Recenzja SevenFriday V-Series [zdjęcia live, cena]
W króciutkiej historii założonej w Zurychu firmy SevenFriday seria V to już 3 kolekcja własnych, zaprojektowanych od zera czasomierzy, które osiągnęły (jak dotychczas) spektakularny sukces. Dlaczego? Wyjaśnimy w naszym teście.
Założyć własną markę zegarkową jest pewnie nietrudno. By zrobić to z realną szansą na sukces, trzeba poskładać razem kilka czynników. Oczywiście jednym z nich, ważnym i niemożliwym do pominięcia są pieniądze, ale nawet one (jakkolwiek duże) nie gwarantują sukcesu. Co roku na rynku zegarkowym pojawia się kilkanaście nowych marek, ale próbę czasu (nomen omen) przetrwa jedna, najwyżej dwie z nich. Jedni decydują się postawić na wielkie zegarmistrzostwo, szalone komplikacje, awangardę i wypełnianie niszy. Inni idą dokładnie odwrotną ścieżką, celując w szersze grono odbiorców, przede wszystkim ceną i prostolinijnością. Daniel Niederer miał w sumie jasny i klarowny koncept. Lata doświadczeń zdobyte w pracy dla kilku zegarkowych firm postanowił przełożyć na zbudowanie marki wedle własnego, przemyślanego i – jak się okazało – skutecznego scenariusza. Choć miał on wiele elementów, moim zadnim kluczowe okazały się bezpretensjonalność, transparentność i oryginalność – cechy, które bardzo rzadko idą ze sobą w parze. Doszła do tego także agresywna kampania w mediach społecznościowych, przy jednoczesnym kompletnym braku tradycyjnego PR-u i reklamy.
“Pomysłem na SevenFriday było stworzenie marki która odzwierciedla i oddaje nasze przekonania w 100%, bez zbędnego bełkotu, współpracy z niekompetentnymi dupkami, z naruszeniem zegarkowego status-quo i kierowaniem się logiką i zdrowym rozsądkiem zamiast podążania za tym, co robią inni.” – Daniel Niederer.
SevenFriday swój początek datuje na rok 2012. Siedziba firmy mieści się w Zurychu, ale jej czasomierze produkowane są w całości w Azji (to tytułem transparentności) i jest to informacja śmiało komunikowana w mediach. Projektowaniem zajmuje się studio Devine, pracujące także dla wielu innych zegarkowych brandów. Pierwsza seria czasomierzy SevenFriday (nazwa to oczywiście nieco żartobliwe przekształcenie każdego dnia tygodnia w piątek, weekendu początek) nosiła symbol P (w sumie kilkanaście modeli, także z wykorzystaniem drewna) i nakreśliła designerską stronę SF: duża, kwadratowa koperta (47x47mm), pełny dekiel z szeregiem informacji, mineralne, utwardzone szkło i tarcza genialnie, a zarazem prosto rozwijająca możliwości w sumie prostego werku. Mechanizm w SF (SevenFriday) również jest azjatycki – to japońska Miyota 82S7 z małą sekundą i wskazaniem 24h oraz naciągiem automatycznym, gwarantującym 40h rezerwy chodu.
Seria P, z industrialnymi inspiracjami, zastąpiła centralne wskazówki (godzinową i minutową) oraz sekundnik wskazówkami w formie dysków z małymi grotami, wskazującymi właściwe wartości na korespondujących skalach. Ze wszystkich wariantów mi do gustu zdecydowanie najbardziej przypadła wersja P3-1 – model all-black z czarną kopertą, gumowym ringiem, czarnym, perforowanym paskiem i tarczą z czerwonymi akcentami. Dwa warianty serii P (z niebieskimi i żółtymi wstawkami) dedykowano fundacjom wspierającym dzieci dotknięte autyzmem: Prior’s Court i Micah’s Voice.
Mówiąc zupełnie szczerze cała koncepcja SevenFriday spodobała się nam tak bardzo, że zaraz po spotkaniu z Danielem przy okazji Baselworld zamówiliśmy sobie po egzemplarzu. Czarne P3 wygrało także budżetową kategorię „Zegarka Roku 2013” CH24.PL.
Drugą kolekcję oznaczono literą M. Wskazówki zastąpiono obracającymi się dyskami (godzin, minut i sekund), a koronka przeskoczyła na lewą stronę koperty. Seria M to trzy referencje, a mój faworyt – M2-1 – to czarne PVD i kontrastujące, żółte dyski.
V-Series
Najnowsza, opatrzona literą „V” kolekcja zegarków SF to pierwsza próba odejścia nieco od dotychczasowych ram projektowania, choć z mocnym zachowaniem elementów tzw. DNA marki. To dość oczywiste, że nie da się budować kolejnych serii zegarków w oparciu o ciągle ten sam wzór (Rolex i Panerai robią to z sukcesem, ale to inna bajka) i trzeba szukać nowych koncepcji.
