Recenzja Frederique Constant Maxime Manufacture Silicium LE
To będzie nietypowa recenzja. Nietypowa, bo pierwszy raz napisana nie przez nas. Przed Wami manufakturowy Frederique Constant na gościnnych występach.
Ponieważ obiekt poniższego tekstu, Frederique Constant Maxime Manufacture Silicium LE – to mój prywatny zegarek, aby uniknąć skrajnie nieobiektywnej (w końcu skoro kupiłem, znaczy podoba mi się) oceny, zegarek nosił, testował i opisał Dariusz Chlastawa – Prezes Stowarzyszenia KMZiZ.
___________________________________________________________________________
Otrzymałem na kilkanaście dni w użytkowanie (testowanie) zegarek Frederique Constant model Maxime Manufacture Automatic Silicium limitowany do 888 sztuk. Ponieważ tego zegarka nie planowałem kupić ani też nie kupiłem, mam nadzieję, że moja recenzja dzięki temu będzie maksymalnie pozbawiona emocji i w rezultacie optymalnie bezstronna i obiektywna.
Firmę FC śledzę prawie od samych jej początków i muszę przyznać, że o ile pierwsze modele (w tym bardzo dużo kwarcowych) co prawda były nieźle wykonane i relatywnie niedrogie, ale ich zdecydowanie wtórny design raczej odrzucał niż zachęcał do bliższego poznania. Czego tam nie było – Rolex, Breguet, Franck Muller etc. Można było odnieść wrażenie, że firma chce powielić wszystkie pożądane wzory, tylko znacznie taniej, stosując podstawowe i tanie mechanizmy. Po latach muszę przyznać, że długofalowa wizja Państwa Aletty i Petera Stas (właścicieli FC) oraz konsekwentna jej realizacja może i powinna budzić podziw. Marka krok po kroku, a raczej, patrząc na bardzo krótki w porównaniu z innymi tuzami zegarmistrzostwa, skok po skoku, pędzi do przodu. Wielkimi susami.
Dzisiejsza kolekcja to już bardzo dojrzałe designersko i technicznie konstrukcje, rozpoznawalne z wyglądu, bazujące w coraz większej części na własnych werkach zegarki, wśród których jest również własny tourbillon. Jeszcze niedawno sceptycznie patrzyłem na możliwość wydania 120.000PLN na zegarek Frederique Constant, ale porównując go do innych tego typu konstrukcji (i to w złocie), muszę przyznać, że ewidentnie nie doceniłem firmy i jej strategii. Po drugiej stronie skali stoi jeden z najtańszych (o ile nie najtańszy) zegarek szwajcarski z manufakturowym werkiem, którego nieco droższą, limitowaną do 888 egzemplarzy wersję miałem okazję przetestować – Maxime Manufacture Silicum Limited Edition.
Zacząłem od dokładnych oględzin zegarka, najpierw tak po prostu, jak czyni to każdy kupujący. Następnie przeszedłem do wnikliwej lustracji przy użyciu lupki zegarmistrzowskiej. Pierwsze wrażenie jest generalnie bardzo pozytywne, zegarek jest dość spokojny, chociaż nie nudny, ma wyważone proporcje, nie jest za mały ani za duży. Balans ten osiągnięto dzięki dość skomplikowanemu giloszowaniu tarczy, strefowemu wykończeniu koperty, pasku z aligatora z klipsem, szafirowemu szkłu i deklu, ładnemu mechanizmowi i złotemu rotorowi oraz smaczkom typu logo na koronce i zapince.
Zegarek z powodu wymiarów (dość spore 42mm bez koronki, 46 z koronką, 51 od uszu do uszu i grubości 11,5mm), kolorystyki tarczy oraz designu nie jest typowym garniturowcem, aczkolwiek znacznie bliżej mu do tej kategorii niż do zegarków sportowych.
Dla nieortodoksyjnych zegarko-maniaków będzie akceptowalny zarówno do marynarki jak i do koszulki polo. Na pewno z racji paska nie jest zegarkiem typowo sportowym. Jego przeznaczenie sklasyfikowałbym jako garnitur bez zadęcia oraz smart casual. Ewidentnie z powodu paska i 5 ATM wodoszczelności (co ciekawe firmowa strona www błędnie podaje 3 ATM) nie jest zegarkiem uniwersalnym i nie może spełniać roli jednego jedynego.
