
Recenzja MING 27.02 [zdjęcia live, dostępność, cena]
W kategorii zegarkowych microbrandów założony w dalekiej Azji MING wyróżnia się nietuzinkowym podejściem do projektowania. Na czym polega fenomen marki, którą ciężko pomylić z czymkolwiek innym?
W poprzedniej recenzji na CH24 debatowaliśmy na temat zegarkowej klasyki i tego, jak uniwersalne mogą być takie zegarki… no i czemu w gruncie rzeczy są bardzo sexy. Za przykład posłużył A. Lange & Sohne 1815 Thin Honeygold, który za sprawą prostego stylistycznego zabiegu, z zegarka stricte eleganckiego przekształcił się w klasyka smart-casual – jak? O tym możecie poczytać TUTAJ. Bohater tej recenzji pojęcie klasycznego zegarka redefiniuje jeszcze bardziej. Do tego stopnia, że można by rzec, że to nie klasyk, choć wiele elementów klasycznego zegarmistrzostwa posiada. MING 27.02 to pierwszy zegarek tej marki, który trafił na nasze biurko. Czekałem na ten test bardzo, ale zanim o samym zegarku, rzućmy okiem na samą, być może niektórym z Was nieznaną, firmę.
MING (Thein) i spółka

MING powstał w dalekiej Malezji, zrodzony z pasji kilku zapalonych, zegarkowych kolekcjonerów – pobudek idealnych, by stworzyć coś niedyktowanego zimną kalkulacją ekonomiczną, a sercem, doświadczeniem i osobistymi preferencjami. Za powstaniem marki oraz jej nazwą stoi Ming Thein – wzięty fotograf (do pooglądania TUTAJ), projektant, strateg biznesowy i kolekcjoner, zegarków oczywiście. Thein połączył siły z pięcioma znajomymi pasjonatami (w tym z dr Magnusem Bosse, związanym wcześniej z blogiem PuristS) i w 2017 roku wystartował z autorskim projektem i jasno sprecyzowaną wizją. Marka zapragnęła tworzyć jak najbardziej dopracowane zegarki, dostępne finansowo dla szerokiego grona odbiorców. Od początku nie ukrywała, że stawia na szwajcarskich podwykonawców i personalizowane komponenty, które składane są w gotowe zegarki w Szwajcarii by finalną inspekcję jakości przeprowadzać już na miejscu, w Kuala Lumpur. Już premierowy model 17.01 zwiastował zupełnie niestandardowe podejście do zegarkowego designu – w skrócie można by je opisać jako mariaż komfortu i awangardy. MING wymyślił swoją autorską, oryginalną formę koperty z krótkimi, profilowanymi uszami, dzięki którym wygodnie układa się na nadgarstku. Jeszcze bardziej oryginalny jest cyferblat, z nietypowymi elementami i wskazówkami na oryginalnym tle. Te motywy pojawiają się we wszystkich kolejnych modelach marki, w tym u bohatera tej recenzji – modelu 27.02.


Klasyk (?) inaczej
MING 27.02 dotarł do nas opakowany w skórzany pouch, który rozwinąłem z niecierpliwością małego dziecka odpakowującego gwiazdkowy prezent. Miałem już co prawda okazję na żywo oglądać niektóre modele marki, ale to nie to samo, co obcować z nimi przez kilka dni. Pierwsze wrażenie? Konsternacja, bo to naprawdę minimalistyczny do ekstremum, niepozorny zegarek. Wspomniałem już na wstępnie, że MING to z założenia minimalizm i określone, powtarzalne elementy designu. Upakowane w niewielkich rozmiarów zegarek robią interesujące pierwsze wrażenie, bo w sumie nie da się MINGa porównać do czegokolwiek innego.

27.02 ma mierzącą 38 mm kopertę ze stali, w całości wykończonej polerowaniem. Razem z krótkimi uszami lug-to-lug to jedynie 44 mm. Do tego dochodzi jedyne 6,9 mm grubości, a to razem daje bardzo klasycznie zwymiarowany zegarek, niepozorny, co w tym wypadku jest komplementem. Obudowa została bardzo starannie wykonana i wykończona, z delikatnymi krawędziami. Wygląda na w sumie prostą, do momentu, w którym spojrzy się na jej boki. Tu MING pokusił się o wycięcie, które w środku wykończone jest w macie i przeciągnięte aż do uszu. Po prawej stronie osadzono odpowiednich rozmiarów, żłobioną koronkę z wytłoczonym logo. Przód i tył koperty zamykają z kolei płaskie, szafirowe szkła.
O ile sama forma i detale koperty pokazują filozofię zegarmistrzowską MINGa, o tyle prawdziwym bohaterem modelu jest jego cyferblat. W tej kwestii marka nie bierze jeńców i nie zna kompromisu, a wszelkie estetyczne kanony wyrzuca do kosza. Zamiast proponuje czysty design, modernistyczny ale jakże smaczny w detalach.
Esencja MING(a)
Niby prosty, a jednakowoż złożony, cyferblat 27.02 składa się z kilku idealnie skomponowanych elementów. Baza to giloszowany wzorem Clous-de-Paris, niebieski pierścień. Nad nim zawieszono dysk z szafirowego szkła, gradientowo pokolorowanego od głębokiej czerni w środku do kompletnej przezroczystości przy krawędzi. To właśnie najbardziej na zewnątrz tarczy widać niebieskie giloszowanie, które im bliżej środka, zdaje się znikać w idealnej czerni. Wygląda to doskonale, a zdjęcia nie oddają efektu WOW nawet w połowie (choć staraliśmy się jak mogliśmy).

