stulecia, z nowoczesnym, in-house’owym mechanizmem. Jeśli już jesteśmy przy mechanizmach – w ostatnim czasie marka zaprezentowała liczne własne werki, co umacnia jej pozycję w branży i pokazuje, że Richemont Group (koncern do którego należy OP) wiąże z nią spore nadzieje. Zawsze w takich chwilach mam dylemat – z jednej strony wolałbym, żeby Officine Panerai pozostało małą, włoską, rodzinną marką, a z drugiej wiem, że wtedy prawdopodobnie nie zgromadziłaby funduszy niezbędnych do stworzenia własnych kalibrów i na promocję, która pozwoliła jej zaistnieć globalnie.
Mechanizm
We wnętrzu testowanego zegarka pracuje widoczny przez przeszklony dekiel mechanizm P.999/1. Zaprojektowany i składany w manufakturze w Neuchâtel werk zadebiutował w 2009 i pozostaje chyba najmniejszym in-house’owym kalibrem w ofercie Panerai. Dzięki temu idealnie nadaje się do bardziej klasycznych rozmiarowo – jeśli tak w ogóle można mówić o PAMach – modeli (tzn. mniejszych zarówno w średnicy jak i grubości).
Niemal wszystkie posiadane przeze mnie zegarki to „automaty”. Muszę jednak przyznać, że do ręcznego naciągu Radiomira przyzwyczaiłem się dość szybko, a sam proces nakręcania stał się przyjemnym, cowieczornym rytuałem. Kilka obrotów koronką i… PAM może pracować nieprzerwanie przez 60 godzin – taka jest rezerwa chodu zapewniana przez jeden bęben sprężyny. Sam P.999 to pracujący z częstotliwością 3Hz mechanizm zbudowany ze 154 elementów. Jego serce – balans – chroni system antywstrząsowy INCABLOC®.
W przypadku tego konkretnego zegarka nie sprawdzałem precyzyjnie dokładności chodu (na oko wynosiła ona 3 – 7 sekund / dobę, więc wynik jest przyzwoity). A to dlatego, że brak skali minutowej i sekundowej przypomina, że 512-tka ma cieszyć oko, a nie konkurować z zegarem atomowym.
Ogólne wrażenia
Osoby, które mnie znają wiedzą, że Panerai pozostaje od wielu lat moim faworytem. Wiedzą też, że do tej pory byłem ortodoksyjnym wręcz miłośnikiem modeli Luminor z charakterystyczną ochroną koronki. Piszę do tej pory, bo Radiomir w rozmiarze 42mm to pierwszy zegarek z tej rodziny, który mógłbym z radością nosić do bardziej formalnych strojów.
Polerowana koperta (niestety łatwo się rysuje) o kształcie poduszeczki, koronka w kształcie diamentu sygnowana logo OP, prosta, czytelna tarcza z charakterystycznymi indeksami, sekundnikiem na godz. 9 i strukturą kanapki… Do tego przeszklony dekiel i widoczny za nim mechanizm in-house. Czego chcieć więcej?
Recenzowanego PAMa miałem przyjemność nosić blisko miesiąc. To wystarczająca ilość czasu, żeby się do niego przyzwyczaić. W moim odczuciu 512-tka jest czasomierzem poprawnym i jako miłośnikowi zegarków ze sportowym zacięciem, bardzo podoba się w kontekście garniturowca „z pazurem”. Nie zmienia to jednak faktu, że gdyby ktoś zaproponował mi zamianę na Luminora (np. PAM 312), nie zastanawiałbym się ani chwil.
Rysa na szkle
Oczywiście do testowanego PAMa mam też zastrzeżenia. Bynajmniej nie do całej kompozycji i do projektu, ale do wykonania jednej ze wskazówek. Może to wina tego, że zegarek pochodzi z przedsprzedaży, ale na zdjęciu poniżej (przepraszam za jego jakość) widać, że – jeśli spojrzymy pod odpowiednim kątem – minutowa wskazówka ma na niewielkiej długości poszarpany wewnętrzny brzeg. W zegarku za takie pieniądze dział kontroli jakości powinien wyłapywać tego typu niedoróbki. Zwłaszcza, że ten mały defekt psuł mi nieco radość obcowania z PAMem na co dzień.
Na (+)
– rozmiar idealny dla przeciętnego śmiertelnika
– garniturowiec z charakterem
– własny mechanizm
Na (-)
– koperta łatwo się rysuje
Officine Panerai RADIOMIR 1940 PAM00512
Ref: PAM00512
Mechanizm: ręcznie nakręcany P.999/1, 60h rezerwy chodu, 154 elementy, 21.600 wahnięć/h, mała sekunda
Tarcza: czarna o strukturze kanapki
Koperta: 42mm, stal, kształt poduszeczki
Wodoszczelność: 100m
Pasek: ze skóry aligatora, przeszyty białą nicią
Limitacja: —
Cena: 24.400PLN
Za pomoc w realizacji sesji dziękujemy restauracji Winebar Lofty
„”Kolejny zegareczek do podziwiania oczkami”
Tylko jak go rozkrecic? probowalem roznymi sposobami, nawet taka pileczka z allegro do rozkrecania zegarkow.
