
Road Trip: Z wizytą w Patek Philippe (część 1)
Powszechnie uznaje się istnienie 3 topowych manufaktur zegarmistrzowskich. Król jest jednak tylko jeden – a siedziba jego to genewskie Plan-les-Ouates.
Nieważne na jakim poziomie zegarkowej wiedzy jesteście, nieistotne jak bardzo czy jak długo interesujecie się mechanicznymi czasomierzami – jest więcej niż pewne, że Patek Philipe to marka dobrze wam znana. Wspomniałem już o umownym rankingu 3 najlepszych manufaktur (dwie pozostałe to Audemars Piguet i Vacheron Constantin), lecz Patek Philippe to także synonim zegarmistrzowskiego Haute Horlogerie i absolutnego topu jakościowego – mówiąc wprost, dla wielu najlepsza zegarkowa marka świata. Kiedy więc planując nasz szwajcarski „Road Trip” wpisaliśmy na listę adres – Chemin du pont-du-centenaire 141, Plan-le-Ouates, Genewa – byliśmy podekscytowani nie tylko odwiedzeniem kolejnego świetnego miejsca, ale przede wszystkim szansą przekonania się na własne oczy, czy mitologiczna wręcz sława Patek Philippe ma swoje przełożenie na rzeczywiste, namacalne fakty.

Zanim postaram się przekazać jak najlepiej to, co dane nam było zobaczyć podczas kilkugodzinnej wizyty w manufakturze PP (skrót od Patek Philippe) zaznaczam z góry, że zapewne sporo rzeczy pominę. Ogrom tego co widzieliśmy jest nie do spamiętania – po prostu trzeba przekonać się na własne oczy.
Pierwsza rzecz, jaka uderza po wjechaniu na duży i ogrodzony teren manufaktury Patek Philippe to nieodparte wrażenie, jakbyśmy właśnie odwiedzali uniwersytecki kampus. Odczucia takie powodują przede wszystkim krzątający się wszędzie ludzie: od tych na papierosowej przerwie, przez tych zmierzających na „zakładową stołówkę” (gdzie i my zostaliśmy ugoszczeni świetnym lunchem autorstwa szefa kuchni podkupionego z jednego z azjatyckich hoteli), po tych spędzających godzinną przerwę w pracy na… joggingu. Atmosfera miejsca jest iście sielankowa (to ważne, bo buduje klimat), ale wróćmy do zegarków.

Patek Philippe dzieli swoją działalność na siedzibę centralną, ulokowaną w Plan-les-Ouates, fabrykę kopert i bransolet w Perly pod Genewą oraz szereg mniejszych „podmarek”, rozsianych poza kantonem, m.in. w La Chaux-de-Fonds i Le Brassus. Firma zatrudnia łącznie 2000 pracowników, z czego 1600 urzęduje w dwóch genewskich budynkach. Pierwszy jest oryginalną siedzibą marki, drugi zaś dobudowano by zintegrować możliwie dużą część produkcji w jednym miejscu. To właśnie tam, odziani w białe kitle, zaczęliśmy naszą wizytę. W budynku, poza wspomnianą już stołówką, przeprowadzanych jest kilka pierwszych etapów, kluczowych w procesie powstawania zegarków PP. Na wstępie jednak trzeba zaznaczyć jedną, fundamentalną zasadę, którą przekazywano nam niemal na każdym kroku – marka przykłada dokładnie taką samą wagę do wytwarzania i wykańczania wszystkich komponentów, we wszystkich swoich czasomierzach – od podstawowego Aquanauta po Grande Complication pokroju Sky Moon Tourbillona. Łącznie logo Patek Philippe trafia na tarcze około 53.000 produkowanych rocznie czasomierzy (41.000 mechanicznych i 12.000 kwarcowych, damskich).
Fundamenty
Doskonale przemyślana linia produkcyjna komponentów niezbędnych do zbudowania funkcjonalnego, mechanicznego czasomierza to cały szereg mniejszych i większych obrabiarek CNC oraz innych maszyn, wykonujących poszczególne elementy mechanizmów i całych zegarków. Każda z nich ma swojego operatora, ale praca ludzkich rąk ma w manufakturze Patka daleko większe znaczenie.

