Baselworld 2018 – plusy, minusy i co dalej z największymi targami zegarkowymi
Tegoroczne targi Baselworld były zupełnie inne niż wszystkie poprzednie edycje – i to nie ze względu na przekroczenie pełnych 100 lat funkcjonowania, ale na zupełnie nowe realia i zmieniający się zegarkowy świat.
Jedna myśl siedziała mi w głowie, kiedy pakowałem mniejszą niż zwykle walizkę przed tegorocznym Baselworld – jakie będą te targi? Zapowiedzi i przewidywania przypominały rysowanie najczarniejszego scenariusza, wieszczącego zbliżający się, nieunikniony koniec tej cyklicznej imprezy. W liczbach targi BW2018 już od samego początku wyglądały źle – w halach pojawiło się o połowę mniej wystawców (1300 rok temu, 650 w tym roku), mniej akredytowanych dziennikarzy i gości, a czas trwania skrócono o pełne dwa dni. Wei Koh, założyciel magazynu Revolution, w swoim felietonie (czytaj TUTAJ) podsumował dosadnie to, co trapi największą branżową imprezę roku. I chociaż większość z jego zarzutów wciąż jest aktualna (te straszne, super-drogie kiełbaski), targi BW2018 nie były takie złe, jak je malowali. W istocie były całkiem udane i ugruntowały swoją pozycję najważniejszego (wciąż) wydarzenia w zegarkowym świecie.
Bez wątpienia w tym roku dało radę przejść przez Messeplatz bez rozpychania się łokciami i przepraszania mijanych osób we wszystkich znanych mi językach świata. Ludzi było widocznie mniej, chociaż w głównej hali targów (Hall 1.0) i tak panował typowy dla BW pośpiech i zgiełk, prawie jak na słynnym skrzyżowaniu Shibuya w Tokio, które przy każdej zmianie świateł przekracza 2.500 przechodniów. Co ciekawe, jedni mówili, że gości jest mniej, a inni kręcili nosem, że są bardziej zajęci niż kiedykolwiek wcześniej. Liczby mówią, że odwiedzających było ponad 100.000, a to porównywalne z latami poprzednimi (spadek o około 4% w stosunku do 2017). Zadowoleni są także wystawcy, podkreślający świetny wynik biznesowy (jakby mogli mówić inaczej) i zupełnie normalne zainteresowanie klientów. Najwięksi gracze – Swatch Group, LVMH, Rolex, Patek Philippe i Chanel – już potwierdzili swój udział w edycji 2019. Nawet Breitling, o którego odejściu spekulowano głośno w kuluarach, zostaje.
Ciężko też narzekać na tegoroczne nowości. 10 naszych zdaniem najciekawszych zegarków zaprezentowaliśmy TUTAJ. Ogólny trend sprowadza się do spokojnego i racjonalnego rozwijania kolekcji oraz pojawienia się większej niż zwykle ilości zegarków „value-for-money” (rozsądnie wycenionych względem tego, co oferują). Dało się to zauważyć już w styczniu w Genewie, a Bazylea tylko w tym przekonaniu utwierdziła.
Baselworld póki co przetrwa – co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości. Na ile same targi będą w stanie zaadaptować się do nowej rzeczywistości, czas pokaże. Byłoby miło, gdyby organizatorzy posłuchali nas – czynnych uczestników wydarzenia – i zadbali o lepsze warunki, poskromili podnoszących ceny hotelarzy i restauratorów oraz własną chciwość. I wreszcie… poprawili jakość rwącego się nieustająco Wi-Fi (!). W końcu było nie było to nasze narzędzie pracy, a transfer danych w Szwajcarii kosztuje majątek.
Skoro branża zegarkowa przetrwała kryzys kwarcowy, zapaści ekonomiczne i co najmniej kilka dziwnych trendów, przetrwa i problemy piętrzące się wokół Baselworld. Teoretycznie dałoby się pewnie zrezygnować z jednej dużej imprezy na rzecz mniejszych, indywidualnych prezentacji, ale na tym straciliby chyba wszyscy. BW stało się swego rodzaju rytuałem, który każdy z nas, zegarkowych dziennikarzy lubi – mimo wad, niedociągnięć, pokonywanych codziennie kilometrów i kiełbasek po 8.50CHF. Impreza powróci w dniach 21-26 marca przyszłego roku.