
Recenzja IWC Pilot’s Watch Mark XVIII „Le Petit Prince” [zdjęcia live, cena]
Dla zegarmistrzów z Schaffhausen „Piloty” od dawna były jedną z nierozerwalnych części DNA marki. Mimo swojej nie zawsze chlubnej historii, zegarki te wpisały się na stałe do kanonu branży – a na ich czele stał niepozorny „Mark”.
Historia zegarmistrzostwa i historia powszechna nie raz i nie dwa spotykały się ze sobą – i nie zawsze były to spotkania chwalebne. Zegarki towarzyszyły ludziom w najważniejszych momentach dziejowych, od pierwszych lotów w kosmos, lądowania na Księżycu i eksploracji oceanicznych głębin po te najczarniejsze – wojny światowe. Walczący po obu stronach frontu żołnierze nosili na swoich nadgarstkach czasomierze wielu współcześnie prosperujących manufaktur – i choć pewnie można się spierać, czy przynosi im to powody do dumy, czy raczej wstydu – tak pisała się również zegarkowa historia. IWC Schaffhausen było jednym z kluczowych graczy militarnego rynku, dostarczając swoje czasomierze pilotom niemieckiej Luftwaffe. Duże, opakowane w stalowe koperty B-Uhry (skrót od Beobachtungs Uhr – Zegarek Obserwacyjny) nosili piloci i nawigatorzy niemieckich bombowców. Zegarki zapięte na rękawach skórzanych kurtek – jak rasowe narzędzia – pomagały precyzyjnie poruszać się po podniebnym polu walki i – trzeba to powiedzieć wprost – zrzucać bomby na pozycje wroga.

Pierwszy Pilot z logo International Watch Company przyszedł na świat w 1936 roku i miał jeszcze zupełnie cywilny charakter. Militarne IWC ujrzało światło spowitego wojną dnia w roku 1940. W Schaffhausen wykonano 1.000 egzemplarzy wielkiego, 55-milimetrowego Pilota (Ref.IW431) z manualnym kalibrem 52 T.S.C.. Wszystkie trafiły do żołnierzy Luftwaffe, a dzisiaj – mimo swoich monstrualnych rozmiarów – są kolekcjonerskimi rarytasami. Mark zadebiutował 8 lat później.

Pilot’s Watch „Mark”
Pierwszy „Mark” wyszedł spod ręki IWC w 1948 roku i podobnie jak jego znacznie więksi poprzednicy, przygotowany został oryginalnie na wojskowe zamówienie. Zegarka zażyczył sobie brytyjski RAF, wyraźnie określając specyfikację gotowego produktu. Miał on być czytelny i z maksymalnie dokładnym mechanizmem zabezpieczonym przed szkodliwym wpływem pól magnetycznych.

Mark XI – ten, od którego wszystko się zaczęło – trafił na ręce brytyjskich żołnierzy w roku 1949, napędzany manualnym kalibrem 89 zamkniętym w małej, 36mm kopercie ze stali.
Zanim każda sztuka wylądowała na nadgarstku żołnierza (początkowo zaszczytu tego dostępowali jedynie nawigatorzy), przechodziła szereg rygorystycznych, trwających 44 dni testów „Navigator Wrist Watches”. Czasomierz pozostał wierny służbie aż do roku 1981, co oznacza, że „w stan spoczynku” przeszedł 12 lat przed pojawieniem się swojego sukcesora. Mark XII dostosował się do potrzeb i możliwości rynku cywilnego, wprowadzając mechanizm automatyczny, zakręcaną koronkę, datę i szafirowe szkiełko. Pierwszy automatyczny Mark w historii (rok 1993) napędzany był kalibrem 884/2 na bazie werku od Jaeger-LeCoultre. Kolejny był Mark XV (XIII i XIV pominięto z czysto spirytystyczno-przesądowych pobudek) z roku 1999, Mark XVI z roku 2006 (już ze wskazówkami jak w modelach Big Pilot’s) i model XVII z roku 2012.

Najnowszy, 18. już Mark to zasługa ubiegłorocznego Salon International de la Haute Horlogerie. Odświeżona została cała seria pilotów, od modeli bazowych po komplikacje (więcej TUTAJ). Znalazł się wśród nich oczywiście i nowy Mark, dalej bardzo wyraźnie podobny do swojego historycznego protoplasty. W linii nowych Marków pojawił się również model dedykowany Antoine’owi de Saint Exupery i stworzonej przez niego postaci Małego Księcia. Pilot’s Watch Mark XVIII „Le Petit Prince” od bazowej wersji różni się tylko detalami, ale to jemu poświęciłem 2 tygodnie testu.
Mark XVIII
W całej swojej długiej już historii Mark od IWC pozostał wierny stylistycznym kanonom pierwszego modelu z początku XX wieku. Ewoluowały jedynie detale i rzecz jasna rozmiar, dostosowujący się do aktualnie panujących trendów. To jednak dalej mały, minimalistyczny pilot – zegarek na prawie każdy nadgarstek i odpowiadający wielu gustom.

