Recenzja Longines Heritage Classic Tuxedo Chronograph [zdjęcia live, cena]
Ostatnimi czasy Longines zdaje się przodować w reinterpretowaniu historycznych modeli, dlatego też pisanie o kolejnych retro-premierach powoli staje się dla nas rutyną. Nasuwa się pytanie, czy odtwarzanie kultowych wzorów, pochodzących z niezwykle bogatego dorobku marki, może się w końcu znudzić?
Duet o przydomku „Tuxedo” (z ang. smoking) to najnowsza propozycja od Longines, bazująca na stylistyce z lat 40. ubiegłego wieku. O premierze tej jakiś czas temu wspominaliśmy TUTAJ. Choć obie propozycje wydają się atrakcyjne, na potrzeby recenzji zdecydowaliśmy się pozyskać wersję z chronografem, który stanowić może doskonałe „studium przypadku” dla panujących trendów.
Historycznie rzecz ujmując
Choć genezę powstania Tuxedo Chronograph można spłycić do skopiowania pierwowzoru z 1943 roku (modelu z konkretnym typem tarczy), tak naprawdę korzenie tej reedycji oplatają całą rodzinę chronografów opartych na uznanym inhouse’owym werku. Mowa tu o kultowym kalibrze 13ZN, który swoją premierę miał 1936 roku i był pierwszym opatentowanym chronografem typu flyback w historii. Zwracam uwagę na słowo „opatentowanym”, bowiem swoje trzy grosze ma tu do wtrącenia Breitling, natomiast sam Longines ponoć testował owo rozwiązanie na kilka lat przed patentem, we wcześniejszym werku 13.33Z. Dla przypomnienia – mechanizm z funkcją flyback pozwala na natychmiastowe resetowanie i automatyczne uruchomienie chronografu bez jego zatrzymywania. Zamiast wciskać osobno przyciski stop/reset/start, wszystko dokonuje się za jednym naciśnięciem.
Oryginalne chronografy Longines z werkiem 13ZN to obecnie jedne z najbardziej pożądanych zegarków tego typu wśród kolekcjonerów vintage. Znalezienie dobrze zachowanych, w pełni autentycznych egzemplarzy jest niezwykle trudne, przez co na licytacjach osiągają kwoty idące w dziesiątki tysięcy franków szwajcarskich. Nic dziwnego, że w Longines postanowiono uszczknąć coś z tego zainteresowania, kusząc pasjonatów starym stylem, tyle że w nowym wydaniu.
Miłość, wierność i uczciwość
Posługując się językiem Internautów: „Longines umie w reedycje”. Firma wyraźnie pokochała trend na zegarki retro, całkiem niedawno wypuszczając takie modele jak Skin Diver, Sector, Military, czy Military Marine Nationale, które zasiliły i tak już pokaźne portfolio linii Heritage (z Legend Diverem i Conquestami na czele).
Przy Tuxedo już na pierwszy rzut oka widać, że projektanci z Saint-Imier starali się jak najwierniej odtworzyć wygląd oryginału z lat 40.. Patrząc na same zdjęcia, można wręcz odnieść wrażenie, że nowy „wypust” jest bezpośrednią kopią w skali jeden do jeden – czy jak kto woli – prawdziwą repliką. Nic bardziej mylnego.
Wierność wzorcom to jedno, a realia czasów współczesnych to drugie. Koperta musiała zostać powiększona do rozmiaru 40 mm, a ręcznie nakręcany werk 13ZN (z racji, iż nie jest już produkowany) zastąpiony został mechanizmem automatycznym. Tak samo szkło pleksi ustąpiło miejsca wypukłemu szafirowi. Choć z daleka zegarek przypomina vintage, przy bliższych oględzinach ujawnia wszystkie cechy nowoczesnego produktu. Całkiem uczciwie – coś przy tym zyskano, a coś utracono – i tylko od indywidualnych oczekiwań konsumenta zależy, czy ostateczny bilans wychodzi tutaj na plus czy na minus.
Jest grubo
Po krótkich oględzinach, wspartych kilkoma dyskusjami z kolegami po fachu (głównie kolekcjonerami vintage), wspólnie doszliśmy do wniosku, że jest grubo. Dla niektórych być może nawet za grubo. Tuxedo Chronograph wraz z wypukłym szkłem zamyka się w 13,5 milimetra. Z początku podejrzewałem, że za taki stan rzeczy odpowiada mechanizm. Tymczasem różnica w grubości między reedycją, a legendarnym werkiem 13ZN jest kosmetyczna. Zastosowany w Tuxedo mechanizm o oznaczeniu L895.2 (ETA A31.L01) ma 6,3mm wysokości, czyli tylko dwie dziesiąte milimetra więcej niż 13ZN – w zamian za co otrzymujemy naciąg automatyczny.
