Felieton Fun watch: porozmawiamy o owym terminie, który może oznaczać i wszystko, i nic?
Zazwyczaj są kolorowe. Ich tarcze nierzadko zdobią postaci z kreskówek tudzież rysunki przedstawiające pocieszne zwierzaki. Mogą mieć zaskakujące kształty. Oto one: fun watche, czyli zegarki, które z założenia mają wywoływać radość u posiadacza, a także pokazywać otoczeniu, że oto ma do czynienia z człowiekiem posiadającym autodystans, wyluzowanym i zabawnym. Jednak czy absolutnie każdy zegarek, który nie jest całkiem serio, można uznać za fun watcha? Mam co do tego poważne wątpliwości…
Zacznę od wyraźnego zaznaczenia, że poniższy felieton dotyczy pojęcia, które nie posiada precyzyjnej definicji. Owszem, aby zegarek uznać za „zabawny”, powinien on spełniać pewne wymogi. Jednak sporo z nich to kwestie umowne; bardzo, ale to bardzo subiektywne. Spróbujmy więc przyjrzeć się nie tylko „punktom obowiązkowym”, lecz również rozmaitym niuansom, które sprawiają, że fun watch fun watchowi nierówny.
Pewne jest to, że zegarek z owej kategorii nie może być zbyt zachowawczy. Musi zaskakiwać, bo przecież w tym świecie chodzi o nietuzinkowe rozwiązania stylistyczne. Świetnie, jeżeli całości dzieła dopełniają jaskrawe i przyciągające spojrzenia kolory, co może tyczyć się absolutnie wszystkich jego elementów – począwszy od pasków i kopert, a skończywszy na tarczach i wskazówkach. Elementy humorystyczne bądź też rozmaite nawiązania popkulturowe? Są jak najbardziej pożądane.
Idąc owym tropem i sięgając po konkretne przykłady: czerwono-biała Omega x Swatch Bioceramic MoonSwatch „Mission to Mars” będzie tutaj górować nad szaro-czarną wersją „Mission to the Moon”. Podobnie jest przypadku zegarków Blancpain X Swatch Bioceramic Scuba Fifty Fathoms, gdzie skąpana w soczystej zieleni odsłona „Indian Ocean” ma zdecydowaną przewagę nad czarną niczym księżyc w nowiu wersją „Ocean of Storms”. A może TAG Heuer Formula 1 x Kith? Tutaj np. czerwono-żółto-zielono-niebieską wersję „hawajską” można uznać za bardziej zabawną i frywolną, niż beżowe „Miami”.
Tak więc choć w przypadku zegarków, o których dziś mowa, żywe i nieoczywiste barwy są wielką zaletą, to jednocześnie nie stanowią warunku koniecznego. I na odwrót: nie każdy czasomierz kolorowy bądź też ozdobiony zabawnymi motywami można z automatu podpiąć do kategorii fun watchy z prawdziwego zdarzenia. Już śpieszę z wyjaśnieniami, dlaczego tak uważam.
Nie wszystko fun watch, co się świeci
Widzę artykuły, w których autorytety branżowe twierdzą, iż podręcznikowymi przykładami „śmiesznych” zegarków są np. TAG Heuer Formula 1 × Mario Kart Tourbillon, Bvlgari Gérald Genta Arena Bi-Retrograde Mickey Mouse bądź też The Rolex Oyster Perpetual Celebration Dial.
Podczas rozmów ze znajomi słyszę, że idealnymi fun watchami są arcydzieła z kolekcji Rare HandCrafts Patka Philippe’a, wytwory marki Jacob & Co. (np. Casino Roulette Tourbillon, Opera Godfather bądź też cokolwiek spod znaku Astronomia Art), ewentualnie Omega Speedmaster „Silver Snoopy Award”.
Czytam, słucham i… nie całkiem się zgadzam. W czym problem? Przecież jest nieoczywistość. Są kolory. Są elementy albo humorystyczne, albo zaskakujące na tyle, że człowiek otwiera szerzej oczy, uśmiechając się z niedowierzaniem.
