
Recenzja EZA Sealander [zdjęcia live, cena]
Stworzona w Niemczech, reaktywowana w Holandii EZA Watches wróciła na zegarkową mapę klasycznym w swojej formie diverem z kilkoma interesującymi smaczkami i mechaniką Swiss Made.
Firma, w oryginalnym kształcie, swoje początki datuje na rok 1921 i małą, ale zegarkowo mocno ugruntowaną miejscowość Pforzheim w północno-zachodniej części Niemiec, w kraju związkowym Badenia-Wirtembergia. To tutaj jedną ze swoich manufaktur ma obecnie Glashütte Original. 2 dekady po starcie działalności EZA zaczęła być znana z wodoszczelnych zegarków, a kolejną dekadę później z własnych, pełnoprawnie manufakturowych mechanizmów. Niestety jak wiele ambitnych, ale małych w skali makro projektów, marka boleśnie odczuła kwarcowy kryzys z lat 70. ubiegłego wieku… i jak wiele z nich, zniknęła z powierzchni Ziemi. Reaktywacja przyszła rok temu, w osobie dwóch młodych i pełnych energii (oraz zawsze znakomicie ubranych) Holendrów: Diederika van Golena i Adriaana Trampe. Panowie kupili EZĘ z zamiarem tworzenia zegarków wiernych oryginalnej koncepcji i utrzymanych w stylu vintage.

Spośród wielu pomysłów na powołanie do życia nowego (tudzież reaktywowanego) zegarkowego brandu ten wydaje się najbezpieczniejszy. Vintage sprzedaje się doskonale, a sprawdzone wzorce to relatywnie pewna droga do sukcesu – wynajdywanie koła na nowo zazwyczaj prowadzi donikąd, a w najlepszym przypadku wiąże się z bardzo dużym ryzykiem. Pierwszy w portfolio nowej EZY był pokazany rok temu Sealander. My zegarek zobaczyliśmy dopiero przy okazji tegorocznej Bazylei, i od razu poprosiłem o egzemplarz do testu.
Stare ale jare
Taki byłby mój najkrótszy komentarz do designu i wrażenia estetycznego, jakie sprawia EZA Sealander, ale pewnie chcielibyście poznać troszkę więcej detali. Zegarek zaprojektowany został z rozmysłem, w duchu sportowych czasomierzy sprzed dziesięcioleci. Forma jest prosta, symetryczna, klasyczna i z pozoru tylko nudno-poprawna. Przełamano ją kilkoma stylistycznymi detalami, które razem dają nadspodziewanie ciekawy produkt, bardzo przyjemny w użytkowaniu na co dzień.

Stalowa, dość masywna koperta ma 41mm średnicy, 13mm grubości i lug-to-lug (czyli rozmiar od uszu do uszu) równy 45mm. Na nadgarstku układa się świetnie i tak samo dobrze wygląda, z wykończeniem satynowanymi i polerowanymi powierzchniami oraz ładnie załamanymi kantami, które świadczą o starannym podejściu do tematu. Po prawej stronie umocowana jest zakręcana, zabezpieczona trzema uszczelkami koronka z wytłoczonym logo. Dzięki niej i wkręconemu, pełnemu deklowi (z wygrawerowanym logo EZA) zegarek jest wodoszczelny do głębokości 300m.
W rozstawionych na 22mm uszach osadzony jest skórzany, dobrze uszyty i wygodny pasek. Zamawiając zegarek można sobie wybrać jeden z trzech kolorów (koniakowy, ciemnobrązowy lub czarny) a w zestawie dołączane jest dodatkowo szaro-czarne NATO, á la „Bond”. W każdej wersji zegarek wygląda dobrze, a w łatwej zmianie pomaga dostarczane w pudełku narzędzie. Ze skórzanym paskiem nie popływacie, ale z NATO albo dowolną OEM’ową gumą będziecie się świetnie bawić.

Z góry kopertę zamyka wysoki, ząbkowany na rancie bezel z wkładką, którą zrobiono z ceramiki (niebieskiej albo czarnej). Obraca się on przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, wykonując 120 kliknięć na jeden pełny obrót. Ceramiczna wkładka opatrzona jest indeksami minutowymi (wypełnionymi luminową) i wykończona na wysoki połysk. Przez ten zabieg wygląda jak zrobiona ze szkła, co w efekcie daje cały, efektowny wachlarz doznań wizualnych – od głębokiej czerni po lustrzane odbijanie otoczenia. Nigdy nie jest nudno.

