Zegarki czytelników Jaeger-LeCoultre Memovox (Tomasz Wohner)
Zbieram zegarki od ponad dziesięciu lat. Przy takim stażu wskazanie jednego, jedynego ulubionego nie jest łatwe. Miejsce szczególne zajmują w moim sercu modele wyprodukowane w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, w tym tytułowy Jaeger-LeCoultre Memovox.
Dlaczego? Ponieważ wtedy forma podążała jeszcze za funkcją, pojawiały się nowatorskie materiały, futurystyczne kształty kopert czy technologie pozwalające na zastosowanie niecodziennych kolorów. To właśnie sprawia, że na widok zegarka z tamtego okresu moje serce bije żywiej. Producenci radośnie wprowadzali na rynek nowości, nie zdając sobie sprawy z nadchodzącej po cichu kwarcowej rewolucji, co z dzisiejszej perspektywy przypomina wystawny bal na tonącym Titanicu. Renesansu koszul z poliestru z ogromnym kołnierzem czy spodni „dzwonów” raczej nie należy się spodziewać, lecz zegarkowe wzornictwo tamtych lat obroniło się według mnie wyjątkowo dobrze. O przykładzie takiego wzornictwa chciałbym tu napisać.
Zbliżały się moje czterdzieste urodziny. Dla mężczyzny to dość szczególne wydarzenie – coś się już w życiu osiągnęło, wiele jeszcze zostało do osiągnięcia. Postanowiłem uczcić to zakupem zegarka. Zegarka specjalnego. Po dłuższym zastanowieniu wybór padł na markę Rolex. Po dwóch godzinach w salonie zrozumiałem, że koperty niektórych modeli są dla mnie zbyt małe, inne zbyt duże, logo zbyt ostentacyjne a płaskie szafirowe szkła wyglądają po prostu tandetnie. Być może jeszcze nie dorosłem do tej marki; zmierzę się z tym wyzwaniem przy okazji pięćdziesiątych urodzin.
Ale czterdziestka za pasem, a piękny zegarkowy plan się posypał. Nadal jednak chciałem mieć specjalny zegarek. „Specjalny”, czyli jaki?
Pomógł przypadek. Od kiedy pamiętam, bardzo podobały mi się zegarki Jaeger-LeCoultre. Na jednym z portali aukcyjnych pojawił się model, który – jak zwykła mawiać moja żona – „powiedział do mnie 'Tato!'”. Odrobina emocji i prawie dokładnie w dniu moich urodzin dotarł – Jaeger-LeCoultre Memovox, model E871. Koperta w kształcie zaokrąglonego na rogach prostokąta, antracytowa tarcza z pomarańczowym pierścieniem, automatyczny mechanizm in-house oraz… budzik.
Większość czytelników kojarzy zapewne markę JLC z modelem Reverso ze sprytnym mechanizmem odwracania koperty szkłem do dołu na czas rozgrywki polo, odkrytym przez młodsze pokolenie dzięki serialowi „Mad Men”. Memovox (z łaciny od „memo” – „pamiętam” i „vox”, czyli „głos”) to inna linia modelowa, która przez lata stała się wizytówką tej manufaktury – naręczne budziki, czyli według dzisiejszych definicji, ówczesne smartwatche. Zegarki te, początkowo z mechanizmem manualnym, następnie z automatami odbojowymi (bumper) szczyt swego technicznego zaawansowania osiągnęły w kalibrze 916. Był to nowoczesny, automatyczny werk pracujący z częstotliwością 28.800 półwahnięć na godzinę, napędzany przez pełnoobrotowy wahnik. Praca wahnika w zakresie 360 stopni wydaje się nam dość oczywista, dopóki nie uzmysłowimy sobie, jak działa moduł alarmu zegarka mechanicznego.