Czym więc ma być fun watch, jeżeli nie zegarkiem z podobizną wąsatego hydraulika znanego z kultowych gier wideo, disneyowskiej myszy, sympatycznego beagle’a z Fistaszków, wyluzowanego surfera bądź też z wbudowaną ruletką albo pozytywką?
Chodzi o to, że powyższe zegarki kojarzą mi się ze sztywniakiem, który elegancki garnitur zamienia na krzykliwe ubranie, po czym wybiera się na szaloną imprezę. Na miejscu robi wszystko, aby udowodnić towarzystwu, że jest najbardziej wyluzowanym i najzabawniejszym człowiekiem na Planecie Ziemi. Stara się zdecydowanie za bardzo.
Zaznaczmy jasno i wyraźnie: każdy z wymienionych czasomierzy jak najbardziej można uznać za świetny przykład zegarmistrzostwa nietuzinkowego, którym jedni będą się zachwycać, a inni uznają za kicz.
Lecz nie o tym dziś mowa. W przypadku omawianego tematu chodzi wyłącznie o to, że zabito w nich sporą część tego, co w przypadku fun watchy najistotniejsze: bezpretensjonalności.
Zbyt prestiżowe logo na tarczy, kruszce i zaawansowane komplikacje, wysoka (bądź wręcz kosmiczna) cena – przecież nie o to chodzi w świecie zegarków „zabawnych”. Przecież ich zadaniem nie jest demonstrowanie (z premedytacją/ nieświadomie/ udając taką właśnie nieświadomość przed samym sobą – niepotrzebne skreślić) światu naszego statusu materialnego.
Zdecydowanie bardziej istotne jest to, aby tego rodzaju ozdoba nadgarstka była wygodna i uniwersalna. Tak, abyś nawet przez nanosekundę nie zastanawiał się, czy zabrać ją na plażę, do wesołego miasteczka, na rower, na dyskotekę albo, jeżeli tylko zapragniesz zaszaleć, na elegancki bal.
Ostatnie, zdecydowanie najważniejsze
Jak zaznaczałem na wstępie: definicja fun watcha jest BARDZO mocno indywidualna, a do owego zbioru mogą trafiać zegarki naprawdę różne. Kolorowe i monochromatyczne. Odjechane maksymalnie i ograniczające się zaledwie do niewielkiego mrugnięcia okiem. Przystępne cenowo oraz – jeżeli tylko tak uznasz – nieprzyzwoicie wręcz drogie.
Jedni za ideał fun watcha uznają coś z kolekcji Polo Bear od Ralpha Laurena. Inni postawią na D1 Milano Sketch, Tissota Siderala bądź też zegarek ze świnką Peppą. Jeszcze inni (jak np. autor owego tekstu) różowego G-Shocka…
Opcji jest multum, jednak czy istnieje sposób na precyzyjne odsianie ziarna od plew, na bezbłędne rozpoznanie, czy dany czasomierz jest rasowym fun watchem? Tak, wystarczy wykonać pewien dwuetapowy test.
Krok pierwszy: sprawdź, czy to, co masz na ręku, zbiera komplementy, wzbudza zainteresowanie i wywołuje pozytywne reakcje otoczenia. Co jednak niezmiernie istotne, nie chodzi tutaj o znawców i pasjonatów sztuki zegarmistrzowskiej, lecz osoby, które owym tematem się nie interesują.
Krok drugi, istotniejszy: odpowiedz sobie na pytanie, czy spoglądając na swój nadgarstek, uśmiechasz się. Jednak, w tym miejscu kolejne podkreślenie, nie chodzi o radość wynikającą z faktu, że posiadasz jedno z arcydzieł haute horlogerie, będące zarazem potwierdzeniem twojego sukcesu finansowego.
Chodzi mi o uśmiech bezrefleksyjny i błyskawiczną poprawę nastroju. O to, że czujesz, jak dzięki zegarkowi budzi się w tobie wewnętrzne dziecko. Bo przecież do tego właśnie ma służyć fun watch.