Tarcza dzięki szarej kolorystyce oraz jasnej lumie (masie świecącej) na srebrnych wskazówkach jest dość czytelna. Jest jednak jedno „ale”. W niekorzystnych warunkach oświetleniowych – zbyt jasne refleksy lub w półmroku – giloszowanie tarczy w połączeniu z kolorystyką, zakłóca czytelność wskazań. No ale coś za coś. W zamian pewnej utraty kontrastu dostajemy minimum sześciopolowe giloszowanie, inne przy samym brzegu tarczy, inne przy podziałce minutowej, godzinowej, centralnej części tarczy a inne przy kole datownika i na jego obrzeżu. Indeksy godzinowe i rzymskie cyfry (ręcznie polerowane) dopełniają efektu elegancji.
Datownik jest dość nietypowo usytuowany – z reguły w tym miejscu występuje mały sekundnik – aczkolwiek w tym modelu brak go w ogóle (najnowsze wersje zyskały sekundnik centralny co polepszyło wrażenia estetyczne, głównie dzięki tchnięciu życia w nieruchawą tarczę zegarka). Ponadto odczyt daty na małej tarczy jest mocno utrudniony, szczególnie dla mężczyzn po czterdziestce.
Koperta jest ładnie wyoblona, częściowo satynowana, częściowo polerowana, dekiel zakręcany na cztery śruby, satynowany z wytłoczonymi błyszczącymi napisami, wszystko bezbłędne jakościowo. Pasek jest miękki i dobrze się układa, faktura skóry jest bardzo przyzwoita a niekontrastowe przeszycia spójne z wizerunkiem całości. Samo zapięcie (klips na zatrzask z przyciskami) jest zarówno wygodne w działaniu (dwa przyciski do otwarcia), ergonomiczne jak i dobrze wykończone (satynowania , wybłyszczenia i logo).
Sercem czasomierza jest, widoczny przez szafirowy dekiel z antyrefleksem, firmowy mechanizm FC700 z automatycznym naciągiem, 26 kamieniami, 28.800 wahnięciami na godzinę oraz krzemowym kołem wychwytu, co jest zmianą w stosunku do zastosowanego w nielimitowanej wersji „podstawowego” kalibru FC700. Zegarek posiada stop sekundę, po pierwszym odciągnięciu koronki bardzo łatwo i delikatnie zmieniamy szybką korekcją datę, po drugim dość precyzyjnie można ustawiać czas. Na plus można zaliczyć fakt, że po ustawieniu godziny wciśnięcie koronki z powrotem w stronę koperty nie powoduje irytującego przemieszczania wskazówki minutowej (z czym niestety mamy do czynienia w wielu znacznie droższych zegarkach). Mały szczegół na który niewielu zwraca uwagę od razu, za to podczas użytkowania potrafi doprowadzić do szału każdego, kto chce po prostu dokładnie ustawić czas. Zmiana między zerowym, pierwszym i drugim położeniem koronki jest dość łatwa i bezproblemowa, a same stopnie przeskoku wyczuwalne.
Sam mechanizm na pierwszy rzut oka robi dobre wrażenie. Elementem dominującym jest powleczony różowym złotem, szkieletowany wahnik, przez który widać maksymalnie dużo. Centralnym (i jedynym oprócz wahnika tak naprawdę liczącym się) elementem mechanizmu jest balans, osadzony na pełnym, ale dość „chudym” mostku, dzięki czemu możemy w pełni cieszyć się widokiem jego pracy.
Mamy możliwość zobaczenia dwóch poziomów – płytę główną wykończoną groszkowaniem, a mostek główny motywem „Cotes du Geneve”. Są na niej również grawerowane i wykończone na niebiesko napisy na temat limitacji, numeru oraz oznaczenie krzemowego wychwytu. W połączeniu z niebieszczonymi śrubami daje to efekt manufakturowej wyjątkowości, aczkolwiek moim zdaniem mechanizm powinien pokazywać więcej detali. Największym jak dla mnie rozczarowaniem jest ukrycie krzemowego wychwytu, który jest przecież niejako najważniejszym elementem i powodem do dumy z tego konkretnego modelu.