Pod osadzonym w bezelu wypukłym, szafirowym szkłem (z antyrefleksem) EZA zamontowała prostą i funkcjonalną tarczę. Na matowoczarną powierzchnię trafiła białą skala minutowa, 12 prostokątnych indeksów godzinowych z luminową, przechylone pod kątem okienko datownika (między godz. 4 a 5) i trzy stalowe wskazówki: godzinowa, minutowa i sekundowa. Dodatkowo przez środkową oś symetrii biegnie wytłoczony w cyferblacie krzyż, dzielący całość na cztery identyczne ćwiartki. Tu także EZA wygrywa prostotą, czytelnością wskazań i brakiem zbędnych detali, poza może nieco za małą i za nisko namalowaną informację o poziomie wodoszczelności.

Wybierając mechanizm do napędu swojego premierowego zegarka Diederik i Adriaan postawili na Swiss-Made i sprawdzoną ETĘ 2824. Większość microbrandów decyduje się na kierunek azjatycki, ale choć w tym przedziale cenowym nie ma to może fundamentalnego znaczenia, szwajcarski silnik gwarantuje pewną dozę spokoju, pewności i jednak wyższej klasy. W pełni naładowana ETA w EZIE popracuje przez 40h. Precyzyjny pomiar czasu ma być z kolei zagwarantowany przez przeprowadzana in-house regulację w 6 pozycjach – i mimo, że nie testujemy chodu, nie było z nim problemów.
EZĘ Sealnader można polubić za wiele elementów, ale do mnie przemówiło najbardziej rozsądne i bezkompromisowe podejście młodych właścicieli. Tworząc – a właściwie reaktywując – zegarkową markę nie poszli na wszelkie możliwe skróty, cięcie kosztów i dalekowschodni kierunek działań (w którym nie ma niczego złego, żeby było jasne). Stworzyli produkt solidny, dobrze wykonany i przemyślany, z użyciem dobrej jakości materiałów (ceramika) i prostej, niewydumanej stylistyki. To sprawdza się prawie zawsze – i nie inaczej jest w tym, holendersko-szwajcarskim wypadku.

Zegarek wyceniony jest na 849EUR (~3.635PLN). To pewnie jakieś dwa razy więcej, niż gdyby zrobiono go w Azji i do środka wpakowano chiński albo japoński mechanizm, ale… mając regularnie do czynienia z czasomierzami z tej półki przy Sealanderze miałem wrażenie, że to kawał solidnie zrobionego zegarka, który nie cierpi na małe niedociągnięcia konkurencji Made-in-Asia. Świetnie się nosi, ma akuratny rozmiar, intrygujący bezel, datę, czytelność i WR na poziomie, który zadowoli nawet największego nurkowego malkontenta. Bawiłem się nim znakomicie, zmieniałem paski (o dziwo, bo zazwyczaj tego nie robię w ogóle) i dostałem sporo komplementów od znajomych – tych przypadkowo zainteresowanych tematem i tych „z branży”. Reaktywując EZĘ po swojemu Diederik van Golen i Adriaan Trampe wykonali kawał solidnej pracy, i za to należą im się słowa uznania.
PS. Kiedy ja testowałem Sealandera, w EZIE trwały prace nad drugim w nowożytnej historii marki modelem, tym razem skierowanym w kierunku nieba. Airfighter (premiera raptem za kilka dni temu) to 41mm, stalowy „lotnik” z czarnym cyferblatem, niebieskimi wskazówkami i tą samą ETĄ 2824 w środku.
Więcej o tym modelu i o całej marce przeczytacie na oficjalnej stronie TUTAJ.
Sealander
Nazwa modelu | Sealander |
Mechanizm | z automatycznym naciągiem |
Rezerwa chodu (h) | 40 |
Tarcza | czarna |
Koperta | stalowa |
Średnica (mm) | 41 |
Wodoszczelność | 300m |
Pasek | skórzany, NATO |
Cena (PLN) | 3635 |
W waszych testach ETA 2824 (-2) ma od 36 przez 38 do 40 godzin rezerwy chodu. Ile w końcu? Zdaniem samego producenta ETA S.A. to 38 godzin.
Zegarek ciekawy choć mechanizm średnio.
wedle specyfikacji mechanizm ten może mieć max. 40h rezerwy.
Mechanizm średni, to fakt, ale to jedyny element na poziomie. Cała reszta, to jak nasza Polpora czy Xiccor. Nie rozumiem gości, którzy kupują zegarki za ok. 1000 UR.
o co Ci chodzi? 1000 UR to za mało wg. Ciebie? Czy przytoczone przez Ciebie firmy robią złe jakościowo sprzęty? Od jakiej kwoty zaczynają się dobre zegarki? Jakich marek?