Przyczyn problemu nie należy upatrywać też w zwiększonej średnicy zegarka. Po pierwsze 40mm to i tak konserwatywny rozmiar jak na dzisiejsze czasy, po drugie sedno leży raczej w samym projekcie koperty, czyli we wzorowanej na starych stepped case’ach schodkowej konstrukcji. Szczególnie przytłaczający jest tu wysoki, stopniowany bezel. Patrząc z profilu, jest niemalże tak gruby jak reszta koperty. O ile oryginałowi z epoki stopniowanie nadawało sznytu, o tyle reedycji po prostu brakuje pewnej lekkości.
Mimo to noszenie Tuxedo na co dzień nie sprawiało mi jakiegokolwiek dyskomfortu. Uszy koperty wyprowadzono pod takim kątem, że nie ma mowy o wbijaniu się w nadgarstek, a od strony dekla jest płasko i wygodnie. Co ciekawe, ów gładki, płytko grawerowany dekiel jest wciskany, a nie zakręcany jak w wersji z trzema wskazówkami.
Detale, które mają znaczenie
Dwutonowa tarcza to niewątpliwie najmocniejsza strona tego zegarka. Pisząc dwutonowa, pomijam fakt, że oprócz czarnego i opalizującego srebra, występuje tu kolor niebieski. Nadrukowana jest w nim skala tachymetryczna, która doskonale współgra z barwionymi na niebiesko wskazówkami w tarczach sekundowej i 30-minutowej oraz z centralną wskazówką chronografu. Sama jakość nadruku na całości jest poprawna i bez użycia lupy trudno dopatrzyć się niedoróbek.
Na plus należy zaliczyć także odpowiednie rozstawienie mniejszych tarcz i ich zagłębienie w powierzchni cyferblatu, co podkreślają polerowane na lustro, skośne krawędzie. Te z kolei współgrają z obłymi, stalowymi wskazówkami, godzinową oraz minutową, które kształtem, proporcjami i wykończeniem dokładnie imitują te z pierwowzoru.
Chwali się również – tak jak pisaliśmy przy okazji premiery – że Longines nie zdecydował się na wprowadzenie okienka daty, ani na umieszczenie napisu „Automatic”. Gdyby podjęto takie kroki, tarcza mocno straciłaby nie tylko na wierności oryginałowi, ale i na czytelności – i tak jest tu już dosyć tłoczno, choć muszę przyznać, że w codziennym użytkowaniu nie miałem problemów z szybkim odczytywaniem godziny.
Z tarczą czy na tarczy?
W porównaniu z pierwowzorem, Longines Tuxedo Chronograph to zupełnie inna jakość. Każdy kto zdecyduje się na jego zakup, otrzyma zegarek w tradycyjnym rozmiarze, nierysujące się szafirowe szkło, automatyczny mechanizm z 54 godzinną rezerwą chodu i ogólną solidność konstrukcji, której można spodziewać się po nowym produkcie.
Ta nowoczesna interpretacja udała się projektantom z Longines na tyle, na ile pozwalają panujące trendy oraz strategia przyjęta przez firmę. Jest w tym wszystkim pewna zimna kalkulacja, sterylność, której nie uświadczymy w starych zegarkach. Coś nieuchwytnego zostało bezpowrotnie utracone – czy raczej – nie zostało w pełni odtworzone.
Osobiście nie mam wątpliwości, że w Longines mogli spróbować z jeszcze mniejszą średnicą (np. 38 mm), smuklejszą kopertą, być może nawet pokusić się o wskrzeszenie werku 13ZN (tak jak ostatnio Omega uczyniła z cal. 321 i Speedmasterem Ed White). Pytanie tylko, czy takie kosztowne starania zostałyby docenione przez ogół odbiorców, czy tylko przez najbardziej zapalonych entuzjastów marki?
Chętnie poznamy wasze zdanie na ten temat, dlatego zachęcamy do pisania komentarzy pod recenzją.
Longines Heritage Classic Tuxedo Chronograph
Producent | Longines |
Nazwa modelu | Heritage Classic Tuxedo Chronograph |
Ref. | l2.830.4.93.0 |
Mechanizm | z automatycznym naciągiem |
Symbol mechanizmu | L895.2 (ETA A31.L01) |
Rezerwa chodu (h) | 54 |
Tarcza | srebrna |
Koperta | stal |
Średnica (mm) | 40 |
Wysokość (mm) | 13,5 |
Wodoszczelność | 30m |
Pasek | skórzany |
Cena (PLN) | 12370 |