Recenzja Longines Flagship Heritage [zdjęcia live, cena]
W Longines bardzo szybko zorientowano się jaki potencjał drzemie w korzystaniu ze swojego dziedzictwa. Ożywianie dawnych wzorów nie jest niczym złym, pod warunkiem, że robi się to dobrze – a Longines ma z czego czerpać inspiracje i przeważnie robi to z wyczuciem.
Echa przeszłości
Longines jako marka posiada wszystko co może się podobać – od ładnie brzmiącej nazwy i pięknego skrzydlatego logo, po bogatą historię (rok założenia 1832!), idącą w parze z osiągnięciami w dziedzinie zegarmistrzostwa. Czasy prawdziwej świetności marki (tak jak i całego przemysłu szwajcarskiego) przypadają na połowę minionego wieku, kiedy to Longines równał się z największymi z branży. W latach pięćdziesiątych ich zegarki wyróżniały się jakością użytych materiałów, posiadały też własne werki wysokiej klasy, których osiągi nagradzane były w corocznych konkursach. To właśnie w tej epoce królowało ciekawe wzornictwo, z którego dziś Longines czerpie pełnymi garściami. Model Flagship Heritage (L4.795.4.78.2) jest tego dobrym przykładem.
Z czego zbudowany jest „okręt”?
Nazwa modelu zobowiązuje. Skoro to „okręt flagowy”, wypadałoby do jego budowy użyć materiałów wysokiej jakości.
Kadłub statku – przepraszam – kopertę wykonano standardowo ze stali 316L. Wizualnie najciekawsze są tu dwa elementy: uszy i dekiel z medalionem. Tak jak w pierwowzorze sprzed lat, kanciaste uszy tuż przy kopercie odcięte są płytkim frezem, następnie odchodzą w kierunku paska pod lekkim kątem, nadając całości charakterystycznego wyglądu (uwaga dla przesadnych estetów – taki kształt uszu odsłania nieco końcówki teleskopów przy pasku).
Dekiel to zdecydowanie najładniejsza część zegarka. Tradycyjny dla tej linii emaliowany medalion, przedstawia majestatyczny żaglowiec, który płynie przez wzburzone morze. Złoto doskonale komponuje się tu z głębokim granatem emalii. Całość wykonano z dużą dbałością o detale, co zachęca do częstego oglądania zegarka od spodu i… czytania wszystkiego, co moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie wygrawerowano wokół medalionu.
Tarcza to ostrożna interpretacja wzoru, który swoją premierę miał w 1957 roku. Złocone, zwężające się ku centrum tarczy indeksy, tworzą spójną kompozycję z nakładanym logo i wskazówkami , które wypełnia masa świecąca. Faktura tarczy (a właściwie jej brak) oraz jej biało-kremowy kolor na pierwszy rzut oka mogą wydawać się nudne. Wrażenie to znika, gdy zaczniemy przyglądać się zegarkowi w różnym oświetleniu – zdaje się adaptować do zewnętrznych warunków niczym kameleon.
Nasz okręt napędzany jest przez kaliber L615 z automatycznym naciągiem i 42-godzinną rezerwą chodu. Warto wspomnieć, że L615 to przemianowana ETA 2895-2, czyli właściwie „ETA 2892-A2 z dolną sekundą”, a to już bardzo dobra wiadomość dla konsumenta. Werki te charakteryzują się solidną konstrukcją i nieco lepszą kulturą pracy od ETA 2824-2 (i jej pochodnych), która to dominuje w tym segmencie. Zastosowanie tej ciut lepszej opcji to dobre posunięcie ze strony Longines, zdecydowanie podnoszące postrzeganą wartość zegarka.
Na koniec warto zauważyć, że pasek uszyto z prawdziwej skóry aligatora (wierzchnią stronę). Niestety w tym wydaniu nie różni się ona wielce od cielęcych skór z tłoczeniem. Po zapoznaniu się z opinią eksperta (pozdrowienia dla pana J.F. Szymaniaka), zostałem również wyprowadzony z błędu, jakoby użycie skóry z prawdziwego gada przedłużało w tym przypadku żywotność paska. Innymi słowy, trochę sztuka dla sztuki z tym aligatorem, aczkolwiek chwali się, że w tej cenie go otrzymujemy.
Rozmiar ma znaczenie
Przy 38,5 mm średnicy (bez koronki), 11 mm grubości i 47 mm wysokości (lug to lug), Flagship Heritage oferuje idealne proporcje dla większości potencjalnych odbiorców. Oczywiście u każdego będzie prezentował się w nieco inny sposób – wiele zależy od wielkości nadgarstka i osobistych upodobań.
Jeżeli na co dzień nosimy masywne koperty o średnicy przekraczającej 41 mm, na naszej ręce Flagship będzie jawił się jako zgrabny, klasyczny zegarek o konserwatywnym wzornictwie. Być może nawet będzie mógł pełnić funkcję tak zwanego „garniturowca”.
Na moim szczupłym nadgarstku (~17 cm w obwodzie), na którym na co dzień goszczą niewielkie zegarki vintage, Flagship Heritage okazał się być po prostu współczesną adaptacją starego designu, o rozmiarze dostosowanym do akceptowanego dziś standardu. Nie ma w tym nic złego, o to właśnie chodziło producentowi. Jeśli jednak szukamy prawdziwej reedycji zegarka z połowy ubiegłego wieku, polecam zapoznać się z modelem Conquest Heritage L1.611.4.75.2..
Ostatnia kwestia związana z rozmiarem, to niefortunny rozstaw uszu – 19 mm. Każdy kto lubi często zmieniać paski w zegarkach wie, że przy 18 mm lub 20 mm bardzo łatwo kupić coś ciekawego, natomiast przy 19 mm oferta jest o wiele uboższa. Zawsze pozostaje jednak opcja paska szytego na zamówienie.
Ogólne wrażenie
Longines Flagship Heritage to niemalże idealny zegarek w stylu retro, korzeniami sięgający bardzo ciekawej, historycznej linii. Jest to dobra propozycja dla osób, które cenią dawny styl, jednocześnie szukają czegoś we współczesnym rozmiarze. Jak w przypadku niewielu ofert z tego segmentu, już w cenie katalogowej (5 850 PLN) otrzymujemy dokładnie to, za co zapłaciliśmy – zegarek wykonany w sposób przemyślany i solidny, nawiązujący do autentycznej, jakże bogatej historii firmy Longines.
Longines Flagship Heritage
Producent | Longines |
Nazwa modelu | Flagship Heritage |
Ref. | zoom L4.795.4.78.2 |
Mechanizm | z automatycznym naciągiem |
Symbol mechanizmu | L615 |
Rezerwa chodu (h) | 42 |
Tarcza | srebrna |
Koperta | stal |
Średnica (mm) | 38,5 |
Wodoszczelność | 30m |
Pasek | skórzany |
Cena (PLN) | 5850 |