On ambasadorem Hublota, a jego Chelsea wspierana zaledwie przez Rotary.
„Warto popatrzeć oczkiem na te zegarkowe cudeńka”
„Zachęcam do nacieszenia oczka”
Imponujący mechanizm.
Zenith, Zenith, Zenith – to jedna z kilku moich ulubionych manufaktur ! No i ten kochany mechanizm El Primero – poezja ! Mechanizm nie na darmo nagrodzony przez obserwatorium w Neuchâtel w latach 60-tych. Fakt, średnica 50 – 60 mm to raczej rozmiar kolekcjonerski, ale z racji szacunku do manufaktury, jej dokonań, a w szczególności ucieczki z planami „kalibru” przed zidiociałymi Amerykanami robi swoje. Z sentymentu, z miłości i podziwu można nosić te „piloty” na co dzień, tym bardziej, że mają tarcze bardzo czytelne i nie są przeładowane różnymi wskazaniami ! Założyciel manufaktury Georges Favre-Jacot nawet nie zdawał sobie sprawy jaką manufakturę tworzy, a był fanatykiem jakości, dokładności, precyzji i organizacji pracy. Zaczynali od zegarków kieszonkowych, zegarów i byli jednymi z pierwszych, którzy przestawili się na zegarki naręczne. W 1969 roku na targach w Bazylei, po udoskonaleniach i w ostatecznym kształcie, przedstawiono mój ukochany calibre El Primero ze stoperem o dokładności 1/10 sekundy, no i oczywiście z jego 36 000 wahnięć ! Dobrze się stało, że firma z Chicago Radio-Corporation upadła, bo zmusiła w ten sposób Paula Castella ze Szwajcarii do przejęcia manufaktury – z pożytkiem dla niej i dla El Primero rzecz jasna ! Tak się czasami zastanawiam, czym ta wspaniała manufaktura Zenith może jeszcze zaskoczyć, bo seria „pilotów” była/jest strzałem w dziesiątkę przypominając dawne czasy ! Może ktoś kręcić nosem, że są lepsze manufaktury itd., itp. – tak są, ale kto mi zabroni mieć swoich podziwianych liderów (obecnych), a jest ich trochę, nie mówiąc nic więcej o liderach, którzy kładli podwaliny pod to całe piękno. To tyle.
Pomijając „latający tourbillon”, emalię „grand feu”, „fret”, „Grande Sonnerie”, wspaniałe efekty „Paillon” i całą tą wspaniałą MANUFAKTURĘ, o mały włos umknęło by mi coś bardzo istotnego – to sam wyraz manufaktura ! Cytuję – „Użycie słowa „manufaktura” stosuje się nieco na wyrost, w niezgodzie z cechami, które zwykle przypisujemy temu pojęciu. Tym bardziej wspaniale móc czasem oglądać wytwory pracy ludzkich rąk” – to jak poprawnie nazwać to „coś” ?? Czy to ma być zakład (kojarzony z fryzjerstwem), firma (np. samochodowa), warsztat (np. naprawczy), przedsiębiorstwo (np. państwowe), pracownia (np. krawiecka) ?? Nie, po stokroć nie – Wielce Szanowny Panie Tomaszu, to musi być manufaktura, bo jak można to nazwać inaczej ? Tym bardziej, że wiele manufaktur ma w swojej nazwie właśnie ten wyraz, a praca ludzkich rąk właśnie tam jest bardzo ceniona. Sięgając w lata minione, a zwłaszcza do XVIII i XIX wieku można się było przekonać, na przykładzie wielu zegarków, jak wiele pracy wnoszono do stworzenia nawet jednego egzemplarza, a były to prawdziwe dzieła sztuki. Wystarczy tu nadmienić zegarki do Chin ze znakomicie dekorowanymi mechanizmami, oraz z fantastyczną malowaną emalią przez prawdziwych mistrzów np. Richtera, lub Champoda. Nie ma tu miejsca na wymienianie producentów kopert, emalierów kładących emalię w różnych technikach itd. Pozostaje jeden problem – jak nazwać te czynności związane nierozłącznie z wyrazem manufaktura, a musi to być pojęcie jednoznacznie określające wszystko – jak ?
Dobra, dobra, tylko GMT Master to nie Diver :) http://en.wikipedia.org/wiki/Rolex_GMT_Master_II :)
Świetny filmik
„bardzo podoba się”
„proszę podziwiać”
„proszę podziwiać”
„proszę podziwiać”
Niezły, prawda?
zegarek śliczny :)
Ręcznie malowane, obracające się dyski to nietypowy pomysł marki Louis Vuitton na komplikację worldtime, czyli wskazanie czasu w 24 strefach naszej planety
Phillipe Patek
Wysłane ;)
luknij proszę na… IWC