Użytkowanie
Po założeniu zegarek dobrze układa się na ręku, 42mm plus koronka nie przeszkadzają, generalnie nie można narzekać na nic. Co do czytelności tarczy oraz datownika niestety nie są to najmocniejsze strony tego zegarka, jednakże mieszczą się w granicach normy. Za to ogólne wrażenie estetyczne jest pozytywne.
Niestety dużym minusem jak dla mnie jest brak sekundnika, gdyż po pierwsze zegarek sprawia wrażenie „martwego”, a po drugie nie można zbadać odchyłek dobowych. Po tygodniu testu (na ręku, w rotomacie oraz leżący w bezruchu) sumarycznej odchyłki minutowej zauważalnej w stosunku do kwarcowego zegarka nie stwierdziłem żadnej.
Wahnik nakręca prawidłowo, a zmierzona rezerwa chodu po pełnym naciągnięciu sprężyny wyniosła 43 godziny i 18 minut, a więc ponad godzinę więcej niż podaje producent. Po wciśnięciu koronki w kierunku koperty (aby ją zakręcić) w chwili zakręcania na gwint, nie dokręca się już sprężyny, co powoduje łatwiejsze, płynniejsze i wygodniejsze jej zakręcenie (rzadziej spotykane a bardzo pożyteczne). Niestety pomimo tego, że koronka jest wygodna i ergonomiczna, samo ręczne dokręcanie sprężyny jest niewygodne, koronka pracuje ciężko i wręcz zrywa naskórek z kciuka i palca wskazującego. Cała nadzieja w automatycznym naciągu, który jest wystarczająco efektywny i dwustronny (nakręca sprężynę obracając się w obu kierunkach).
Najbardziej godna podziwu jest, suma summarum, relacja jakości wykonania oraz manufakturowego mechanizmu do ceny – rewelacyjna! Jeśli komuś nie przeszkadza brak sekundnika oraz brak wszechstronności (pasek i wodoodporność dyskwalifikują ten zegarek jako jeden jedyny) to szczerze polecam szukającym zegarka z manufakturowym werkiem solidnej firmy o już pozytywnie kojarzonej i rozpoznawalnej marce, chcącym wydać na to w granicach 10.000PLN.
A zaoszczędzoną złotówkę (cena na stronie dystrybutora to 9.999PLN) przeznaczyć na zapoczątkowanie oszczędności na zegarek sportowy, który będzie dopełnieniem recenzowanego FC.
Ocena ogólna w swojej klasie: 5+ (w skali sześciostopniowej)
Na (+)
– design
– jakość wykończenia
– manufakturowy mechanizm z krzemowym wychwytem
– giloszowania, groszkowania oraz widoki
– pasek i zapięcie
– dokładność chodu
– efektywność oraz rezerwa naciągu
– łatwość ustawienia godziny i utrzymania tegoż po wciśnięciu koronki z powrotem
– łatwa i szybka korekta daty
– cena
Na (-)
– brak sekundnika
– specyfika uniemożliwiająca łatwe zastąpienie paska oryginalnego zamiennikiem
– trudne dokręcanie koronką (w ogóle samo odkręcenie jest już z dosyć mocnym oporem)
– zmniejszona czytelność wskazań
Frederique Constant Maxime Manufacture Silicum LE
Ref: FC-700SMG5M6
Mechanizm: FC-700, automatyczny, 42h rezerwy chodu, 28.800 A/h, analogowy datownik
Tarcza: ciemnoszara z indeksami rzymskimi
Koperta: 42×11.5mm, stal, szafirowe szkło z anty-refleksem, szafirowy dekiel
Wodoszczelność: 50m
Pasek: skóra aligatora z zapięciem motylkowym, zabezpieczonym dwoma przyciskami
Limitacja: 888 sztuk
Cena: 9.999PLN
Zdjęcia: Jakub Filip Szymaniak