Aplikacje na tarczy sprowadzone są jedynie do namalowanego na szafirowej części ringu z podziałką godzinową, okrągłym indeksem na godz. 12 i logo marki, wkomponowanym na wysokości godz. 3. Ostatni element to wyglądające jak para agrafek, wycięte w środku wskazówki, białe, wyoblone na końcach i o chropowatej powierzchni. Na tarczy próżno szukać jakiejkolwiek luminowy, a jej brak MING tłumaczy formalnością projektu zegarka… a raczej formalnością na tle pozostałych modeli.
W 20 mm uszach koperty zamocowano szaro-niebieski pasek ze skóry cielęcej, uszyty przez atelier Jean Rousseau Paris. Pasujący do całości, ale ja prawie od razu zmieniłem go na dostarczony nam przez markę pasek z czarnego nubuku, przeszytego delikatnie pomarańczową nicią. Tu zdecydowanie wygrała osobista preferencja – nubuk ujmuje zegarkowi nieco formalności, a miękka faktura skóry jest wyjątkowa przyjemna w dotyku i na nadgarstku. Pasek dopasowano kształtem do koperty i zaopatrzono w ładnie wykończoną klamerkę z logotypem oraz system szybkiej zmiany. Marka w swoim sklepie oferuje kilka wersji, a do zegarka łatwo będzie dopasować jakikolwiek inny pasek w odpowiednim rozmiarze.
Manual z twistem
Do płaskiej, smukłej koperty 27.02 MING zaproponował ręcznie nakręcaną mechanikę. Kaliber MING 7001.M1 powstał na bazie ETY Peseux 7001. Z racji limitowania mechanizmów przez ETĘ MINGowi udało się zdobyć jedynie pewną partię mechanizmów, które przeszły gruntowną modyfikację. Powierzono ją manufakturze Schwarz-Etienne. Z oryginalnego werku pozostała tylko główna przekładnia oraz wychwyt. Resztę mostków gruntownie zaprojektowano pod konkretną specyfikację. Górne mostki ograniczono do minimum tak, by uzyskać lepszy wgląd w pracujące elementy.

Większa część mechanizmu wykończona została w chromowanej czerni, świetnie kontrastującej ze złotymi i stalowymi elementami. Koło balansowe zawieszono na pojedynczym, smukłym mostku, przymocowanym wypolerowaną śrubką, natomiast bęben sprężyny ozdobiono graficznym motywem z logo MING. Suche parametry techniczne werku to 42 h rezerwy chodu i balans taktowany na 21 600 A/h (3 Hz).
Wrażenia
MING 27.02 to ze wszech miar bardzo przemyślany projekt, dopieszczony i dopasowany w najdrobniejszych detalach. Czy to zegarek klasyczny? I tak i nie, zależy jak klasykę interpretować. Myślę jednak, że w projektach MING nie to jest najistotniejsze. O wiele ważniejsza jest istotna koncepcji marki – ja kupuję ją w 100 %.


Zegarkowa nietuzinkowość w dzisiejszej branży przybiera bardzo różne oblicza i zazwyczaj wychodzi dość groteskowo. MING poszedł własną drogą i trafił w przysłowiową dziesiątkę, jednocześnie tworząc unikatowy styl i świetny produkt. 27.02 w mojej ocenie jest klasykiem z racji formy, gabarytów i ograniczenia funkcji (co akurat w tym wypadku działa na plus), ale jednocześnie klasykiem w bardzo casualowej formie. Znakomicie odnajdzie się nawet w zestawieniu z chinosami i t-shrit’em albo polo, szczególnie na nubukowym pasku, zachowując przy tym wszelkie walory użytkowe klasycznego czasomierza.
Jeśli nie przepadacie za małymi, szczupłymi, lekkimi zegarkami, to pewnie kręcilibyście nosem. Ja z wiekiem i kolejnymi zegarkowymi doświadczeniami gustuję coraz bardziej. Nigdy wcześniej jednak nie miałem do czynienia z tak nietypowym przedstawicielem gatunku, o ile (powtarzam do znudzenia) to istotnie zegarek klasyczny. Dla mnie to po prostu kapitalny zegarek, który zaskoczył mnie daleko ponad spodziewania. Kupuje koncept tak ukształtowanej, świetnie leżącej na ręku koperty. Kupuje też rewelacyjną w swojej prostocie tarczę, pełną głębi i detali, mimo pozornego minimalizmu. Minimalna nie jest właściwie tylko cena. 27.02 kosztował 4 950 CHF (~21 650 PLN) i powstało tylko 200 egzemplarzy – każdy opakowany w skórzane etui od Studio Koji Sato. Sprzedały się – jak wszystkie MINGi – na pniu, a na rynku wtórnym za zegarek trzeba zapłacić mniej więcej dwa razy więcej. Zapytacie więc – po co recenzować zegarek, którego już nie można kupić? Chciałbym, żebyście potraktowali ten tekst jako możliwie obszerną prezentacje marki i moje subiektywne rozważania na temat jej niewątpliwego sukcesu. MING przez raptem kilka lat bytności zdążył już uzyskać trzy nominacje oraz jedną statuetkę genewskich nagród GPHG, a przede wszystkim uznanie kolekcjonerów. Kolejne nowe modele wyprzedają się w mgnieniu oka, co stanowi chyba najlepszy dowód uznania. A ja… w MING zakochałem się totalnie. Takie niezależne microbrandy absolutnie uwielbiamy.

MING 27.02
Producent | MING |
Nazwa modelu | 27.02 |
Mechanizm | manualny |
Symbol mechanizmu | MING 7001.M1 |
Rezerwa chodu (h) | 42 |
Tarcza | czarna |
Koperta | stal |
Średnica (mm) | 38 |
Wysokość (mm) | 6,9 |
Wodoszczelność | 50m |
Pasek | skórzany |
Limitacja | 200 |
Cena (PLN) | ~21650 |