Takie choćby koło zębate z wałkiem – element wielkości kilku milimetrów – to kilkudziesięcioetapowy proces wycinania i wykańczania poszczególnych detali, w dużym stopniu ręcznie i z wykorzystaniem kilkunastu różnych stanowisk.


Na swoich obrabiarkach Patek wytwarza cały przekrój detali, od płyt bazowych i mostków, po wałki i mikroskopijnych gabarytów koła, których uzębienie jest także efektem precyzyjnej, czasochłonnej obróbki.
Każdy wytworzony element wychodzi z maszyny w stanie surowym, następnie jest skrupulatnie czyszczony, sprawdzany i wykańczany. Obsługiwane manualnie, tradycyjne maszyny aplikują m.in. pasy genewskie na mostkach i perłowanie na płytach bazowych czy nawet tam, gdzie wydaje się to zupełnie zbędne, np. spodniej stronie złotego wahnika.


Takich ukrytych dekoracji jest zresztą znacznie więcej – Patek wychodzi bowiem z założenia, że zegarmistrzowska sztuka nie znosi kompromisów, nawet przy najmniejszych detalach. Dodatkowo nie tak dawno temu firma wprowadziła swój własny znak jakości – Patek Philippe Seal. Teraz każdy zegarek musi spełniać szereg restrykcyjnych wymagań, często wykraczających poza te narzucane przez Pieczęć Genewską.
Patek Philippe Seal
Z pozoru wprowadzenie przez PP własnego znaczka jakości może wydawać się kontrowersyjne – wszak ocenianie samego siebie może rodzić pewne wątpliwości. Atencja, z jaką manufaktura podchodzi do tego małego, złotego znaczka, wybijanego na mostkach certyfikowanych mechanizmów, każe spojrzeć na sprawę zupełnie innym okiem.

Patek Philippe Seal odnosi się do dokładnie każdego komponentu gotowego zegarka – dotyczy więc zarówno mechanizmu jak i koperty, tarczy i jej detali, paska i zapięcia, a także samych wartości użytkowych gotowego czasomierza. Reguły obejmujące werk to szereg wytycznych odnośnie parametrów technicznych oraz dekoracji i wykończenia (nawet powierzchni niewidocznych po złożeniu całości, najczęściej ozdabianych perłowaniem), a także precyzji chodu mechanizmu. Paleta zdobień to praktycznie wszystkie znane nam motywy, na czele z pasami genewskimi, fazowanymi i polerowanymi ręcznie krawędziami mostków, polerowanymi wpustami śrub i główkami samych śrubek, polerowanymi otworami kamieni łożyskowych, polerowanymi zębami kół, perłowaniem mostków i złotymi grawerami. Wahnik mechanizmu automatycznego winien być wykonany z cennego kruszcu i udekorowany. Werki o średnicy większej niż 20mm muszą mieścić się w odchyłce -3/+2s na dobę, te poniżej 20mm w ramach odchyłki -5/+4s. Test przeprowadzany jest na złożonym, gotowym zegarku.
Cała lista restrykcyjnych zasad odnosi się również do wykonywanych przez Patka in-house kopert, tarcz i wskazówek (na zewnątrz kupowane są praktycznie tylko paski i kamienie szlachetne, w tym diamenty, łącznie z ich szlifowaniem). Geometria i estetyka musi być perfekcyjnie funkcjonalna, a każdy detal idealnie wykończony.
Jest jeszcze jedna ciekawa reguła, tłumacząca poniekąd gabaryty zegarków z logo PP. Otóż przy projektowaniu nowych mechanizmów i modeli zegarmistrzowie firmy muszą za wszelką możliwą cenę dążyć do maksymalnego ograniczania rozmiarów. Miejsce na innowacje należy ograniczać tak, jak tylko pozwala na to technologia. Za całość kontroli związanych z Patek Philippe Seal odpowiada oddzielne, niezależne ciało nadzorcze.
Zegarmistrzostwo

