Felieton Rozmiar ma znaczenie: czy moda na zegarki XL umarła na dobre?
Podobno era „gigantomanii zegarkowej” już się skończyła: świat wykonał zwrot o 180 stopni i znów kochamy wyłącznie koperty nieprzesadnie duże. Jednak czy na pewno?
Mamy rok 2010, a ja podejmuję decyzję o zakupie Omegi Seamaster Planet Ocean. Do zgryzienia pozostaje jeszcze pewien orzech: postawić na kopertę o – rozsądnej jak na świat „diverów” – średnicy 42 milimetrów czy dać się ponieść, wybierając większą o trzy i pół milimetra wersję Big Size?
Decyduję się na bramkę numer dwa i w ten sposób na mój nadgarstek trafia 45,5-milimetrowy olbrzym, będący nieodrodnym dzieckiem pewnego specyficznego okresu. Przecież zadebiutował na rynku w roku 2005, czyli w czasach największych triumfów zegarków z kategorii XL bądź wręcz XXL.
„Kowadło”, „patelnia” – podobne uszczypliwości odnośnie do tej Omegi usłyszę nie raz. Wszystko to pomimo faktu, iż mówimy tutaj o pierwszej odsłonie serii Planet Ocean, która (zestawiając ją z generacjami kolejnymi) ma kopertę smukłą, zgrabną i cienką. Pomimo tego, że chodzi tutaj przecież o rasowego tool watcha.
No i wreszcie pomimo tego, że mam dosyć spory, bo mierzący ok. dziewiętnastu centymetrów, nadgarstek. Po prostu dla wielu osób koperty o tak dużych średnicach są czymś groteskowo przerysowanym i nieestetycznym, irracjonalnym i niepraktycznym (oczywiście biorąc poprawkę nie tylko na średnicę kopert, lecz i wymiar lug-to-lug)..
– Na szczęście wszystko wróciło do normalności, bo producenci i klientela poszli po rozum do głowy. Koperty znowu mają rozsądne wymiary i będą coraz mniejsze, a bardzo duże zegarki, zobaczysz, już niedługo odejdą w totalny niebyt. Będziemy chcieli zapomnieć o tym koszmarze, jakim były lata „gigantomanii” – stwierdził niedawno mój znajomy. Czy zgadzam się z jego proroctwem? Zanim odpowiem na to pytanie, proponuję wspólne pochylenie nad historią zegarmistrzostwa.
Wszystko płynie
Choć zegarki naręczne tworzono już od początków wieku XIX (za pierwszą tego rodzaju konstrukcją, stworzoną w roku 1810, stał Abraham-Louis Bréguet), to bardzo długo uznawano je za coś, co zdecydowanie nie przystoi mężczyźnie.
Wszystko zaczęło zmieniać się dopiero po roku 1904, w którym to Louis Cartier stworzył model dedykowany pionierom awiacji, na czele ze słynnym Alberto Santosem-Dumontem. Dodajmy, że wspomniane zmiany toczyły się powoli, gdyż za wielką rewolucją stali dopiero żołnierze z czasów I wojny światowej, którzy coraz częściej mocowali czasomierze na nadgarstkach. To właśnie oni zapoczątkowali nowy trend, na który zaczęli reagować kolejni producenci.
W ten sposób do sklepów zaczęły trafiać nie tylko duże (wykorzystujące mechanizmy z „cebul”) zegarki naręczne, lecz również modele znacznie mniejsze – tworzone na bazie werków wziętych z modeli damskich, dzięki czemu mogły być umieszczane w kopertach o średnicy od dwudziestu paru do trzydziestu milimetrów.
I choć z biegiem lat (m.in. pod wpływem art déco) coraz śmielej eksperymentowano z kształtami kopert, to jednak zdecydowana większość elegantów konsekwentnie unikała zegarków zbyt dużych.
Nie chodziło tutaj wyłącznie o kwestie estetyczne, o chęć unikania przesadnej ostentacji. Niezmiernie istotna była także rywalizacja najlepszych manufaktur o to, aby tworzyć mechanizmy jednocześnie coraz bardziej zaawansowane i dopracowane, jak i możliwie kompaktowe.
Nawet po zakończeniu II wojny światowej średni gabaryt koperty był zbliżony raczej do 32-milimetrowego zegarka A-11, tworzonego masowo na potrzeby armii Stanów Zjednoczonych, niż do debiutującego w roku 1945 Roleksa Datejusta. Przypomnijmy, że jego koperta mierzyła 36 mm, co z ówczesnej perspektywy było wartością naprawdę imponującą.
