BaselWorld 2011 – raport
Dla miłośników i pasjonatów czasomierzy, BaselWorld jest niczym druga gwiazdka. Każdego roku w okolicach marca do szwajcarskiej Bazylei na tygodniowe święto zegarmistrzowskiej sztuki zjeżdżają dziesiątki tysięcy ludzi.
Dla każdego, dla kogo zegarki są pasją, miłością, pracą lub sposobem na życie, pierwszy kwartał roku jest niczym prawdziwe święta czy weekendowa wycieczka do lunaparku dla małego dziecka. Miejscem tego nadzwyczajnego kultu i pielgrzymki dziesiątek tysięcy obywateli całego świata jest mała, położona nad Renem przy granicy Szwajcarii, Niemiec i Francji miejscowość – Bazylea. To tam od 1917 roku (impreza w obecnej formie datowana jest na rok 1983) zmierzają producenci, twórcy, zegarmistrzowie, dystrybutorzy, dziennikarze i wreszcie zwykli miłośnicy czasomierzy, w absolutnie każdym możliwym wydaniu. Nie inaczej było i w roku obecnym – w dniach 24-31 marca do Basel ściągnęły tabuny zegarkomaniaków, żądnych osobistego zapoznania się z najnowszymi dziełami szwajcarskich, niemieckich i innych manufaktur zegarmistrzowskich i jubilerskich (BaselWorld to oficjalnie Targi Zegarków i Biżuterii).
Liczby
Zacznijmy od suchych faktów. BaselWorld 2011 zgromadziło w 6 wystawowych halach w sumie około 1900 marek z branży zegarkowej i jubilerskiej, także tych produkujących akcesoria, dodatki czy wreszcie narzędzia i maszyny. W przeciągu 8 dni elektroniczne bramki przekroczyło 103.200 osób (wzrost o 2.5% w stosunku do roku 2010), a relację z imprezy zapewniło 3055 (wzrost o 5%) akredytowanych dziennikarzy, w tym nasza skromna, dwuosobowa ekipa. Także pod względem sprzedaży (wszak BaselWorld to targi z założenia handlowe) znakomita większości marek zanotowała wyraźny wzrost, a niektóre nawet rekordowe wartości zawartych umów i zakontraktowanych czasomierzy. Wszyscy zgodnie podkreślali, z absolutnie niewymuszonymi uśmiechami na twarzach, że imprezę można uznać za sukces i niekwestionowany dowód na koniec recesji.
Wrażenia LIVE
Mimo, że BasleWorld jest de facto imprezą handlową, skierowaną w główniej mierze do dystrybutorów i detalistów, dla wszystkich pozostałych gości stanowi długo wyczekiwaną arenę premier wszelkiej maści nowości i nowinek technologicznych. Choć dla postronnych osób obcowanie z zegarkami ogranicza się do podziwiania ich głównie przez szklane witryny, to zarówno dla nich, jak i dla tych obecnych na bardziej oficjalnej stopie (np. dziennikarzy) BaselWorld jest pozycją niemal obowiązkową. Świętą rację mają Ci, którzy twierdzą, że w Bazylei trzeba być choć raz w życiu (i zapewniam, że ta pierwsza wizyta jest niezapomniana).
Jako targi organizowane przez branżę, jakby nie było luksusową, Basel jest fenomenalną okazją do zanurzenia się w eleganckim, zadbanym świecie emanującym zewsząd na szczęście nie przesadzonym blichtrem. Wiele z ogromnych, czasem kilkupiętrowych pawilonów firmowych śmiało mogłoby być najbardziej luksusowymi butikami w naszym pięknym, choć zegarkowo ubogim kraju. W tej materii prym wiedzie szczególnie hala nr1 – „Hall of Dreams” – gdzie stawia pierwsze kroki prawie każdy odwiedzający imprezę i gdzie od lat lokują się najwięksi z największych zegarkowej branży (oczywiście za wyłączeniem tych wystawiających się na genewskim SIHH i imprezach towarzyszących). Pawilony marek Patek Philippe, Zenith, CORUM, Rolex, Blancpain i wreszcie zamykająca główną alejkę, ulokowana w centrum hali megakonstrukcja Swatch Group (na czele z Omegą), są tylko wstępem do całej gamy zaprojektowanych z rozmachem i fantazją mniejszych i większych stoisk praktycznie każdej znanej (i mniej znanej) marki zegarmistrzowskiej. Na zwiedzenie całych targów trzeba śmiało zarezerwować kilka dni. Niemniej jednak towarzystwo pięknych hostess, dostępne na wyciągnięcie ręki tony świetnie wydanych katalogów, okazja minięcia w drzwiach samego Francoisa-Paula Journe i wreszcie trudna do ogarnięcia ilość fenomenalnych zegarków jest nagrodą wartą poświęcenia… i nieuchronnie bolących nóg.