Ledwie krótki spacer dzieli budynek „produkcyjny” od tego stanowiącego de facto siedzibę główną manufaktury. To tu, po przekroczeniu doskonale rozpoznawalnego dziedzińca z dwiema dużymi, łukowatymi rzeźbami i małymi fontannami wkraczamy w prawdziwy świat Patka – zegarmistrzostwo. Tu także mieszczą się działy R&D, PR-u, marketingu i biuro zarządu, łącznie z tym prezydenta firmy Thierry’ego Sterna (marka należy do rodziny Sternów od roku 1932) i CEO – Claude’a Peny’ego. Cała PR-owa otoczka jest przeciętnie fascynująca, a dział „Research & Development” (badania i rozwój) to zwyczajowo miejsce ściśle tajne – dlatego skupmy na esencji manufaktury: zegarmistrzostwie.


Wiedzieliśmy, że w Patek Philippe wszystkie zegarki składa się ręcznie. Dlatego nasze kroki szybko powędrowały w kierunku atelier, gdzie powstają modele z najwyższej półki – komplikacje. Tutaj każdy z wyszkolonych często przez samą markę zegarmistrzów składa cały konkretny zegarek, od podstawowego chronografu (który sam w sobie jest komplikacją bardzo wymagającą) po wieczne i roczne kalendarze, tourbillony i repetycje.



Cały proces to nie tylko finalny montaż (łącznie z kopertą, tarczą i wskazówkami) ale również regulacja i dekorowanie wybranych komponentów – wszystko wykonywane ręcznie, często na przestrzeni kilku miesięcy. Poszczególne pracownie, połączone wspólnym korytarzem, skupiają się tylko na konkretnych komplikacjach.


Całą ekipą dowodzi Paul Buclin – szef zegarmistrzów PP z przeszło 35-letnim doświadczeniem. To on odpowiedzialny był za prawie 9-letnią pracę nad legendarnym kalibrem 89 – kieszonkowym zegarkiem o wadze 1.1kg(!), średnicy prawie 9cm i z łącznie 33 komplikacjami, wykorzystującymi 24 wskazówki.

Pan Buclin jest człowiekiem bardzo zajętym (zważywszy, że w przyszłym roku przechodzi na zasłużoną emeryturę) ale my mieliśmy niewątpliwą przyjemność poznać go i posłuchać osobiście… nie tylko jego.
Walizka repetycji
To co zobaczyliśmy w specjalnym showroomie PP zapewne na długo pozostanie w naszej pamięci. Jeśli orientujecie się w historii i dokonaniach Patka wiecie, że jedną z koronnych komplikacji firmy jest repetycja minutowa. Do rangi legendy urosła już opowieść o tym, jak to każdy wykonany w manufakturze repetier musi najpierw przejść osobistą inspekcję u samego Thierry’ego Sterna i to dopiero on zatwierdza gotowy zegarek. Cóż – opowieść ta nie tylko jest prawdą, ale i traktowanie jej w ramach legendy jest po części usprawiedliwione – repetiery PP to coś bardzo wyjątkowego.


Możecie sobie wyobrazić, jakie wrażenie wywarła na nas skórzana, brązowa walizka z ukrytymi wewnątrz dziesięcioma arcydziełami zegarmistrzowskiej sztuki – dziesięcioma referencjami mechanicznych Patków, m.in. z komplikacją repetycji minutowej. Uśmiech na twarzy pana Buclina zapewne oznaczał, że nie my pierwsi na dłuższą chwilę zaniemówiliśmy. Owa walizka to prywatna, należąca do Thierry’ego Sterna kolekcja czasomierzy z różnych etapów historii marki (raczej współczesnej historii) spięta wspominaną cechą wspólną – akustyczną komplikacją repetycji minutowej. 10 referencji, które widzicie na zdjęciach, przedstawia zestaw różnych komplikacji (tourbillon, chronograf, wieczny kalendarz), a nawet malutki, minimalistyczny repetier w wersji damskiej – Ref.7000.