Oczywiście, lata trzydzieste i czterdzieste dały światu gigantyczne konstrukcje o rodowodzie militarnym, takie jak dedykowany nurkom Panerai Radiomir (47 mm średnicy) bądź też lotniczy B-Uhr (55 mm). Lecz choć potomkowie takich projektów zagościli na stałe w świecie czasomierzy, to po dziś dzień pozostają raczej ponadnormatywnymi ciekawostkami rynkowymi.
W dekadach kolejnych producenci odważniej eksperymentowali z formami kopert niż z ich rozmiarami. Powszechnej „gigantomanii” nie przyniosły ani lata 50. (pomimo dynamicznego rozwoju tool watchy), ani też dekada kolejna (pod jej koniec przez świat zaczął przetaczać się kryzys kwarcowy).
Ósma dekada wieku XX.? Tak, w połowie wielki Gerald Genta dał światu zegarek Pasha de Cartier, posiadający 38-milimetrową – choć, co istotne, sprawiającą wrażenie znacznie większej – kopertę. Owszem, to właśnie wtedy coraz większą popularność zaczęły zyskiwać modele z kategorii „40 milimetrów plus”, które można było znaleźć nie tylko w portfoliach marek takich jak Omega i Breitling, przecież na podobny krok zdecydował się nawet Audemars Piguet.
Lecz nawet tym szalonym i rozmiłowanym w przerysowaniach dziesięcioleciu nikogo nie dziwił mężczyzna, który do stroju casualowego bądź wręcz sportowego (nie skupiamy się dziś na standardach dotyczących „elegancji smokingowej”) postanowił założyć zegarek o średnicy poniżej 35 milimetrów.
Radykalne zmiany można było zauważyć dopiero w latach 90. oraz w początkach tysiąclecia obecnego. Od apogeum popularności reaktywowanej marki Panerai oraz zegarków takich jak IWC Schaffhausen Big Pilot (46 mm) i Omega Seamaster Railmaster XXL (49,2 mm), aż po narodziny firmy U-Boat, specjalizującej się w projektach mierzących nawet 65 milimetrów…
…lata kolejne miały należeć do takich właśnie zegarków oversizowych: nader chętnie zakładanych przez gwiazdy i celebrytów, a przez miliony mężczyzn uznawanych za widoczne już z daleka symbole statusu materialnego i atrybuty męskości à la macho.
Kiedy ów fenomen zaczął wytracać impet?
W roku 2010, czyli w momencie, gdy kupowałem swoją Omegę Planet Ocean, gigantomania była już w stopniowym odwrocie. Jaka była główna przyczyna tej zmiany, której efekty widać aż po dziś dzień?
Moim zdaniem chodziło o globalny kryzys finansowy, którego szczyt przypadł na lata 2008-2009.
Przecież tego rodzaju wydarzenia sprawiają, że ludzkość odwraca się od ekstrawagancji i ostentacji, szukając spokoju, który można odnaleźć w formach bardziej stonowanych, skromniejszych, nawiązujących do przeszłości.
Jednak czy – wróćmy w tym miejscu do przepowiedni mojego kolegi, którego słowa zacytowałem wcześniej – zegarki będą wciąż maleć, natomiast modele z ponadprzeciętnie dużymi kopertami spoczną na śmietniku historii? Nie sądzę.
Zwróćmy uwagę na fakt, że gdy szczyt popularności czasomierzy bardzo dużych (oraz gigantycznych) dobiegł kresu, zdecydowana większość producentów nie odcięła się od nich grubą kreską. Zamiast tego postawiono na rozbudowę oferty. Na – jakby powiedziano w świecie mody – poszerzenie rozmiarówki.
Efekt? W sklepach wciąż znajdziemy sporo zegarków XL i moim zdaniem nie zabraknie ich tam w dającej się przewidzieć przyszłości. Ot, obok nich można po prostu znaleźć coraz szerszą gamę znacznie mniejszych modeli męskich.
Nie chodzi mi tutaj wyłącznie o odpowiedniki rozmiarów L oraz M. Przecież na rynek wracają także „eski” (włączając w to nawet zegarki nurkowe z kopertami znacznie poniżej czterdziestu milimetrów), które na wiele lat zniknęły z oferty niemal wszystkich producentów, aby powrócić dzięki modzie na styl retro.
Tak, zegarki-giganty utraciły znaczną część swej dawnej pozycji, a podobnych premier rynkowych jest znacznie mniej niż przed laty, jednak wbrew pozorom moda na takie projekty nie umarła na dobre. Doskonale widać to m.in. po obecnej serii Planet Ocean, w której wciąż znajdziemy moją ulubioną wersję 45,5 mm.
Jednak oprócz niej Omega proponuje średnice 43,5 mm oraz 39,5 mm. To świetna sprawa – przecież dzięki temu każdy z nas może znacznie precyzyjniej dopasować rozmiar zegarka i do własnych preferencji estetycznych, i do obwodu nadgarstka.