Zegarki
Nie wystawne, czy mówiąc bardziej współcześnie, wypasione pawilony, nie piękne hostessy, nie katalogi i nie markowe gadżety, a właśnie zegarki są clou BasselWorld. To do nich niczym do relikwii pielgrzymują rokrocznie odwiedzający, skłonni zapłacić nawet 60CHF (około 190 zł) za jednodniowy bilet. Mimo szczerych chęci, nie da się w kilku, czy nawet kilkunastu zdaniach opisać rzetelnie tego, co pokazano w tym roku, podobnie zresztą jak nie dało się w każdym z lat ubiegłych. Choć osobiście mieliśmy okazję przyjrzeć się bliżej przeszło 20 manufakturom i ich najnowszej ofercie (mało to i dużo, ciężko stwierdzić) ogrom zegarkowych nowości jest niemożliwy do skatalogowania w zwięzłej formie (moje TOP 5 postaram się zebrać w kolejnym tekście). Można zaryzykować za to opinię, że widocznych było kilka trendów.
– Klasyczny (o którym pisałem już wcześniej TUTAJ) obecny w ofercie praktycznie każdej liczącej się firmy – na dowód choćby klasyczne modele od HUBLOT (śliczny Classic Fusion Opalin Dial) czy CORUM (Admiral’s Cup Legend 42).
– Kolorystka, z przewagą niebieskiego i białego, również obecna w całej gamie nowości, m.in.: Zenitha, Eterny (nowe KonTiki), CORUM (Admiral’s Cup w kopertach powlekanych różnokolorową gumą) i Omegi (limitowany Hour Vision oraz nowe, tytanowe i średnio ładne Planet Ocena Titan).
– Ceramika, coraz odważniej wkraczająca do świata zegarków, w tym roku śmiało wykorzystywana przez Chanel (nowy model J12 ze specjalnej ceramiki z domieszką tytanu), Bell&Ross i jednego z pionierów zegarkowej ceramiki – HUBLOT (Big Bang Black i White Caviar).
Oczywiście nie zabrakło również esencji zegarmistrzostwa – wielkich komplikacji m.in. od firm Breguet, Patek Philippe, Blancpain, Jacquet Droz, Glashütte Original czy HUBLOT.
Nie mogło zabraknąć także całej palety kreacji niezależnych, tworzonych z wielką pasją przez największych zegarmistrzów naszych czasów. Ci, prezentujący się głównie na drugim piętrze hali 1 – „Hall of Desires” – oraz w „Pałacu”, są zresztą zupełnie odrębnym rozdziałem BaselWorld i bez wątpienia jego prawdziwym smaczkiem. Ulokowany na obrzeżach kompleksu wystawowego Pałac – w istocie przeszklony pawilon w formie dużego namiotu – jest moim ulubionym miejscem całych targów. Po części za sprawą panującego tam spokoju i okazji do odpoczynku od zgiełku hal głównych, głównie zaś za sprawą możliwości obcowania z fenomenalnie utalentowanymi kreatorami zegarmistrzowskiej sztuki przez duże SZ. Kiedy w pozostałych miejscach atmosfera jest raczej podniosła i oficjalna, Pałac niezależnych twórców pozwala dotknąć praktycznie każdego czasomierza i osobiście porozmawiać z takimi figurami branży jak Christophe Claret, Maximilian Busser, Felix Baumgartner czy Peter Speake-Marin – zapewniam, że to niesamowita przyjemność.
BaselWorld trzeba zobaczyć. Pisałem to już wcześniej, powtarzam na koniec na zachętę dla tych, którzy z jakichś powodów nie wybrali się tam jeszcze. Najbliższa okazja już za niespełna 12 miesięcy. BaselWorld 2012 otworzy swoje podwoje w dniach 8-15 marca przyszłego roku.
Zdjęcia: BASELWORLD; Łukasz Doskocz