I ten dźwięk(!) – nie sposób oddać go słowami, ale brzmienie repetycji w wykonaniu Patek Philippe istotnie jest wyjątkowe. Mieliśmy podczas tego „Road Trip”, jak i podczas przeszło 4 lat naszej działalności, okazję posłuchać wielu mechanicznych czasomierzy z repetycją, ale te od PP grają naprawdę wyjątkowo – uwierzcie na słowo. Brzmienie każdego jest czyste, delikatne, a przy tym głośne i wyraźne. I choć można powiedzieć, że przysłowiowy słoń nadepnął mi na ucho, wrażenie było potężnego kalibru, a świadomość, jak wiele pracy wymaga dostrojenie takiego mechanizmu, tylko je potęgowała.

International Customer Service
W części drugiej naszej relacji opiszemy dokładnie wyjątkowy w skali globalnej dział manufaktury PP -International Customer Service. Miejsce to całkowicie nas zaskoczyło, a i dla samego Patka jest powodem do nieukrywanej dumy. Relacja wkrótce.

Opuszczając po kilku godzinach teren manufaktury Patek Philippe zgodziliśmy się wspólnie co do jednego wniosku – teraz już rozumiemy, skąd ten cały mir, legenda i pozycja genewskiej marki. Oczywiście PP to nie tylko ekipa doskonale wyszkolonych i doświadczonych zegarmistrzów, którzy tworzą i montują mechanizmy zegarkowe od A do Z, prawie wyłącznie za pomocą własnych rąk. To także park nowoczesnych maszyn, komputerowy design, elektroniczna kontrola i logistyka godna wielkiej korporacji – ale przecież takie są dzisiejsze realia firmy, która swoim klientom chce zaoferować produkt zbliżony do ideału. Jakość zegarków Patka – od prostego Aquanauta po Sky Moon Tourbillona – jest po prostu doskonała, a zasługa to w znakomitej większości ludzi, od operatorów maszyn po zegarmistrza wykonującego finalny montaż. Co uderzyło nas szczególnie, to fakt, że każdy pracownik firmy jest szczerze dumny nie tylko z tego co robi, ale i z miejsca, w jakim przyszło mu pracować. Zegarmistrz, który przerywa pełną koncentracji pracę nad złożeniem chronografu Split-second Ref.5950 by pokazać nam kolejne etapy procesu, robi znakomite wrażenie. Patek Philippe jest poukładaną, zaplanowaną i zorganizowaną manufakturą, której celem nadrzędnym jest tworzenie doskonałych czasomierzy. I choć brzmi to dość banalnie (bo która marka tego nie chce) w Patku nie słyszeliśmy o liczbach, o cenach, o PR czy ambasadorach (których firma zresztą nie ma) – cała wycieczka sprowadziła się właściwie do pokazania nam, że hasło „You never actually own a Patek Philippe, you merely look after it for the next generation” to nie tylko marketingowy, pusty slogan.
P.S.
Odbiór wizyty w Patek Philippe to w dużej mierze zasługa Marinelli Giacomello – naszej przewodniczki. Pani Giacomello oprowadza po manufakturze od wielu lat (stąd ogromna wiedza) i robi to w sposób, który sprawia wrażenie, jakby gościła nas we własnym domu. Inne manufaktury powinny brać przykład.

I tylko trochę szkoda, że manufaktura, którą w roku 1839 założyli dwaj polscy emigranci – Antoine Norbert (Antoni) de Patek i Francois (Franciszek) Czapek – jest kompletnie nieobecna na naszym rynku. Oby niebawem stan ten uległ zmianie.