Kristian Haagen i jego Rolex GMT-Master II Pepsi „NOT FOR SALE”
W dzisiejszych czasach kupienie nowego, sportowego, stalowego Rolexa graniczy z cudem. Czemu więc pewien duński dziennikarz i kolekcjoner zrobił ze swoim jakże cennym egzemplarzem to, co większość przyprawiłoby co najmniej o szybsze bicie serca?
Kolekcjonowanie zegarków nie jest specjalnie trudnym hobby, pod jednym wszakże warunkiem – należy posiadać odpowiednio zasobny portfel. Pieniądze niby szczęścia nie dają, ale posiadanie ich w dużej ilości pozwala sprawić sobie prawie każdy mechaniczny czasomierz, na jaki tylko przyjdzie nam ochota. Teoria ta nie dotyczy właściwie tylko jednej marki – Rolexa. Zakładając, że jesteście uczciwym kolekcjonerem, który nie chce nabijać kiesy chciwym sprzedawcom z rynku wtórnego, to nowego, stalowego Rolexa w wydaniu sportowym zwyczajnie nie jesteście w stanie kupić. Wystarczy odwiedzić pierwszy z brzegu butik marki, żeby przekonać się na własne oczy, że półki z kolekcją Professional świecą pustkami. Zegarków nie ma, a jeśli nawet wierzyć plotkom o tym, że dystrybutorzy zwyczajnie chowają je przed oczami przeciętnej klienteli rezerwując tylko dla wybranych – faktem jest, że stalowego Rolexa w sklepie kupić nie sposób. Teorii na temat przyczyn tego stanu rzeczy jest tak wiele, że starczyłoby ich spokojnie na osobny artykuł. W dużej mierze winny jest sam Rolex, który celowo limituje dostawy i dozuje stalowe Submarinery, GMT-Mastery, Daytony i Explorery z wręcz sadystyczną precyzją. Kolejka chętnych na każdy z tych modeli jest w butikach tak długa, że większość z nich przestała już nawet przyjmować zapisy na listy – no bo jak powiedzieć klientowi prosto w oczy, że swoje kilkadziesiąt tysięcy ciężko zarobionych złotych będzie mógł łaskawie wydać… za jakieś 3 – 4 lata!?
Kristian Haagen, uznany w branży zegarkowej dziennikarz, kolekcjoner, autor i ekspert rynku aukcyjnego, a prywatnie nasz dobry przyjaciel, swojego GMT-Mastera II „Pepsi” kupił zupełnie przypadkiem. Mimo że w kolekcji posiada kilka absolutnych perełek, to właśnie stalowy GMT na bransolecie jubilee z czerwono-niebieskim (tudzież fioletowo-różowym) bezelem najczęściej, regularnie lądował na nadgarstku. Kilka tygodni temu Haagen ze swoim GMT zrobił jednak coś kompletnie szalonego. Grawerując dekiel innego zegarka, przeznaczonego na prezent dla 18-letniej córki (słowami „Jeśli kiedykolwiek zamienisz go na hasz, upewnij się, że będzie to co najmniej kilo. Kochający tata.”), podsunął pod laser także swojego GMT. Na deklu wylądował surowy napis „NOT FOR SALE”.
Odważny krok powiecie? Głupi? Szalony? Interpretacji będzie pewnie tak wiele jak interpretujących. Jeden z magazynów napisał nawet, że Kristian zniszczył swojego Rolexa, ale prawda jest jak zwykle trochę inna. Usiedliśmy więc w jednej z hamburskich kawiarni, by porozmawiać o tym raczej nietuzinkowym posunięciu.
„To była reakcja na sytuację na rynku” mówi Kristian.
„Rynek sportowych, stalowy Rolexów toczy obecnie piepr**** choroba, którą nazywam 'flipping flu’. Mój GMT-Master to piękny zegarek, który zresztą potrafię docenić nie tylko ja. Przeszkadza mi więc, że kolejna osoba z listy oczekujących nie dostanie swojego egzemplarza, bo ktoś przed nią kupił go tylko po to, żeby momentalnie podbić cenę. Dochodzi do tego, że ludzie pytają mnie gdzie kupiłem? I nie są w stanie zrozumieć, że ten zegarek ma swoją regularną, katalogową cenę. Każdy z automatu zakłada, że wsparłem jakiegoś czarnorynkowego dealera. 'NOT FOR SALE’ jest moją reakcją na całą tę sytuację. Wkurza mnie, że nie można po prostu kupić zegarka, o którym się marzy za uczciwą, normalną cenę. Jeśli naprawdę się go chce, trzeba zapłacić 16 000 – 17 000 EUR. To mój prywatny rodzaj buntu. Zapewniam, że to nie Photoshop (śmiech)”.
Niezależnie od oceny postępowania Kristiana, jednemu zaprzeczyć ciężko. Wtórny rynek zmienił sposób, w jaki kupujemy zegarki i ceny, jakie za nie płacimy. Oczywiście w myśl odwiecznej zasady o popycie rodzącym podaż ciężko obrażać się na ludzi robiących z tego biznes, ale z drugiej strony czy na tym polega zegarkowa pasja? Kolekcjoner zamieniający się w zwykłego handlarza to smutne realia naszej rzeczywistości. Inna sprawa, że niektóre marki wydatnie przykładają do tego rękę i tak samoistnie tworzy się błędne koło.
Personalizowanie zegarków na własną rękę, o ile można tak nazwać grawer na deklu GMT-Mastera Haagena albo zarysowanego o Command Module misji Apollo 17 Speedmastera należącego do Roberta-Jana Broera (Freatellowatches.com), wymaga pewnej dozy odwagi i przekonania, ale to właśnie w moich oczach prawdziwe bycie kolekcjonerem. W końcu sam Marlon Brando porysował nieudolnie dekiel swojego Rolexa na planie „Czasu Apokalipsy” – a być jak Brando, to jest coś.
Jasne, że nie ma niczego złego w chęci nie tracenia pieniędzy na zegarkach, ale kupowanie ich tylko dla pieniędzy i trzymanie w folii zamknięte bezpiecznie w sejfie jest smutne tak samo, jak posiadanie wyjątkowego auta i… trzymanie go non stop pod plandeką w garażu. Zastanawiam się też, czy taka „dedykacja” nie czyni tego zegarka wyjątkowym, a więc w rezultacie jeszcze bardziej cennym w perspektywie kilku, kilkunastu lat.
A co Wy sądzicie o „NOT FOR SALE” na deklu Rolexa i innych tego typu akcjach? Napiszcie w komentarzu albo na naszym profilu na Facebooku.