Stalowa koperta Marka XVIII ma 40mm średnicy, 10.8mm grubości i WR na poziomie 6 barów. Jej powierzchnie w większości wykończono starannym szczotkowaniem, skontrastowanym z polerowanymi rantami, wypolerowanym bezelem i zewnętrzną częścią wkręconego, pełnego dekla. Dość długie, lekko zagięte w dół uszy gwarantują, że zegarek – zestawiony z brązowym, cielęcym paskiem od Santoni – świetnie leży na nadgarstku. Jest lekki, nieduży, z dobrze grającymi proporcjami i wygodną, prostą klamerką.
Równie prosta i równie doskonale pomyślana jest zamknięta pod lekko wypukłym szafirem tarcza. Jak we wszystkich edycjach „Le Petit Prince” cyferblat jest metalicznie niebieski, wykończony szlifem słonecznym i bardzo, bardzo przyjemny dla oka. „Niebieskich” zegarków jest na rynku wiele, ale niebieski niebieskiemu nierówny i czasem nawet ciężko domyślić się, jaki właściwie kolor autorzy mieli na myśli. Niebieski w wydaniu IWC kojarzy się z metalem, z niebem – z tym, z czym powinien, zwłaszcza mając na uwadze typ zegarka.

Na tak przygotowaną bazę naniesiono luminową tradycyjny dla Pilotów zestaw dużych indeksów arabskich, wyraźną podziałkę minutową, trójkąt na godz.12 oraz małe okienko datownika na godz.3. Duże, centralnie zamocowane wskazówki o charakterystycznym „lotniczym” kształcie wypełnione luminową jeszcze potęgują wrażenie idealnej czytelności, niezbędnej w rasowym Pilot’s Watchu.
Napędem Marka XVII (w każdej wersji) jest umieszczony w wewnętrznej obudowie z antymagnetycznego metalu kaliber, który IWC opisuje jako A30110. W rzeczywistości to stara, dobra, automatyczna ETA 2892-A2 z 42h rezerwą chodu, 21 kamieniami i balansem taktowanym na 4Hz. IWC zapewnia, że mechanizm jest przygotowywany i regulowany pod specyfikację zadaną przez markę. Z jednej strony to idealny przykład tzw. woła roboczego, czyli sprawdzonego, przetestowanego i uznanego mechanizmu. Z drugiej chyba najmniej imponujący (żeby nie napisać – najsłabszy) element zegarka, i jednak kolejne przypomnienie faktu, że IWC brakuje w ofercie bazowego mechanizmu automatycznego. Z takim silnikiem zegarek zyskałby pewnie ze dwie klasy.

Siła kultowego już Marka z Schaffhausen tkwi pewnie w kilku elementach, ale ja na pierwszym miejscu postawiłbym jego funkcjonalną, a nie pozbawioną charakteru prostotę. Ciężko wskazać elementy, które można by wyrzucić z projektu jako zbędne – wszystko pasuje do siebie jak ulał i jest na właściwym miejscu. Nawet data – choć tej pewnie kilku z Was chętnie by się pozbyło. Błękitna wersja „Le Petit Prince” dodaje coś ekstra do standardowej wersji w czerni, a na dokładkę dorzuca naprawdę uroczy dekiel z wygrawerowaną postacią Małego Księcia. W tym wariancie zegarek kosztuje 20.420PLN, dokładnie tyle samo, co wersja z czarnym cyferblatem. Za bransoletę trzeba dopłacić kolejne 5.000PLN. Wybór będzie więc kwestią Waszego indywidualnego gustu.

PS Na bazie Marka XVIII IWC przygotowało też specjalną, jubileuszową re-edycję „Tribute to Mark XVI”, w tej samej kopercie i z tym samym mechanizmem. Więcej o niej TUTAJ.
Pilot’s Watch Mark XVIII „Le Petit Prince”
Nazwa modelu | Pilot’s Watch Mark XVIII „Le Petit Prince” |
Ref. | IW327004 |
Mechanizm | z automatycznym naciągiem |
Rezerwa chodu (h) | 42 |
Tarcza | niebieska |
Koperta | stalowa |
Średnica (mm) | 40 |
Wodoszczelność | 50m |
Pasek | skórzany |
Cena (PLN) | 20420 |
Ladny zegarek. Szkoda ze werk nie in-house ale ta ETA rzeczywiscie jest swietna. Uzytkuje aqutimera z tym werkiem juz od 7 lat i musze przyznac ze jest obsesyjnie dokladny w pomiarze czasu.
Ja kiedyś myślałem o Big Pilocie, ale teraz wolę mniejsze zegarki i Mark XVIII idealnie by się nadał. Co do werku – przy rozsądnej cenie seryjna ETA nie jest zła. To na ogół łatwy w serwisowaniu i sprawdzony przez lata „wół roboczy”.
Mając budżet 20 tys zl mozna naprawde przebierać począwszy od oryginalnych zegarków pilotów z czasów II wojny światowej az po nówki sztuki.