Najprościej rzecz ujmując, alarm to mały młoteczek uderzający w jakiś dobrze przenoszący drgania element koperty. W zależności od tego w co młoteczek trafia, jakość dźwięku dzwonka może być lepsza lub gorsza. Konstruktorzy JLC wymyślili, że najlepszym rezonatorem będzie stalowy dekiel koperty. Mocując do niego na stałe stalowy sztyft uzyskali „kowadełko”, w które uderza młotek alarmu, skutecznie budząc rano zaspanego użytkownika. Wszystko było dobrze, dopóki w grę wchodziły mechanizmy o naciągu ręcznym. Kolejnym krokiem ewolucyjnym był mechanizm automatyczny. Kalibry 815 i 825 (z datą) były automatami o naciągu odbojowym. Roboczy zakres pracy wahnika to ok. 270 stopni w obu kierunkach, co pozostawiało całkiem spory, niespotykający się z wahnikiem wycinek koła, w którym można umieścić elementy alarmu. Technologia szła jednak naprzód i w 1969 roku automaty odbojowe były już przeżytkiem. Coraz wyższe częstotliwości pracy zegarków (28800 i 36000 Bph) wymagały bardziej efektywnych sposobów nakręcania, czyli pełnoobrotowego wahnika. I tu pojawił się problem: jak pogodzić swobodny obrót tego elementu z wymogiem uderzania młoteczka w element rezonujący? Niektóre firmy (jak na przykład Lemania w wykorzystywanym przez markę Omega modelu Memomatic) umieściły młoteczek pod wahnikiem a uderzał on w wewnętrzny bok koperty. Rozwiązanie działało, jednak głośność, a tym samym skuteczność budzika, była bardzo dyskusyjna. Konstruktorzy JLC podeszli do sprawy inaczej. Postanowili mimo wszystko zachować stalowy trzpień w deklu koperty. Tylko jak pogodzić dwa wykluczające się elementy – kręcący się wokół własnej osi wahnik i pręt będący jego naturalną przeszkodą? I tu dochodzimy do rozwiązania, za które tak lubię te mechanizmy – eleganckiego i sprytnego zarazem. W łożysku wahnika wykonano otwór. Bolec przenoszący drgania umieszczono centralnie na środku dekla. Podczas zamykania koperty, bolec swobodnie wchodzi w otwór w łożysku, nie ograniczając zakresu pracy zespołu naciągowego, a umieszczony pod spodem młotek, uderzając w trzpień, bez przeszkód przenosi dość głośny dźwięk alarmu do otoczenia. Proste? Tak, tylko trzeba było na to wpaść!
Efektem tych innowacji jest kaliber 916 – nowoczesny siedemnastokamieniowy mechanizm o średnicy 13,5 linii, czyli 30mm, 7,54mm wysokości, pracujący z ok. czterdziestogodzinną rezerwą chodu z częstotliwością 28800 Bph. Do tego wyposażony jest w alarm nakręcany osobną sprężyną, donośnie dzwoniący przez 20 sekund. Mechanizm ten był w produkcji do 1984 roku i wykorzystywany w kilku modelach Memovoxów. Jako kaliber 917 był też wykorzystywany przez IWC (IWC GST Alarm) i Favre Leuba (Memo Raider).
Mechanizmy JLC zawsze były bardzo dokładnie regulowane, kaliber 916 nie jest w tej kwestii wyjątkiem. Często możemy się spotkać z werkami regulowanymi w 3, a nawet w 5 pozycjach. Zdumiewające jest, że najczęściej wystarcza standardowy przegląd, aby zegarek ponownie trzymał parametry chronometru z kilkusekundową odchyłką dobową. Nie inaczej jest w przypadku mojego egzemplarza.
Memovox E871 występował w dwóch kolorach tarczy – popielato-pomarańczowej oraz bardziej zachowawczej – srebrno-niebieskiej. Wskazówki godzinowa i minutowa są stalowe, polerowane i wypełnione farbą trytową. Przyjemnym akcentem jest, w zależności od wersji kolorystycznej tarczy, pomarańczowy lub niebieski sekundnik. Model ten był produkowany w latach 1970-1978. Łącznie powstało 4940 sztuk.