Pierwsza, najbardziej rzucająca się w oczy zmiana to zastąpienie kwadratowej koperty czymś na kształt połączenia koperty okrągłej z mocno wyoblonym prostokątem. Zbliżone do poprzedników gabaryty (44.3×49.7×11.3mm) przy nowym kształcie sprawiają, ze zegarek na ręku wygląda na większy i tak też się nosi.
Zamontowany bezpośrednio do koperty pasek wyposażono w nowy system „FSC” (Fast Strap Change). Ukryte w „uszach” po lewej stronie obudowy przyciski pozwalają szybko i wygodnie go zmienić. Wykonana ze stali konstrukcja ma niezakręcaną, lekko wpuszczoną we flankę koronkę, satynowany bezel z wypolerowanym rantem i pełny dekiel. Od góry zamyka ją wypukłe, utwardzone szkło mineralne, a wodoszczelność to 3atm.
Na nim umieszczono czytelnie i przejrzyście informacje o tym, gdzie powstają poszczególne elementy zegarka, ale jego najważniejszy element kryje się pod wizerunkiem globu. SevenFriday, jak chyba każdą markę zegarkową, również dotknął problem podróbek i, by z nim powalczyć, sięgnięto po technologie NFC. NFC to skrót od Near Field Communication – krótkozasięgowej wymiany danych. W SevenFriday V-Series to ulokowany pod rzeczonym globem chip i dedykowana mu aplikacja na smartfony (oczywiście te z obsługą NFC).
Działa to tak, że zegarek „komunikuje się” z aplikacją w telefonie i weryfikuje swoją autentyczność, a następnie można go dodać do swojej bazy czasomierzy SF. Rozwiązanie proste i w swojej prostocie wygodne – za to duży plus.
Cyferblat serii V (dostępnej na chwilę obecną w trzech wariantach: srebrnym, szaro-złotym i all-black) to kolejny designerski sposób na wykorzystanie tradycyjnego zestawu wskazań: godziny, minuty, sekundy. Tym razem stworzono mini-system z dyskami i korespondującymi skalami, który wymusza dodawanie odpowiednich wartości celem odczytania czasu. I tak np. dysk godzin koresponduje ze skalą (0-4) w górnej prawej części cyferblatu, a godzinę określamy dodając to co na skali do tego, co akurat widać na dysku. System jest w sumie łatwy do opanowania, a pozwolił projektantom na mocno oryginalny efekt.
Tarcza jest wielopoziomowa, wykończona starannie, z nałożonymi indeksami i wycięciem na koło balansowe. W serii V dysk 24h zastąpiono dyskiem wskazania dzień/noc. Wersja srebrna ma chyba nieco bardziej elegancki charakter, podczas gdy w wariancie szaro-złotym da się odczuć nutkę vintage. W mój gust lepiej trafił, o dziwo, wariant jasny, który w zestawieniu z czarnym paskiem i stalą koperty robi bardzo przyjemne wrażenie.
Wykonanie „Made in Asia” – zapewne jeden z bardziej zapalnych punktów zegarka i kwestia, która może budzić najwięcej wątpliwości – wypada nadspodziewanie dobrze. Przyzwyczailiśmy się już do myślenia, że wszystko co azjatyckie kojarzy się z delikatnie mówiąc słabą jakością i fuszerką, ale w przypadku SevenFriday naprawdę nie ma na co narzekać, zwłaszcza mając w tyle głowy poziom cenowy produktu.
Firma SevenFriday jest od samego początku konsekwentna w jeszcze jednym elemencie – wycenianiu swoich produktów. Począwszy od serii P, przez M po V zegarki kosztują w okolicach 1.000CHF. Za V1-1 (srebrny) i V1-2 (szaro-złoty) trzeba zapłacić 1.055CHF (~4.160PLN) plus podatek, cło i koszty wysyłki. W zestawie pasek ze skóry cielęcej z masywną, stalową, satynowano-polerowaną klamerką, drewniane pudełko na wzór skrzyni frachtowej, ściereczka i zestaw naklejek. Czy to dużo czy mało odpowiecie sobie sami – fakt faktem, że drugiej tak oryginalnej marki z własnym, unikatowym charakterem nie znajdziecie, a już na pewno nie za takie pieniądze. Co ja osobiście najbardziej cenię i lubię w SevenFriday, to pomysł i wykonanie, nie tylko samych zegarków ale ogólnej koncepcji marki oraz sposobu jej realizowania. A i same czasomierze na pewno sprawią swojemu właścicielowi sporo frajdy. Ja sam swoje P3 zakładam prawie w każdy piątek, z taką samą przyjemnością.
Wiecej o SevenFriday przeczytacie na oficjalnej stronie marki TUTAJ.
Właśnie kupiłem v1 bo mi się bardzo spodobał :)
Gratulacje! Niech się dobrze nosi.