Choć to odczucie subiektywne, E871 jest zegarkiem w moim odbiorze po prostu pięknym. Dwie sygnowane koronki, stalowa koperta o wymiarach 38×46 mm, promienisty szlif na antracytowej tarczy i pomarańczowy pierścień z podziałką godzinową oraz minutową sprawiają, że zegarek – choć dość duży – jest wygodny, czytelny i… inny niż wszystkie. Patrząc na kształt koperty, można mieć pewne skojarzenia z Patek Philippe Nautilus, ale są one dość odległe. Elegancko – jak w każdym Memovoxie – rozwiązane jest wskazanie ustawienia alarmu. Nie jest to, jak by można przypuszczać, dodatkowa wskazówka. Środkowa część tarczy to ruchomy dysk z naniesionym nań białym wskaźnikiem. Niewprawne oko nie pozna, że tarcza to w istocie dwa niezależne elementy. Tylko subtelna kreska pokazuje, na jaką godzinę mamy ustawiony budzik. Ustawianie i nakręcanie budzika następuje za pomocą koronki na godzinie 2:00, ustawienie czasu, daty i dokręcanie ręczne realizujemy koronką na godzinie 4:00.
Zegarek występował na skórzanym pasku z aligatora lub na dedykowanej, sygnowanej bransolecie dostarczanej przez Novavit SA (bransolety tej firmy to temat na osobny artykuł). Dość wspomnieć, że jest lekka, miękka, dająca się bardzo dobrze dopasować na długość, a także posiadająca w zapięciu niewielką sprężynkę, dzięki czemu otrzymujemy pewien margines bezpieczeństwa jeśli na przykład latem od upałów spuchną nam nadgarstki. Koperta – przynajmniej w teorii – jest wodoszczelna, jednak jak w przypadku żadnego zegarka vintage, nie zaryzykowałbym kąpieli.
Dzięki kształtowi koperty, popularnie zwanemu „telewizorkiem”, E871 jest zegarkiem specyficznym. Nie spodoba się każdemu, a to ma swoje odzwierciedlenie w jego cenie. W zależności od ogólnej kondycji, da się kupić ten model już za ok. 1.500EUR, gdy bardziej zachowawczy model E875 z tym samym mechanizmem, lecz w tradycyjnej, okrągłej kopercie, będzie w najlepszym przypadku kosztował dwa razy tyle.
Na co należy zwrócić uwagę kupując używanego E871? Absolutnie kluczowa jest kwestia tarczy. Bywa ona często odbarwiona, z ubytkami lub w ogóle nie od tego modelu. Nowych tarcz serwisowych po prostu nie ma. Oryginalne, popielate tarcze mają subtelny szlif słoneczny i jeśli trafimy na kolor jednolicie popielaty – jest malowana i raczej należy poszukać innego zegarka. Kwestia druga – stan koperty. Drobne rysy nie przekreślają egzemplarza, można je łatwo przywrócić do pierwotnego stanu pamiętając, że koperta oryginalnie powinna posiadać niezbyt mocny szlif pionowy i polerowaną „na lustro” część dookoła szkła. Kwestią trzecią są koronki. Oryginalne są zawsze sygnowane JL, dość duże, ok. 6mm średnicy. Kwestia czwarta – niektóre części mechanizmu, zwłaszcza elementy beczki/półbeczki oraz automatycznego naciągu, są trudno dostępne. Niemniej jednak ich pozyskanie jest najczęściej kwestią cierpliwości. Zawsze bezpieczniej kupić zegarek „na chodzie”, lub jeśli opisany jest jako niesprawny, najlepiej aby nie nosił śladów grzebania przy kopercie lub mechanizmie.
Konkluzja? Nadal nie mam Rolexa i nie wiem, czy kiedyś będę miał. Mam jednak wspaniały prezent urodzinowy, który zostanie ze mną pewnie na zawsze – kawał historii zegarmistrzostwa, zegarek jednej z najbardziej szanowanych manufaktur, z mechanizmem in-house, za ułamek ceny współczesnych modeli. No i bez cienia przesady mogę powiedzieć, że nosiłem smartwatcha, zanim to stało się modne!
Chcesz aby opis Twojego ulubionego zegarka trafił na naszą stronę?
Napisz na adres redakcja (małpa) ch24.pl lub skorzystaj z formularza kontaktu